Polska Żydom nie podskoczy
numer 17/2015
Odpieprzcie się od Comey’a, nieuki.
Dwie refleksje na temat strasznej międzynarodowej afery „szef FBI przeciwko Polsce”. Po pierwsze: James Comey ma rację. Po drugie: polska klasa polityczna, a także medialna, cierpi na zbiorowe narcystyczne zaburzenie osobowości.
Dotyczy to szczególnie Moniki Olejnik, której nieustanne awanturowanie się o to, żeby cały świat pamiętał i powtarzał, że „Polacy ratowali Żydów” zdaje się sugerować, że osobiście ocaliła dwa tuziny żydowskich starców i niemowląt.
I nie chodzi o pojedynczych szmalcowników i donosicieli – zgoda, kanalie zdarzają się w każdej populacji. Ale los Żydów na ziemiach polskich pod okupacją niemiecką znaczyło coś więcej, niż poszczególne skurwysyństwa. Niepodważalnym faktem historycznym jest np. 67 pogromów przeprowadzonych latem 1941 r. na ziemiach wschodnich, odbitych Armii Czerwonej przez Niemcy. Pogromy w Białymstoku, Jedwabnem, Radziłowie, Wąsoszu, Goniądzu, Kolnie, Knyszynie, Stawiskach, Szczuczynie, czy Suchowoli były oczywiście organizowane bądź prowokowane przez Niemców, ale polska ludność uczestniczyła w nich skwapliwie, co – niczym w Rumunii – było przez krajowych historyków taktownie pomijane milczeniem, przez całe dziesięciolecia, w zasadzie do publikacji Grossa. Polskie państwo podziemne, zdominowane przez przedwojenną narodową prawicę, kontynuowało antysemickie tradycje II RP, znajdując dla nich usprawiedliwienie w antykomunistycznej retoryce, utożsamiającej Żydów z radziecką agenturą. W podziemnych dyskusjach na temat kształtu Polski po wojnie konsekwentnie powracała koncepcja zmuszenia ewentualnych niedobitków ludności żydowskiej do emigracji – a rzeczywiste zainteresowanie losem ofiar holokaustu państwo podziemne wykazało dopiero w grudniu 1942 r., obejmując patronat nad Żegotą. Mimo napływających wiadomości o zagładzie, nie zmienił się agresywnie antysemicki charakter konspiracyjnej działalności i publicystyki skrajnej prawicy. Izraelscy historycy udokumentowali np. 119 przypadków zamordowania ukrywających się Żydów przez NZS, a raporty z archiwum Konfederacji Narodu, czyli okupacyjnej organizacji Falangi, wskazują, że wśród zabitych przez jej oddziały Żydzi stanowili 40 procent. Zabijanie Żydów zdarzało się także uświęconym polityką historyczną powstańcom warszawskim. 11 września 44 roku przy ul. Prostej 4 powstańcy z batalionu AK im. gen. Sowińskiego wymordowali czternastoosobową grupę Żydów, którzy akurat chwilę wcześniej postanowili przestać się ukrywać. „Byłem w AL-u dlatego, że AK chciało mnie zastrzelić” – wspominał Marek Edelman, dodając, iż od rozwałki ocalił go osobiście Aleksander Kamiński. Rozkaz likwidacji „band komunistyczno-żydowskich” wydał swoim podkomendnym szef okręgu białostockiego AK, płk Władysław Liniarski „Mścisław”. Który zresztą, jedną z pierwszych decyzji prezydenta Komorowskiego, został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W okupowanej Polsce funkcjonowała kilkudziesięciotysięczna polska policja pomocnicza. Brała ona udział w likwidacji małych gett, pilnowanu od zewnątrz dużych i wyłapywaniu ukrywających się Żydów, by dostarczyć ich Niemcom. Krótko mówiąc, nasze kolektywne narodowe sumienie na odcinku Żydów w II WŚ jest dość zaszargane, więc może pora przestać odgrywać dziewicę.
A tak swoją drogą, James Comey, który przez ostatni tydzień awansował na światowego wroga polski numer jeden, a przynajmniej kompletnego nieuka i idiotę – jest nader interesującą postacią. I – coś, co raczej rzadko da się powiedzieć o amerykańskich urzędnikach wysokiego stopnia – wygląda na naprawdę przyzwoitego faceta.
To jeden z niewielu urzędników mianowanych na dwie różne funkcje najpierw przez George’a W. Busha, a potem – przez Baracka Obamę. Za Busha był zastępcą prokuratora generalnego USA Johna Ashcrofta i wyróżnił się tym, iż w 2004 r. – kierując Departamentem Sprawiedliwości, kiedy Ashcroft leżał w szpitalu z zapaleniem trzustki – odmówił autoryzacji przedłużenia programu nielegalnych podsłuchów, prowadzonych przez NSA od września 2001 r. Afera, która wybuchła wokół podsłuchów zakładanych przez Agencję obywatelom USA, bez zgody i wiedzy sądu, na podstawie tajnego programu wprowadzonego tylnymi drzwiami dzięki Patriot Act, zmusiła administrację Busha do poddania powszechnej „kontroli komunikacji i korespondencji” chociażby pozornemu nadzorowi Departamentu Sprawiedliwości. Wobec uporu Comey’a, który uznał, że pozorna kontrola nie wystarczy, szef personelu Białego Domu Andrew Card i późniejszy prokurator generalny Alberto Gonzales (wyjątkowo ponura postać, entuzjasta tortur) uderzyli do Ashcrofta na OIOM – co tak wkurzyło Comey’a, że wyprzedził ich w biegu do szpitala i obronił oszołomionego po operacji szefa przed knowaniami Białego Domu.
Szorstka przyjaźń Comey’a z Gonzalesem przetrwała – w 2007 r. dzisiejszy szef FBI zeznawał przeciw ówczesnemu prokuratorowi generalnemu w związku z kolejną wielką aferą czasów Busha. Chodziło o wylanie w środku kadencji dziewięciu prokuratorów federalnych, którzy pożegnali się z robotą, ponieważ chcieli wszczynać śledztwa przeciw republikanom i ich sponsorom, nie chcieli za to organizować politycznej nagonki na demokratów. Tj. tak stwierdziła późniejsza kontrola w Departamencie Sprawiedliwości, bo sam Gonzales mówił, że byli niekompetentni i źle pracowali. Comey nie potwierdził tej opinii, podkreślając – w swoim typowym, cokolwiek egzaltowanym stylu – konieczność uszanowania przez administrację prezydencką apolitycznego charakteru prokuratur
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz