2018/12/26

Nauczyciele strajkują, a Anna Zalewska maluje trawę na zielono

Anna ZalewskaCoraz więcej nauczycieli przebywa na zwolnieniach chorobowych, a media mówią już o "belferskiej grypie". Minister edukacji narodowej wycofuje się ze swoich własnych reform, ogłaszając przy tym sukces. Trudno pozbyć się wrażenia, że Anna Zalewska usiłuje z twarzą pożegnać się ze sprawowanym urzędem.Pracownicy szkół nie byli zbytnio zaskoczeni planami naprawy polskiej szkoły, bo czynił to w zasadzie każdy minister edukacji po 1989 roku. Trzeba jednak przyznać, że żadnemu z nich nie udało się zrobić tego, co zrobiła Anna Zalewska, która jednocześnie wywołała wściekłość nauczycieli, uczniów i ich rodziców. Teraz naprawia własne błędy, ale przypomina to malowanie trawy na zielono. Czy pomalowana trawa zamieni się w czerwony dywan do Brukseli?
Nauczyciele obawiali się utraty pracy i zmiany systemu nauczania, uczniowie szykują się na dwukrotnie cięższą rekrutację do szkół średnich w tym roku, a rodzice już dawno przestali nadążać za kolejnymi pomysłami polityków. Nie przeszkodziło to ministerstwu w ogłoszeniu sukcesu. - Reforma przez te trzy lata przebiegała sprawnie. Wszystko to, co zaplanowaliśmy zostało zrealizowane - mówiła kilka dni temu Anna Zalewska. Najwyraźniej naprawa edukacji przebiegła tak sprawnie, że ministerstwo z rozpędu zaczęło ulepszać swoje własne reformy.
Pani minister często podkreśla, że wywodzi się ze środowiska nauczycielskiego i problemy pracowników oświaty zna od podszewki. Od 11 lat Anna Zalewska ogląda jednak nie szkolne ławki, a ławy poselskie, więc jej wiedza na temat problemów polskiej edukacji jest mniej więcej taka, jak wiedza Joanny Muchy (byłej minister sportu i turystyki - przyp. red) o trzeciej lidze hokeja. Od kilku tygodni staraliśmy się dotrzeć do szefowej MEN, jednak do tej pory nie otrzymaliśmy nawet informacji dotyczącej daty ewentualnego wywiadu.

ZNP o braku dialogu z minister Zalewską

Związek Nauczycielstwa Polskiego nie jest formalnym organizatorem strajku, ale nie ukrywa swojego ciepłego podejścia do akcji protestacyjnej nauczycieli. - Poza ogólnymi informacjami nie dysponujemy konkretnymi danymi. - Na protest patrzymy z dużą życzliwością, ponieważ pokazuje ona, jak zdesperowani są nauczyciele - mówi w rozmowie z Onetem Magdalena Kaszulanis, rzecznik ZNP.
REKLAMA
Kiedy słusznie sfrustrowani nauczyciele zaczęli masowo brać zwolnienia chorobowe, ministerstwo ponownie nabrało wody w usta i nie udzieliło żadnego komentarza na temat "belferskiej grypy". Poproszono nas jedynie o przesłanie pytań drogą mailową, tłumacząc to potrzebą analizy sytuacji.
– Słuchamy głosów związków zawodowych, konsultujemy z nimi wprowadzane zmiany - chwaliła się Anna Zalewska. Po pierwsze konsultacja z partnerami społecznymi jest obowiązkiem każdego szefa MEN, a po drugie, związkowcy nie do końca są z tej współpracy zadowoleni. - To raczej przekazywanie informacji, a nie dialog. Pani minister zagaduje uczestników spotkań, a jedynym konkretem jest powolne wycofywanie się z rozwiązań w zakresie oceny pracy nauczycieli - komentuje rzecznik ZNP.
Dzisiaj o godzinie 13 Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego, ogłosił rozpoczęcie ogólnopolskiego strajku pracowników oświaty.

"Pani minister dokonuje autokorekty"

Cztery dni temu ministerstwo oficjalnie ogłosiło powrót do starych przepisów dotyczących oceny pracy nauczycieli. Brawo dla Pani minister, która po trzech latach zdecydowała się posłuchać głosu pracowników oświaty. Odnoszę jednak wrażenie, że vox populi został wysłuchany tylko dlatego, że Anna Zalewska niedługo może opuścić ministerialne mury na rzecz miejsca w Parlamencie Europejskim.

Jeżeli jednak liczyła na to, że zostanie zapamiętana jako człowiek dialogu, to Związek Nauczycielstwa Polskiego rozwiał te nadzieje. - Pani minister dokonuje autokorekty, ponieważ rozwiązania, które uchodzą za niekorzystne, to pomysły autorstwa Anny Zalewskiej. Krytykowaliśmy je już na etapie projektów. Czekamy jednak nie na listy, a na konkretne projekty nowych uchwał - mówi Magdalena Kaszulanis.
Pani minister nie chciała ze mną rozmawiać, a szkoda, bo podobnie jak ona również byłem nauczycielem i może mógłbym udzielić kilku przydatnych rad. Nie byłem przeciwnikiem likwidacji gimnazjów, bo zarówno z punktu widzenia ucznia, jak i nauczyciela, uważam je za trzyletnią stratę czasu. Wiadomo jednak było, że nagła zmiana wywoła sprzeciw nauczycieli, którzy przebrnęli przez reformę z 1999 roku i zdążyli wypracować swój system przekazywania wiedzy.
Rozumiem, że w budżecie nie ma pieniędzy na podwyżki, ale skoro MEN ponownie wywracało oświatę do góry nogami, to może powinno zaproponować nauczycielom coś w zamian? Wystarczyło zmniejszyć nieco ilość papierkowej roboty, aby przeciętny belfer spojrzał na Annę Zalewską z nieco większą sympatią. Zamiast tego nauczyciele dostali nowy system ocen swojej pracy, który okazał się być tak absurdalny, że po kilku miesiącach ministerstwo samo zaczęło się z niego wycofywać. Nie przeszkodziło to oczywiście w ogłoszeniu kolejnego sukcesu, a mi same przypominają się słowa Stefana Kisielewskiego o bohaterskim pokonywaniu problemów nieznanych nigdzie indziej.
Żaden z nauczycieli nie obraziłby się też, gdyby ministerstwo chociaż trochę zwiększyło jego autonomię w zakresie doboru treści nauczania. Co jednak otrzymali pracownicy oświaty? Nową listę lektur, które od początku wzbudzały spore kontrowersje, a tłumaczone były przekazywaniem odpowiednich postaw. Oczywiście możemy w celach nauczania założyć, że w trakcie roku szkolnego wpoimy uczniom 102 wartości, ale z doświadczenia wiem, że o wartościach najwięcej mówią osoby, które same są z nimi mocno na bakier.

Ile będzie kosztować strajk nauczycieli?

Reforma została jednak przeprowadzona w sposób autorytarny i stało się coś, czego sam nigdy bym się nie spodziewał. Nauczyciele zaczęli masowo korzystać ze zwolnień lekarskich, co będzie generować dodatkowe koszty dla samorządów.

Pisała o tym już w 2015 roku "Gazeta Krakowska": "We wrześniu i w październiku urzędnicy na wypłaty dla szkolnego personelu musieli znaleźć blisko 9 milionów złotych. (...) Jednym z powodów, dla którego trzeba szukać dodatkowych pieniędzy, są masowe zwolnienia lekarskie, brane przez nauczycieli. Tylko we wrześniu, tuż po wakacjach, L4 wzięły 793 osoby. Tymczasem z budżetu miasta za zwolnienia trzeba płacić podwójnie: chorującym, a także tym, którzy ich zastępują" - czytamy w artykule Dawida Serafina. Jestem bardzo ciekaw, ile samorządy zapłacą za trwający protest.
Tylko we Wrocławiu sytuacja wyglądała następująco: "Z powodu braku nauczycieli, którzy poszli na L4, 12 ze 108 przedszkoli trzeba było zamknąć. W ograniczonym składzie pracuje zaś 13 przedszkoli" - informuje reporter Onetu, Tomasz Pajączek.
Warto zwrócić uwagę, że masowe chodzenie na L4 nie jest akcją zorganizowaną przez ZNP, który dzisiaj rozpoczął własny strajk. Niebawem może się okazać, że malowanie trawy nie wystarczy.                                                                                                                                                                                                                                                                                        SPRZĄTANIE BRUDÓW PO RZĄDACH PO TO DŁUGOTRWAŁY PROCES !!!!                     Wydawać by się mogło że ktoś kto uczy nasze dzieci to rozumie !!! Nic bardziej mylnego .Przez lata rządów PO siedzieli cicho jak mysz pod miotłą a teraz rozrabiają !!! Postawa nauczycieli jest skandaliczna , ale lekarze który wydają lewe zwolnienia -również   Rząd powinien  solidnie ukarać nauczycieli i żadnych podwyżek im ni dawać . Nic nie załatwia się szantażem !!!!!Tak więc zamiast rozrabiać weźcie się do pracy lenie  . A JEŚLI WAM KASY MALO ZAWSZE MOŻECIE DOROBIĆ !!! Pracę kończycie około 15 więc czasu macie w  bród . Ale zawsze lepiej coś wysępić choćby szantażem niz wziąć się za uczciwą prace !!!! Tak więc do roboty lenie !!!!  gb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz