2016/11/30

12-latka popełniła samobójstwo. Tak wołała o pomoc. Nikt nie zareagował

              Martynka powiesiła się na poddaszu. Wcześniej została zgwałcona                      Mieszkańcy Sumina (woj. pomorskie) są wstrząśnięci śmiercią 12-letniej Martynki. 21 listopada dziewczynka odebrała sobie życie, wieszając się na poddaszu podczas nieobecności domowników. Okazuje się, że kilka miesięcy wcześniej prawdopodobnie została zgwałcona przez mężczyznę poznanego w internecie. Po tym zdarzeniu na jej profilu społecznościowym pojawiły się niepokojące wpisy. Co oznaczały? Czy były jej rozpaczliwym wołaniem o pomoc?

Informację o tragicznej śmierci 12-latki policjanci ze Starogardu Gdańskiego otrzymali w poniedziałek, 21 listopada, około godz. 16:00. Ciało dziewczynki znalazł ojciec. Przed samobójstwem 12-latka napisała list pożegnalny, w którym przeprosiła rodziców za swój czyn.
Co pchnęło Martynkę do tak desperackiego kroku? Okazuje się, że kilka miesięcy wcześniej dziewczynka prawdopodobnie została zgwałcona przez mężczyznę poznanego przez internet. Doznana przez niego krzywda prawdopodobnie pchnęła ją do ostateczności.
- W Prokuraturze Rejonowej w Starogardzie Gdańskim prowadzone jest postępowanie dotyczące zgwałcenia tej dziewczynki. Gwałt miał miejsce w sierpniu, a zgłoszenie zostało złożone na początku listopada. Nie wykluczamy, że powodem samobójstwa 12-latki był gwałt - mówi w rozmowie z Fakt24.pl prokurator Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - W ramach prowadzonego śledztwa badane są wszelkie wątki i nasuwające się hipotezy. Trwają czynności mające na celu ustalenie tożsamości sprawcy. Prawdopodobnie była to osoba, którą dziewczynka znała.
Zawiadomienie o gwałcie rodzice Martynki złożyli 8 listopada. Na drugi dzień na jej profilu społecznościowym pojawił się niepokojący wpis.
"To szczęście sprawia, że chce mi się skakać ...
Najlepszy z mostu ...
Pod pociąg ..." (pisownia oryginalna).
Czy za tymi tajemniczymi słowami kryło się rozpaczliwe wołanie o pomoc? Krzyk, którego nikt nie usłyszał? Tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że na kilka dni przed tym, jak na profilu Martynki pojawiły się zagadkowe wpisy stało się coś, co musiało wzbudzić niepokój jej najbliższego otoczenia. 
- Dzieci widziały jak dziewczynka zamiast do szkoły, szła w stronę cmentarza, była zakrwawiona - mówi jedna z mieszkanek Sumina w rozmowie z portalem starogardgdanski.naszemiasto.pl. - Powiadomiły o tym nauczycielkę.
Do szkoły wezwano karetkę pogotowia. Martynka z mamą pojechała do Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego w Gdańsku. Nie została jednak przyjęta do placówki, a jedynie wpisana na listę oczekujących. 12-latka pomoc psychologa otrzymała dopiero po złożeniu zawiadomienia o gwałcie. To jednak nie zapobiegło tragedii. 21 listopada, Martynka powiesiła się na poddaszu. 
Po śmierci 12-latki jej koledzy z klasy zostali objęci pomocą psychologiczną. Policja ustala tożsamość mężczyzny, z którym Martynka miała się spotykać. W tym celu śledczy sprawdzają, m.in. zawartość komputera oraz telefonu komórkowego, z którego korzystała nastolatka.
W marcu 2015 roku w podobnych okolicznościach zmarła 14-letnia Anaid z Gdańska. Dziewczynka rzuciła się pod pociąg po spotkaniu z 38-letnim Krystianem W., którego poznała przez internet. Dzień przed śmiercią Anaid prawdopodobnie została przez niego zgwałcona. Sprawa wyszła na jaw tylko dzięki długiej walce mamy Anaid. Dotarła ona do innych nastolatek, które Krystian W. skrzywdził w podobny sposób. Rok temu mężczyzna trafił do aresztu. Sprawę prowadzi sąd w Pucku.

Ciężarne z wyrokiem

Dodano: 30.11.2016 [20:41]
Ciężarne z wyrokiem - niezalezna.pl
foto: Marcin Pegaz
W polskich więzieniach przebywa ponad 2,5 tys. kobiet, które popełniły przestępstwo. Część z nich trafiła za kratki, będąc w ciąży, a urodziła w trakcie odsiadywania wyroku. Obecnie w domach matki i dziecka, które działają w dwóch zakładach karnych, przebywa – jak poinformowała „Codzienną” Służba Więzienna – 47 maluchów.

Film Patryka Vegi „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” bije rekordy popularności. Zaczyna się sceną, gdy „Drabina”, główna bohaterka grana przez Alicję Bachledę-Curuś, opiekuje się małym dzieckiem. Na spacer z wózkiem może jednak wyjść tylko w obrębie więziennych murów. Skazana bowiem za zabójstwo matki została zatrzymana przez policję, gdy była w zaawansowanej ciąży.

Historie podobne do tej z filmu rzeczywiście się zdarzają. Policja zatrzymuje kobietę w ciąży, a sąd zdąży ją skazać, zanim urodzi dziecko. Wtedy mogą wychowywać córkę lub syna, odsiadując karę – trafiają wówczas do „kryminałów” w Grudziądzu lub w Krzywańcu.

Trzynastka z dożywociem

Z danych Centralnego Zarządu Służby Więziennej wynika, że na koniec października tego roku w polskich jednostkach penitencjarnych przebywało niemal 72 tys. osób – ukaranych, skazanych i tymczasowo aresztowanych. Oczywiście zdecydowana większość to mężczyźni, ale wyroki odsiaduje też spore grono kobiet – 2551 przestępczyń, czyli nieco ponad 3,5 proc. wszystkich osadzonych.

To nie tylko Polki. Są wśród więźniarek 32 cudzoziemki – Ukrainki, Białorusinki, Rumunki, Bułgarka, a nawet tymczasowo aresztowana Irakijka czy skazana już Wenezuelka. Pochodzenie jednej z kobiet, która trafiła do celi aresztu śledczego, jest nieznane, jej obywatelstwo określono jako „nieustalone”.

Tak jak w tytule filmu Patryka Vegi w polskich więzieniach naprawdę przebywają niebezpieczne kobiety. 13 z nich otrzymało najsurowszy wymiar kary, czyli dożywotnie pozbawienie wolności. Żadna nie wykpi się już łagodniejszą karą, bo wyroki są prawomocne. Jest jeszcze 14. zabójczyni, ale ona może jeszcze z pomocą prawnika zaskarżyć orzeczenie.

Przed porodem do Grudziądza

Wśród tysięcy kobiet, które każdego roku wchodzą w konflikt z prawem, trafiają się te będące w ciąży. Niektóre dopiero w pierwszych tygodniach – nierzadko same nawet nie wiedzą (gdy okradają lub biją swoje ofiary), że wkrótce będą matkami. U innych bez problemu można rozpoznać odmienny stan, mocno zaokrąglony brzuch jest wystarczającą wskazówką, a mimo to nie wahają się popełniać czyny zabronione. Łzy i żale nad losem nienarodzonego malucha pojawiają się zazwyczaj dopiero wtedy, gdy zostają złapane i grozi im długa kara więzienia.

W prawie przewidziano jednak takie sytuacje. Rozporządzenie Ministra Sprawiedliwości z 17 września 2003 r. precyzuje tryb przyjmowania dzieci matek pozbawionych wolności do domów dla matki i dziecka przy wskazanych zakładach karnych.

– W strukturach polskiego systemu penitencjarnego funkcjonują dwa domy matki i dziecka – informuje „Codzienną” mjr Elżbieta Krakowska, rzecznik prasowy dyrektora generalnego Służby Więziennej. Jeden z nich działa przy Zakładzie Karnym w Grudziądzu, a drugi – w Krzywańcu.

Najpierw jednak ciężarne przebywające w warunkach izolacji, czyli odbywające karę lub siedzące w areszcie i czekające na wyrok, tuż przed rozwiązaniem trafiają do Grudziądza. Tam bowiem działa jedyny w polskich więzieniach oddział ginekologiczno-położniczy.

– W sytuacji komplikacji ciążowych, zagrożenia ciąży itp. decyzję o wcześniejszym przetransportowaniu podejmuje lekarz w jednostce penitencjarnej, w której przebywa ciężarna – tłumaczy mjr Krakowska. – Skazane rodzą dzieci w wymienionym oddziale lub w razie wystąpienia wskazań lekarskich – w innym odpowiednim szpitalu na zewnątrz – dodaje rzeczniczka Służby Więziennej. – Najczęściej w szpitalu miejskim w Grudziądzu.

Niemowlęta w więzieniach

Wbrew pozorom przyjście na świat dziecka w murach więzienia nie jest wydarzeniem bardzo rzadkim. Nie zawsze też osadzona, która urodziła, zaszła w ciążę na wolności. Głośna była historia Katarzyny P., żony Marcina P., twórcy piramidy finansowej Amber Gold. Kobieta podejrzana o przekręty na dziesiątki milionów złotych trafiła do aresztu w Łodzi. Tam miała czekać na proces, ale nawiązała romans ze strażnikiem. Gdy wyszło na jaw, że będzie matką, wybuchł skandal. Krótko przed porodem Katarzynę P. przewieziono właśnie do Grudziądza i tam urodziła dziecko.

Oczywiście to niejedyny taki przypadek. W zeszłym roku w domach – zarówno w Grudziądzu, jak i Krzywańcu – przebywało łącznie 99 matek, które opiekowały się 102 dziećmi. A i dzisiaj w tych placówkach niemowląt nie brakuje. – Obecnie w obu domach przebywa 47 dzieci i 46 matek – jedna przestępczyni odbywa karę pozbawienia wolności w towarzystwie dwójki swoich dzieci – informuje mjr Krakowska.

Tylko w tym roku (do połowy listopada) 30 kobiet skazanych za popełnienie przestępstwa urodziło dziecko w trakcie odbywania kary. Większość z nich na więziennym oddziale ginekologiczno-położniczym. Jedna trafiła pod opiekę lekarzy w warszawskim szpitalu.

Co później dzieje się z nowo narodzonymi maluchami? Jeśli kobiety mające wyrok do odsiedzenia chcą je wychowywać w przywięziennym domu, a sąd rodzinny nie wyraził sprzeciwu, to początkowo przebywają w placówce w Grudziądzu. Część z nich pozostaje tam dłużej, inne mogą zostać przetransportowane do Krzywańca. Nie dzieje się to jednak od razu – zgoda na zmianę miejsca pobytu zazwyczaj jest wydawana, gdy dziecko ma co najmniej pół roku.

Przy mamie mogą zostać do skończenia trzech lat. W wyjątkowych sytuacjach sąd może przedłużyć ten okres o kolejny rok.

Zgoda ojca musi być

Pozostawienie maluszka przy osadzonej matce nie jest jedynym wyjściem. Jeśli taka kobieta po urodzeniu dziecka chce je wychowywać osobiście, ma do tego prawo, choć równocześnie może przekazać malucha pod opiekę męża, konkubenta, innych krewnych czy do zewnętrznego domu małego dziecka. A także do adopcji.

– Każdorazowo przy narodzinach dziecka matka składa wniosek wskazujący na formę opieki, którą wybrała – wyjaśnia rzeczniczka Służby Więziennej. – Wniosek kierowany jest do właściwego sądu rodzinnego.

Jest jeszcze jeden warunek – jeśli znany jest ojciec dziecka i mężczyzna uzna malucha, to musi wyrazić zgodę, aby jego córka lub syn był wychowywany w pierwszych miesiącach życia za więziennym murem.

Zapewne nie wszystkie osadzone kobiety otrzymały zgodę na pozostawienie niemowlęcia przy niej. Liczba tych, które musiały przekazać dziecko poza mury więzienia, pozostaje jednak nieznana. Decyzję podejmuje bowiem każdorazowo sąd, a matki mogą się do niego zwracać nie tylko podczas pobytu w jednostce penitencjarnej. Robią to również wtedy, gdy są na wolności – chociażby w trakcie przerwy w odbywaniu kary, a przede wszystkim przed wyznaczonym terminem zgłoszenia się do zakładu karnego. Nie każdy przestępca trafia bowiem do celi prosto z sądowej sali.

– Służba Więzienna dysponuje tylko szczątkowymi danymi, które nie oddają skali zainteresowania możliwością wychowania dziecka w więziennym domu matki i dziecka – tłumaczy mjr Elżbieta Krakowska.

Skarga oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman

Dodano: 30.11.2016 [16:03]
Skarga oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman - niezalezna.pl
foto: policja.pl
Oskarżony o zabójstwo Ewy Tylman Adam Z. twierdzi, że policjanci stosowali wobec niego przemoc – informuje TVN 24.

Do rzekomego pobicia miało dojść 2 i 3 grudnia 2015 r. Wówczas na nieprotokołowanym spotkaniu, miał powiedzieć funkcjonariuszom, że widział, jak Ewa Tylman płynie w Warcie.

Lekarz, który przebadał Adama Z. po rzekomym pobiciu nie stwierdził jednak żadnych obrażeń. Sprawą zajmuje się prokuratura. Z. ma zostać niebawem przesłuchany.
 
 Adam Z. nie wspominał o tym przed sądem przy przedłużaniu aresztu ani podczas przesłuchań z prokuratorem. Takie argumenty powinny być podnoszone od razu, wtedy mogą być korzystne dla oskarżonego a nie w momencie kiedy mamy akt oskarżenia
– skomentował w rozmowie z TVN 24 pełnomocnik rodziny Ewy Tylman, Mariusz Paplaczyk.
 

Zamieszanie w Trybunale. Rzepliński chciał namaścić następcę. Doszło do złamania prawa?


Dodano: 30.11.2016 [16:15]
Zamieszanie w Trybunale. Rzepliński chciał namaścić następcę. Doszło do złamania prawa? - niezalezna.pl
foto: Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Jeszcze wczoraj zastanawialiśmy się, co zrobi prezes Andrzej Rzepliński w sytuacji, gdy na zwołanym na dziś Zgromadzeniu Ogólnym TK nie stawi się wymagana liczba co najmniej 10 sędziów. Okazuje się, że choć formalnie z powodu braku wymaganej do formalnego zwołania Zgromadzenia Ogólnego liczby sędziów, obecni na spotkaniu przedstawiciele TK omawiali potencjalne kandydatury na następcę Rzeplińskiego.

„Zgromadzenie Ogólne TK nie odbędzie się. Sześcioro sędziów nie weźmie w nim udziału” - podał wczoraj na Twitterze prof. Kamil Zaradkiewicz. Aby Zgromadzenie Ogólne Trybunału Konstytucyjnego się odbyło, konieczny jest udział co najmniej 10 sędziów. Chyba że jego prezes Andrzej Rzepliński znowu wpadnie na pomysł, który zaskoczy prawników.

CZYTAJ WIĘCEJ: Zgromadzenie Ogólne TK nie odbędzie się? Co wymyśli Rzepliński...

Tymczasem dziś na zwołanym posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego Trybunału Konstytucyjnego stawiło się jedynie 9 sędziów. Głównym celem posiedzenia miał być wybór kandydatów na prezesa TK w związku z tym, że kadencja Andrzeja Rzeplińskiego kończy się 19 grudnia.

W związku z napiętą sytuacją w Trybunale Konstytucyjnym wszystko relacjonował na Twitterze prof. Zaradkiewicz.
 
- Zgromadzenie Ogólne nie odbyło się. Zakończyło się spotkanie 9 sędziów TK. Czy będzie komunikat Prezesa?  - zastanawiał się prof. Kamil Zaradkiewicz.

Tymczasem w mediach pojawiły się informacje, z których wynikało, że posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego się rozpoczęło. Szybko okazało się jednak, że w posiedzeniu nie bierze udziału wymagane minimum 10 sędziów, co oznacza, że z przyczyn formalnych spotkanie sędziów nie może zostać uznane za posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego TK.

W składzie orzekającym TK poza samym Rzeplińskim jest jeszcze 8 sędziów wybranych w poprzedniej kadencji Sejmu oraz troje wybranych już w obecnej kadencji Sejmu. Na zwołanym przez prezesa TK posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego nie było sędziego Piotra Pszczółkowskiego oraz sędzi Julii Przyłębskiej, którzy przebywają na zwolnieniu lekarskim. W siedzibie TK nie stawił się także sędzia Zbigniew Jędrzejewski.

W związku z powyższym prof. Zaradkiewicz poinformował na Twitterze, że formalnie Zgromadzenie Ogólne TK nie mogło się odbyć, a grupa 9 sędziów, która według nieoficjalnych informacji miała dokonać wyboru kandydatów na stanowisko prezesa TK, według Zaradkiewicza dopuściła się złamania prawa.
 
- 9 sędziów ze złamaniem prawa podobno wybrało kandydatów - teraz u s. Wróbla pracują nad komunikatem. Typowani kandydaci - s. Biernat i Rymar – czytamy na Twittterze.


Ustępujący prezes TK Andrzej Rzepliński cały czas nie dopuszcza do orzekania oraz udziału w Zgromadzeniach Ogólnych TK trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm: Mariusza Muszyńskiego, Lecha Morawskiego i Henryka Ciocha.

Zamieszanie w Trybunale. Rzepliński chciał namaścić następcę. Doszło do złamania prawa?


Dodano: 30.11.2016 [16:15]
Zamieszanie w Trybunale. Rzepliński chciał namaścić następcę. Doszło do złamania prawa? - niezalezna.pl
foto: Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Jeszcze wczoraj zastanawialiśmy się, co zrobi prezes Andrzej Rzepliński w sytuacji, gdy na zwołanym na dziś Zgromadzeniu Ogólnym TK nie stawi się wymagana liczba co najmniej 10 sędziów. Okazuje się, że choć formalnie z powodu braku wymaganej do formalnego zwołania Zgromadzenia Ogólnego liczby sędziów, obecni na spotkaniu przedstawiciele TK omawiali potencjalne kandydatury na następcę Rzeplińskiego.

„Zgromadzenie Ogólne TK nie odbędzie się. Sześcioro sędziów nie weźmie w nim udziału” - podał wczoraj na Twitterze prof. Kamil Zaradkiewicz. Aby Zgromadzenie Ogólne Trybunału Konstytucyjnego się odbyło, konieczny jest udział co najmniej 10 sędziów. Chyba że jego prezes Andrzej Rzepliński znowu wpadnie na pomysł, który zaskoczy prawników.

CZYTAJ WIĘCEJ: Zgromadzenie Ogólne TK nie odbędzie się? Co wymyśli Rzepliński...

Tymczasem dziś na zwołanym posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego Trybunału Konstytucyjnego stawiło się jedynie 9 sędziów. Głównym celem posiedzenia miał być wybór kandydatów na prezesa TK w związku z tym, że kadencja Andrzeja Rzeplińskiego kończy się 19 grudnia.

W związku z napiętą sytuacją w Trybunale Konstytucyjnym wszystko relacjonował na Twitterze prof. Zaradkiewicz.
 
- Zgromadzenie Ogólne nie odbyło się. Zakończyło się spotkanie 9 sędziów TK. Czy będzie komunikat Prezesa?  - zastanawiał się prof. Kamil Zaradkiewicz.

Tymczasem w mediach pojawiły się informacje, z których wynikało, że posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego się rozpoczęło. Szybko okazało się jednak, że w posiedzeniu nie bierze udziału wymagane minimum 10 sędziów, co oznacza, że z przyczyn formalnych spotkanie sędziów nie może zostać uznane za posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego TK.

W składzie orzekającym TK poza samym Rzeplińskim jest jeszcze 8 sędziów wybranych w poprzedniej kadencji Sejmu oraz troje wybranych już w obecnej kadencji Sejmu. Na zwołanym przez prezesa TK posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego nie było sędziego Piotra Pszczółkowskiego oraz sędzi Julii Przyłębskiej, którzy przebywają na zwolnieniu lekarskim. W siedzibie TK nie stawił się także sędzia Zbigniew Jędrzejewski.

W związku z powyższym prof. Zaradkiewicz poinformował na Twitterze, że formalnie Zgromadzenie Ogólne TK nie mogło się odbyć, a grupa 9 sędziów, która według nieoficjalnych informacji miała dokonać wyboru kandydatów na stanowisko prezesa TK, według Zaradkiewicza dopuściła się złamania prawa.
 
- 9 sędziów ze złamaniem prawa podobno wybrało kandydatów - teraz u s. Wróbla pracują nad komunikatem. Typowani kandydaci - s. Biernat i Rymar – czytamy na Twittterze.


Ustępujący prezes TK Andrzej Rzepliński cały czas nie dopuszcza do orzekania oraz udziału w Zgromadzeniach Ogólnych TK trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm: Mariusza Muszyńskiego, Lecha Morawskiego i Henryka Ciocha.

Czempionat Świata Koni Arabskich w Paryżu bez koni z Janowa Podlaskiego. Pierwszy raz od 16 lat

Stadnina w Janowie PodlaskimStadnina w Janowie Podlaskim ©Ewa Pajuro W prestiżowym Czempionacie Świata Koni Arabskich w Paryżu w tym roku nie wziął udziału żaden reprezentant stadniny w Janowie Podlaskim. - Z taką sytuacją mamy do czynienia pierwszy raz od 16 lat - podkreślają znawcy. Pokazy odbyły się w miniony weekend.Rozgrywany w Paryżu Czempionat Świata dla koni czystej krwi arabskiej to jeden z najbardziej prestiżowych pokazów na świecie. W poprzednich latach konie z polskich stadnin, m.in. z Janowa Podlaskiego i Michałowa regularnie brały udział w zawodach. W 2015 roku polskie konie zdobyły trzy medale. Pinga, czyli klacz z Janowa, została wtedy Platynową Czempionką Świata. Pokazy w Paryżu były też jedną z głównych form promocji polskich arabów, o czym w swojej książce wspomina były prezes janowskiej stadniny, Marek Trela. W tym roku na czempionat nie pojechał żaden koń ze stadniny w Janowie Podlaskim. Sprawa jest już szeroko komentowana m.in. przez polityków. - Kolejna gleba Jurgiela - ocenia na Twitterze Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka Platformy Obywatelskiej i była minister edukacji.- W tym roku na pokazach tytularnych, czyli na Pucharze Narodów, czy Czempionacie Europy, janowskie konie nie odniosły żadnych sukcesów. Powiedziałabym, że poniosły totalną porażkę. Te konie nie były przygotowane kondycyjnie, nie były w dobrej formie. Myślę, że to było główną przyczyną tego, że nie pojechały do Paryża - komentuje Irena Cieślak, która zajmuje się końmi arabskimi od ponad 30 lat. Jak sytuację tłumaczy prezes stadniny w Janowie? - Są różne lata. Widzieliśmy, jakie było sędziowanie podczas Pucharu Narodów w Aachen, gdzie wszystko wygrały Emiraty Arabskie, podobnie było na Mistrzostwach Europy w Belgii. Te same konie były w Paryżu. Nie było sensu jechać tam na wycieczkę, po to, by zająć 8. czy 10. miejsce. W tej chwili wygrywają inne konie. Trzeba się przygotować lepiej do następnego sezonu - mówi Sławomir Pietrzak. - Oczywiście, że wygrywały konie z Emiratów, z Arabii Saudyjskiej, ale tak jest od lat. To się nie zmieniło. Natomiast zawsze byliśmy jedynym krajem, który był w stanie stanąć z nimi w szranki i wygrywać. Bez inwestowania olbrzymich kwot w reklamę, czy sponsoring. Nasze konie broniły się swoją jakością, ale żeby mogły się bronić jakością muszą być znakomicie przygotowane do takiego pokazu. Muszą być w szczycie formy. Jeżeli są nieprzygotowane, wychodzą na ring i nie chcą nic zrobić, to nie mają żadnych szans, żeby wygrywać - stwierdza Irena Cieślak. Prezes stadniny, Sławomir Pietrzak, zaznacza jednocześnie, że powodem, dla którego konie z Janowa nie pojechały na paryski pokaz były także kwestie finansowe. - To są bardzo wysokie koszty przejazdu ludzi, koni, opłaty. Koszty niewspółmierne do wyników. Dlatego nie pojechaliśmy do tego Paryża - dodaje. To, że od lat Polska była jedynym krajem europejskim, który był w stanie mierzyć się w walce o medale z siłami z Bliskiego Wschodu podkreśla też Anna Stojanowska, była główna specjalistka ds. hodowli koni w Agencji Nieruchomości Rolnych. - Żaden z 18 medali z Paryża nie pojechał do kraju europejskiego. Wszyscy podchodzili i mówili, że nie ma Polaków, więc nie ma kto konkurować z końmi z Bliskiego Wschodu. Od 10 lat nie przypominam sobie roku, żeby Polska nie wywalczyla jakiegoś medalu na Czempionacie Świata. Pierwszy raz w tym roku, można powiedzieć, że "dobra zmiana", jak widać, trafiła pod strzechy - mówi Anna Stojanowska. Irena Cieślak zauważa jednocześnie, że janowska stadnina nie była reprezentowana na Czempionacie Świata, a wcześniej konie z Janowa pojechały na pokaz bardzo niskiej rangi do Sankt Petersburga. Ta sytuacja miała jednak miejsce jeszcze za poprzedniego szefa stadniny, Marka Skomorowskiego. - Tam jest bardzo daleko, jest bardzo zła droga, promocja też żadna. Jechanie do Sankt Petersburga, a odpuszczenie sobie czempionatu to bardzo zła decyzja, bo nie przypominam sobie, kiedy Rosjanie kupili od nas jakiekolwiek konie - uzupełnia Cieślak. I kontynuuje: - W tym roku ewidentnie widać, że poziom przygotowania janowskich koni do wysokiej rangi pokazów był niezadowalający. Szkoda, bo bez pokazów nie ma promocji tych koni. Swoich koni na paryskim czempionacie nie wystawiła także stadnina w Białce. Jedyną hodowlą z Polski, która miała swoich reprezentantów była stadnina w Michałowie (pięć koni). Zajęły one 8., 9. i 10. miejsce. Najwyższą, bo trzecią lokatę w kategorii klczy młodszych, zajęła michałowska Galerida. Na czołowych miejscach Czempionatu Świata Koni Arabskich w większości kategorii znalazły się konie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wysokie pozycje zajęły także araby z Kataru, Kuwejtu, czy Arabii Saudyjskiej. 



/

Kompromitacja niemieckiego kontrwywiadu. Mieli w szeregach... groźnego islamistę

Dodano: 30.11.2016 [10:09]
Kompromitacja niemieckiego kontrwywiadu. Mieli w szeregach... groźnego islamistę - niezalezna.pl
foto: twitter.com/europapress
Kontrwywiad niemiecki wykrył we własnych szeregach szpiega. Islamista pracujący w Federalnym Urzędzie Ochrony Konstytucji planował zamach na centralę służby, która mieści się w Kolonii. Został aresztowany i przebywa w areszcie – podał „Der Spiegel”. Jego sprawą zajmuje się prokuratura w Dusseldorfie. Jak się okazało, zajęciem mężczyzny w kontrwywiadzie była obserwacja dżihadystów w Niemczech…

Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (Bundesamt für Verfassungsschutz [BfV]) to agencja kontrwywiadu cywilnego, utworzona i działająca od 1950 roku. Zajmuje się kontrwywiadem i ochroną tajemnicy państwowej w całych Niemczech.

W szeregach kontrwywiadu pracował 51-letni mężczyzna. Niemiec przeszedł na islam dwa lata temu. Jego rodzina nie wiedziała o tym fakcie. Okazało się, że pod fałszywym nazwiskiem ujawnia państwowe dane, a w internecie prowadzi proislamską propagandę. Usiłował też dokonać zamachu w centrali służby w Kolonii.

Aresztowany został już przesłuchany, przyznał się do planowania zamachu. Mężczyzna powiedział, że planowana przez niego operacja wysadzenia centrum „jest wolą Allaha”.

Miał przez telefon przysięgać lojalność salifackiemu kaznodziei Mohamedowi Mahmoudowi walczącemu po stronie ISIS.

Niemiec wcześniej pracował w banku. Od kwietnia 2016 roku rozpoczął pracę w kontrwywiadzie. Miał obserwować poczynania islamistów w Niemczech. Swoje obserwacje przekazywał dalej za pomocą czatu. Miał nawoływać do przeprowadzenia ataku na „niewiernych”.

Sikorski i kłamcy smoleńscy kontra "Gazeta Polska". Nowy amerykański film o 10.4.2010

Dodano: 30.11.2016 [12:15]
Sikorski i kłamcy smoleńscy kontra "Gazeta Polska". Nowy amerykański film o 10.4.2010 - niezalezna.pl
foto: ABC
Amerykańska telewizja ABC wyemitowała film dokumentalny o tragedii smoleńskiej. Niestety - narracja prowadzona jest w nim przez Radosława Sikorskiego oraz osoby posługujące się ewidentnymi łgarstwami rodem z Kremla. Kłamcom smoleńskim dają w filmie odpór dziennikarze "Gazety Polskiej". "GP" przedstawiona została w telewizji ABC jako "konserwatywne pismo, które poświęciło swoją uwagę teorii, że tragedia smoleńska nie była wypadkiem, lecz aktem terroru rosyjskiego prezydenta Władimira Putina".

Z jednej strony były szef MSZ Radosław Sikorski, polityk SLD Jerzy Wenderlich,prorosyjski dziennikarz Wiktor Bater oraz amerykański ekspert lotniczy Stephen Ganyard, opowiadający rzeczy, których nie sposób znaleźć nawet w raporcie MAK.

Z drugiej strony "Gazeta Polska", Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński. 

Tak wygląda spór o Smoleńsk według amerykańskiej telewizji ABC. Podział ról odpowiadający rzeczywistości - szkoda tylko, że proporcje nie zostały rozłożone równomiernie, a stronie prezentującej rosyjski punkt widzenia pozwolono opowiadać zupełnie zmyślone historie. Oto kilka z nich:

Radosław Sikorski:
Wiemy, co się zdarzyło, ponieważ mamy taśmę z czarnych skrzynek, na której można usłyszeć ostrzeżenia systemu: "Terrain Ahead and Pull Up". Ale ostatecznie piloci pozwolili samolotowi zejść zbyt nisko i uderzyli w drzewo.
O tym, jak wiarygodna jest owa taśma (a znanych jest przynajmniej 5 kopii różnej długości!), Sikorski nie wspomina. Nie dodaje też, że piloci podjęli na przepisowej wysokości decyzję o odejściu...

Stephen Ganyard:
Do kabiny pilotów przyszedł ktoś i powiedział im: "Prezydent oszaleje, jeśli tu nie wylądujemy". Więc ta załoga była pod niewiarygodną presją, aby wylądować, choć wiedzieli, że jest to niebezpieczne i że jest bardzo mała szansa zrobić to bezpiecznie.
Skąd Stephen Ganyard wziął owe słowa? To pozostanie tajemnicą jego umysłu. Nie ma ich w żadnym ze stenogramów, nawet tym rosyjskim. To zapewne wariacja na temat wymyślonego przez TVN24 zdania: "Jak nie wyląduję/wylądujemy, to mnie zabiją/zabije",którego także trudno szukać w stenogramach rozmów z kokpitu.

Wiktor Bater:
Oczywiście to była najgorsza organizacja [lotu], jaką można sobie wyobrazić. Ale to była tylko decyzja naszego prezydenta. Chciał przybyć i przybył... i zginął.
Bez żadnych dowodów i szczegółowych wyjaśnień Wiktor Bater obwinia za katastrofę smoleńską prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przypomnijmy: Bater znany jest z prorosyjskiego nastawienia. W 2009 r. jako były korespondent TVP w Moskwie poskarżył się, że polska telewizja jest zbyt... antyrosyjska. Zrobił to jednak nie w polskiej prasie, a w należącej do Gazpromu gazecie „Izwiestia”. – To, najdelikatniej mówiąc, lekkomyślność. Mam nadzieję, że nic gorszego – komentowała wówczas Maria Przełomiec, autorka telewizyjnego programu „Studio Wschód”.

Jedynymi osobami, które bronią prawdy o Smoleńsku, są w materiale telewizji ABC (oprócz Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza, o których sięwspomina) dziennikarze "Gazety Polskiej": Rafał Dzięciołowski, Michał Rachoń, Tomasz Sakiewicz i Grzegorz Wierzchołowski.

Michał Rachoń mówi w filmie o "spisku i wrogim akcie wobec Rzeczpospolitej Polskiej", a Rafał Dzięciołowski pyta:
 

"Nie pamiętacie powszechnej rosyjskiej praktyki mordowania politycznych przeciwników? A takim wielkim oponentem Putina był Lech Kaczyński".