- Mamy prawo na poziomie Kazachstanu czy Białorusi. Jeden człowiek może wskazać, że to właśnie ty jesteś przestępcą i jeżeli ma status świadka koronnego, nie potrzeba już nic więcej, żadnych dowodów i weryfikacji, żeby cię trzymać za kratami, ile się chce – mówi w rozmowie z Onetem Maciek Dobrowolski, kibic Legii Warszawa, który przesiedział w areszcie bez wyroku 40 miesięcy.Umawiamy się na wywiad w, a jakże by inaczej, klubie "Łazienkowska 3" na Stadionie Legii w Warszawie. Maciek, jako zagorzały kibic tej stołecznej drużyny, spędzał tu sporo czasu przed aresztowaniem. Dziś jest wyluzowany i uśmiechnięty. Wszak dwa dni temu był jeszcze za kratami. Kiedy rozmawiamy, co chwilę ktoś podchodzi, przybija mu "piątkę", uśmiecha się, klepie go po ramieniu. – Szacun! – rzuca młody mężczyzna. – Fajnie, że wreszcie cię wypuścili – dodaje inny.
Wszyscy wiedzą, kim jest, nawet, jeżeli tak naprawdę nigdy wcześniej z nim nie rozmawiali. Bo kibice Legii doskonale znają jego historię – zatrzymanie tuż przed Euro 2012, zarzuty udziału w przemycie narkotyków z Holandii do Polski i działania w zorganizowanej grupie przestępczej, postawione jedynie na podstawie zeznań "Haniora", stadionowego chuligana i dilera narkotyków, a obecnie "skruszonego" przestępcy, który sypiąc nazwiskami znajomych uzyskał status świadka koronnego. Potem 40 miesięcy aresztu, bez wyroku i właściwie bez żadnych dowodów winy. To właśnie kibice walnie przyczynili się do wyciągnięcia 37-latka z aresztu, m.in. organizując wielką akcję "#UwolnićMaćka".
Piotr Halicki/Onet: Nie żałujesz dziś, że jeździłeś do Holandii na spotkania z kibicami zaprzyjaźnionego klubu piłkarskiego ADO Den Haag? Od tego wszystko się zaczęło…
Maciek Dobrowolski: Nie, nigdy nie żałowałem i nie będę żałował. Powiedziałem zresztą w sądzie, kiedy składałem wyjaśnienia, że moja znajomość z kibicami z Hagi była, jest i będzie. To się nie zmieni nigdy, niezależnie od tego, czy pan prokurator będzie mnie straszył jakimiś wyrokami. Ta cała historia nic w tej kwestii nie zmieni. To nie jest moja wina, że dla jakiegoś prokuratora Holandia jednoznacznie kojarzy się tylko z narkotykami i ciemnymi interesami. Ja mam tam przyjaciół i dalej będę się z nimi spotykał. Co więcej, w więzieniu miałem nawet plan, żeby nauczyć się języka holenderskiego. Może to jeszcze zrealizuję.
Ale gdyby cię tam nie było, może nie byłoby też całej tej sprawy…
Wiesz, gdyby człowiek wiedział, że ma się potknąć, to nie wychodziłby z domu. Ja trochę inaczej na to patrzę. To oczywiście olbrzymia szkoda, trzy i pół roku wyjęte z życia, ale myślę, że ze wszystkiego trzeba wyciągnąć jakieś pozytywne, jasne jego strony. I rzeczywiście, przez ten czas wydarzyło się także dużo rzeczy pozytywnych. Zobaczyłem, kto jest kim, na kogo mogę liczyć, poznałem, co jest w życiu ważne. Miałem czas, by wszystko to sobie uświadomić. Poznałem inną stronę życia, bo tam przecież siedzą też tacy ludzie, jak ty czy ja.
Sporo czasu minęło, ale czy pamiętasz dzień, w którym zostałeś zatrzymany?
Oczywiście, wszystkie dni w areszcie się pamięta. To było tak, jak pokazują w telewizji – o szóstej rano do mego mieszkania wpadli policjanci z CBŚ, skuli mnie i przetrząsnęli cały dom. Zapamiętałem, że jeden mówił do drugiego "szukajcie szalików i flag", więc oni sami prawdopodobnie nie spodziewali się, że chodzi o narkotyki, tylko o jakieś kibicowskie historie. Że jestem stadionowym chuliganem, który ma w domu np. skradzione emblematy innych klubów.
Co pomyślałeś, jak usłyszałeś, o co jesteś podejrzewany?
Byłem totalnie zaskoczony. Co ciekawe, nie tylko ja się zdziwiłem. Kiedy w prokuraturze zostały mi przedstawione zarzuty i wieźli mnie znowu ci sami policjanci, powiedzieli "pokaż no te papiery, małolat". I kiedy je przejrzeli, stwierdzili "A nieee, to ty jesteś gruba szycha – ty tu ze "Szkatułą" i "Belmondziakiem" działasz, to co ty nam tutaj pier…lisz za głupoty, że ty jakiś kibic jesteś". Jak zobaczyłem te zarzuty, włączył mi się jakiś czarny humor. Że ja niby razem ze "Szkatułą" i "Belmondziakiem" przemyciłem 650 kilogramów narkotyków? I jeszcze, żeby było ciekawiej, to te zarzuty dotyczyły m.in. 2009 roku, w którym to przez pół roku pracowałem na etacie w jednej z dużych firm deweloperskich i od rana do wieczora siedziałem i sprzedawałem mieszkania. Wszystko jest na kamerach, jeżeli będzie trzeba, będę powoływał na sprawy moich ówczesnych kierowników i dyrektorów, którzy mogą poświadczyć, że przez ten okres nawet na urlopie ani razu nie byłem. A tu się człowiek z papierów dowiaduje, że co drugi tydzień jeździłem 1300 kilometrów do Holandii i woziłem po 20 kg marihuany. Dla mnie to było tak absurdalne, że nawet zażartowałem w sądzie i zapytałem, czy tu za chwilę nie pojawi się Szymon Majewski i nie powie "mamy cię!".
Próbowałeś jakoś wyjaśnić, że to wszystko to pomyłka?
Oczywiście. Ale ciężko było się nawet z tego tłumaczyć, bo to tak, jakbym teraz musiał ci udowadniać, że nie jestem murzynem. Co więcej, już po jakimś czasie trwania tego wszystkiego, kiedy było podpisanie zakończenia śledztwa, sam prokurator, który mi te zarzuty postawił, powiedział do mnie: "to jak tam, panie Dobrowolski, poznał pan wreszcie swego szefa?" Czyli nawet on sam się z tego śmiał. Stawiając mi te zarzuty, wiedział, że ja w tej grupie przestępczej nigdy nie byłem i że nie miałem z nią nic wspólnego.
Po zatrzymaniu myślałeś, że przesłuchają cię, spiszą zeznania i wypuszczą?
Dokładnie tak. Sądziłem, że ta niedorzeczność musi się szybko wyjaśnić. Jak usłyszałem na sali sądowej, że mam areszt na trzy miesiące, pomyślałem "kurde, przecież to kawał życia". Jakbym od razu na początku wiedział, że przesiedzę 40 miesięcy, to bym się chyba załamał. Człowiek żyje tam z miesiąca na miesiąc i za każdym razem, kiedy zbliżał się termin tymczasowego aresztu, miałem nadzieję, że wreszcie wyjdę.
Z kim siedziałeś w celi? Nie pytam oczywiście o nazwiska.
Najpierw dostałem status WWO - "Więzień Wzmożonej Obserwacji", czyli taki, na którego bardziej trzeba zwracać uwagę, otacza się go specjalną ochroną, a na spacerach izoluje. Więc mój kontakt z innymi był na początku mocno ograniczony. Potem siedziałem pod celą z osobami w podobnej sytuacji, oskarżanymi o różne przestępstwa przez tzw. małych świadków koronnych. Przebywałem w areszcie śledczym, więc nie było tam ludzi z wyrokami, tylko tacy, którzy na nie oczekują. Siedzieliśmy po dwie-trzy osoby w celi. Ale już w około 20-osobowych grupach spacerowych to miałem całe spektrum osób z zarzutami w głośnych sprawach. Był więc facet, który zabił i poćwiartował innego gościa i schował go do walizki, na innym oddziale przebywał przez chwilę ten ksiądz Gil oskarżony o pedofilię, był też syn "Superniani", podejrzewany o gwałt. Jak oglądaliśmy w telewizji wieczorem jakiś program informacyjny, można było spodziewać się, że gość, którego pokazują, bo popełnił jakieś poważne przestępstwo, za jakieś dwa dni pojawi się na spacerniaku.
Twoja sprawa też była głośna. Inni wiedzieli, dlaczego trafiłeś do aresztu. Czy to ci ułatwiało, czy może właśnie utrudniało życie za kratami?
Od początku nie ukrywałem, że moje życie to Legia. Z Warszawy przerzucili mnie do aresztu w Radomiu, potem do Gdańska i wszędzie, gdzie byłem, wszyscy wiedzieli, że jestem legionistą. Przyznaję, że jakiś tam szacunek z tego powodu miałem, choć za kratami trzeba też na niego zasłużyć. W Radomiu nie znali mego imienia, tylko mówili np. "gdzie jest ten legionista?". Poza tym otrzymywałem ogromne wsparcie od kibiców mojej drużyny, którzy np. gromadą 50 osób przyjeżdżali pod areszt, by krzyknąć do mnie "Maciek, jesteśmy z tobą". Albo po prostu odwiedzali mnie przed świętami czy sylwestrem.
Kiedy byłeś za kratami, mówiło się, że Marek H., ps. "Hanior", wskazał cię tylko dlatego, że cię znał i chciał dać prokuratorom to, czego od niego chcieli, czyli jak najwięcej nazwisk. Co o tym myślisz?
Te wszystkie zatrzymania, w tym moje, trzeba jednak powiązać z Euro 2012, które się wtedy zbliżało. Przypomnę, że akurat wtedy nienajlepsze notowania miała PO i była wojna kibiców z Donaldem Tuskiem. To przełożyło się na różne protesty, demonstracje i władza, obawiając się, że kibice mogą w jakiś sposób zakłócić piłkarskie święto, postanowiło zamknąć ich do więzienia. I tak się stało. To nie był przypadek, że nagle na tydzień przed Euro zatrzymuje się kilkudziesięciu kibiców Legii i to takich, którzy udzielają się w Stowarzyszeniu, organizują wyjazdy i robią coś na rzecz klubu. Co ciekawe, tego samego dnia, w którym ja trafiłem za kraty, pojawił się tam też student oskarżony o terroryzm tylko dlatego, że oglądał w internecie filmiki z zamachu na World Trade Center i obawiano się, że może chcieć wysadzać dworce i lotniska.
Ale ciebie wskazał "Hanior", w sumie to przez niego trafiłeś do aresztu. Co byś mu dzisiaj powiedział?
Widuję go na sprawach. Ale co ja mam powiedzieć człowiekowi, który pomawiał też brata i swego ojca czy chłopaka, który mu uratował życie? To jest człowiek, który "zasłynął" w światku przestępczym tym, że kradł babciom torebki i zrywał im łańcuszki z szyi, jeżdżąc pociągami po całej Polsce. Za to siedział. To był tego typu gangster. I on teraz opowiada o tym, kim to on nie był, kogo nie znał i co nie robił. Nawet przestępcy śmieją się z tego, co on mówi. Chociaż to, że pomawia ludzi, śmieszne nie jest. I to najbardziej boli. Dla mnie to jest śmieć. Na dodatek to on spowodował aresztowania tych wszystkich, którzy pomagali mu, jako kibicowi Legii, kiedy siedział za kratami. Pamiętam, że gdy pracowałem w gazecie "Nasza Legia", publikowane tam były różne słowa wsparcia i pozdrowienia dla niego. Sam "wklepywałem" to do komputera i sam też mu je wysyłałem. A teraz siedzi w jakiejś norze, chroniony przez policję i "wsypuje" kolegów. Ja nie mam mu nic do powiedzenia. Zresztą, wszystko zostało już powiedziane. Dla niego największą karą jest to, jak odbierają go kibice na Legii. Dla niego to też kiedyś był drugi dom, a teraz jest tu wrogiem nr 1.
Kiedy byłeś w areszcie, mówiło się, że siedzisz, bo prokuratorzy chcą cię złamać, żebyś także "wsypał" swoich kolegów…
Coś w tym jest. Ja dla nich od samego początku byłem "łakomym kąskiem", jeżeli można tak powiedzieć. Chłopak, z wyższym wykształceniem, znający języki, który nigdy nie miał żadnych problemów z prawem, chodzący na mecze, ale z unormowanym życiem, zarówno zawodowym, jak i prywatnym, bo przecież zaraz po Euro miałem brać ślub. Po postawieniu zarzutów prokuratura prawdopodobnie od razu mnie sobie upatrzyła jako tego, który "pęknie", pójdzie na współpracę, "sypnie" kolejnych kolegów i potwierdzi wszystko, co powiedział "Hanior".
Dostałeś propozycję w stylu: "mów, to szybciej wyjdziesz"?
Wprost nikt mi tego nikt nie powiedział. Ale jako jeden z nielicznych podejrzanych w tej sprawie zostałem przerzucony do Radomia, mam wrażenie, że tylko po to, żeby utrudnić mojej ówczesnej narzeczonej przyjazd do mnie na widzenie. Naturalną sprawą jest, że człowiek tęskni, myśli o bliskich, chce wrócić do domu, więc prokuratorzy myśleli pewnie sobie: "studencik zaraz pęknie i będzie po naszej stronie". Kiedy miałem problemy z nogą, to wymyślili, że przerzucą mnie do Gdańska, więc widzenia z bliskimi miałem jeszcze rzadsze. Mam wrażenie, że to był cały misterny plan przygotowany specjalnie dla mnie. Przecież wszyscy inni, którzy zostali pomówieni, wyszli po roku, a ja dalej siedziałem. Sprawa innego mężczyzny, który miał dokładnie takie same zarzuty, jak ja i miał ze mną współpracować, została skierowana do odrębnego postępowania i on od dwóch lat jest na wolności. Przywrócono mu możliwość wyjazdów za granicę, żyje jak człowiek, ma rodzinę. Więc gdybym chciał mataczyć, to porozumiałbym się z nim i ostrzeglibyśmy kogo trzeba. O jakim więc mataczeniu z mojej strony tu mówimy? Albo samo moje uwolnienie. Oczywiście bardzo cieszę się, że wyszedłem, ale miesiąc temu Sąd Apelacyjny mówił mi, że nie mogę wyjść, bo jest obawa matactwa, bo trzeba przesłuchać Holendrów itd. To co się zmieniło przez te dwa czy trzy tygodnie? Teraz już nie mogę mataczyć? Przecież ja choćby dziś mogę do tych Holendrów zadzwonić. Poza tym ja ich nigdy nie unikałem. Przychodziły od nich kartki do aresztu, podpisane imionami i nazwiskami, miałem do nich numery w moich telefonach zabezpieczonych w depozycie. Gdyby oni prowadzili lewe interesy, czy by się tak afiszowali?
Dlaczego więc, według ciebie, akurat teraz wyszedłeś?
Bo o mojej sprawie robiło się coraz głośniej. Mam świadomość, że gdyby nie media i akcja kibiców, pewnie siedziałbym dalej.
Czy myślisz, że to może mieć związek ze zbliżającymi się wyborami?
Nie wiem, ale chyba nie. Bo wstawiali się za mną politycy od prawa do lewa – od lewicowego Ryszarda Kalisza, po prawicowego prezydenta Andrzeja Dudę, więc trudno powiedzieć, że jakaś partia chce sobie zbić na mnie kapitał. Sądzę, że najwięcej dała tu akcja kibiców. Jeden z moich przyjaciół, "Kowal", wymyślił to hasło "#UwolnićMaćka", powstało wydarzenia na Facebooku, kilku kolejnych kolegów mocno się w to zaangażowało i zaczęło hulać. Nawet moja mama, która nigdy nie korzystała z internetu, nagle zaczęła surfować po sieci i sprawdzać, co się dzieje. Ja nie miałem w areszcie dostępu, ale aplikantka mego adwokata drukowała i przynosiła mi to, co się ukazywało w internecie. I kiedy widziałem małe dzieci na plaży z napisem na plecach "#UwolnićMaćka" czy dziewczyny w t-shirtach z tym napisem, aż wzruszenie ściskało mi gardło. Chciałbym im wszystkim i każdemu z osobna, jak tylko się da, podziękować z całego serca. To dzięki nim wyszedłem na wolność.
Co było dla ciebie najgorsze w czasie tych 40 miesięcy?
Rozłąka z najbliższymi, z rodziną. I to w dwojakim znaczeniu. Wiadomo, tęskniłem za rodzicami. Czułem wielki ból, gdy patrzyłem na łzy mamy i na ich cierpienie. Mnie też nie było lekko, ale jakoś tu sobie na miejscu wszystko poukładałem i jakoś żyłem. Ale dramatem też była dla mnie była rozłąka z Legią - z przyjaciółmi, którzy tyle dla mnie poświęcili, którzy o mnie walczyli i potwierdzili, że mogę na nich liczyć w najtrudniejszych momentach. Dla mnie Legia to też rodzina. To niesamowite uczycie, kiedy oglądasz mecz w telewizji i nagle słyszysz, że cały stadion krzyczy "Maciek, jesteśmy z tobą", czy widzisz flagę z napisem skierowanym do ciebie. Człowiek się wzrusza, nie może zasnąć, chciałby wykrzyczeć im wszystkim słowa podziękowania, ale nie ma jak, bo jesteś zamknięty w czterech ścianach.
Co najpierw zrobiłeś po wyjściu z aresztu?
Uściskałem chłopaków i rodziców, którzy czekali na mnie pod bramą. Potem przyjechaliśmy do "Ł3", gdzie zgotowali mi przywitanie w nieco większym gronie. Od razu też chciałem im wszystkim podziękować, przecież po takiej ich akcji nie mogłem po wyjściu iść po prostu spać. Zwłaszcza że świat na zewnątrz jest taki piękny.
A czy widzisz jakąś różnicę w stosunku do tego, jaka była Warszawa przed twoim aresztowaniem?
Ogromną. Wygląda zupełnie inaczej. Jak już samochodem ruszyliśmy spod "kryminału", cały czas zauważałem nowe budynki, ulice. Poza tym nie umiem obsługiwać telefonu, który kupili mi dziś koledzy, bo "za moich czasów" cyferki się wstukiwało, a nie tylko dotykało ekranu. Poza tym w Warszawie jest tyle pięknych dziewczyn. Po tych prawie 3,5 roku, kiedy było tylko szaro i brzydko, teraz wszystko wydaje mi się takie kolorowe.
Co będziesz teraz robił?
Muszę sobie żonę znaleźć (śmiech). Przed aresztowaniem miałem już poukładane życie. Teraz muszę wszystko zaczynać od nowa. Ówczesna narzeczona zostawiła mnie, kiedy byłem w areszcie, ale myślę, że tak właśnie miało być. Jeżeli chodzi o jakąś pracę, to chłopaki powiedzieli, żebym na spokojnie sobie "odtajał" i doszedł do siebie przez parę dni, ale już mi też sygnalizowali, że są jakieś propozycje i pomysły. Mam też poukładane w głowie jakieś swoje projekty, które będę chciał zrealizować.
Jak mówiłeś nam zaraz po wyjściu z aresztu, wymiar sprawiedliwości w naszym kraju działa wadliwie. Co działa źle? Gdzie jest ten słaby punkt?
Jak to często mówią, polskie prawo jest dobre, tylko ci, którzy mają je respektować i z niego korzystać, nie potrafią tego robić. W sądach i prokuraturach jest jak za komuny, czas się tam zatrzymał, jakby od lat nic się nie zmieniło. Biurokracja, spychologia, "kopiuj-wklej" – jak np. w przypadku wniosków o przedłużanie sankcji. Np. sędzia Sądu Apelacyjnego powiedział publicznie, że ja byłem numerem 1 w "grupie Szkatuły", czyli nie znał dokładnie moich zarzutów.
Stwierdziłeś też, że ta cała sprawa z twoim udziałem to "cień na Polsce". Co miałeś na myśli?
To jest tragedia, że w kraju takim, jak Polska, aspirującym do bycia państwem liczącym się w Europie, szczycącym się powstającymi nowymi budynkami, autostradami, rozbudowującym się metrem, mamy prawo na poziomie Kazachstanu czy Białorusi. Pod względem działania wymiaru sprawiedliwości jesteśmy zapadłą dziurą. Jeden człowiek może wskazać, że to właśnie ty jesteś przestępcą i jeżeli ma status świadka koronnego, nie potrzeba już nic więcej, żadnych dowodów i weryfikacji, żeby cię trzymać za kratami, ile się chce. Polska często zapożyczała różne rzeczy od najlepszych i również instytucja świadka koronnego nie jest naszym wymysłem. Ta idea sama w sobie nie jest zła, tylko u nas została wypaczona i w koślawy sposób zaadoptowana "po naszemu". Policja nie musi nic robić, bo ma swoich konfidentów, którzy mówią, co się dzieje. Prokurator jest zadowolony, bo dzięki takiemu "Haniorowi" może sobie kilkadziesiąt osób zatrzymać i dostanie jeszcze premię. Adwokaci mają co robić, bo jest kogo bronić. Sędziowie są też potrzebni, bo mogą tych ludzi trzymać w areszcie. I wszyscy zadowoleni, "biznes" działa. Bo czy np. prokuratorowi zależy, by ci ludzie wychodzili na wolność? Nie. Dla niego taki "Hanior" jest na wagę złota.
Czy będziesz starał się o jakieś zadośćuczynienie?
Raczej tak. Ale mam świadomość, że to nie jest tak, że dziś złożę wniosek, a za tydzień dostanę odszkodowanie. Na pewno niewiele wskóram przez zakończeniem procesu, w którym biorę udział, a on może potrwać jeszcze kilka ładnych lat. Mam duży żal do państwa polskiego, ale zadośćuczynienie to melodia przyszłości.
No właśnie, proces wciąż trwa. Czy nie obawiasz się, że wrócisz za kraty?
Najciekawsze jest to, że sądzę, że dostanę wyrok skazujący. I mam świadomość, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że wrócę za kraty. Bo uważam, że nasz wymiar sprawiedliwości jest tak kulejący, że skażą mnie, choć jestem niewinny.
Skoro jesteś niewinny, to skąd ten pesymizm?
Ja już nie wierzę w sprawiedliwość w tym kraju. Spójrz na to tak: gdybym nie dostał w tej całej sprawie wyroku skazującego, okazałoby się, że świadek koronny mówił nieprawdę. Czyli zamknęli nie tego człowieka, co trzeba. I dlaczego tyle innych osób siedziało w więzieniu na podstawie zeznań tego świadka? Sąd już dał wiarę temu świadkowi koronnemu, uznał go za wiarygodnego i raczej się z tego nie wycofa. Teraz pytanie, czy w ogóle znalazłby się sędzia, który by mnie uniewinnił? Bo gdyby to zrobił, naraziłby się przecież tej całej klice. Mogę co najwyżej liczyć na wyrok tych trzech lat i czterech miesięcy. Uzna się, że wyrok już odsiedziałem, sprawa ucichnie i jest ok. Im tak nie na rękę jest ta cała akcja "#UwolnićMaćka", że dziękują pewnie Bogu, że ja w końcu wyszedłem i mają mnie z głowy. Bo dzięki mojej sprawie ludzie mogą zobaczyć, jak to wszystko wygląda od środka. Że polski wymiar sprawiedliwości to jedno wielkie bagno. I to w środku Europy.
A czy zastanawiałeś się, jak by wyglądało teraz twoje życie, gdybyś nie spędził tych 40 miesięcy w areszcie?
Wielokrotnie. Miałbym już pewnie dzieci. A może miałbym rodzinne problemy i właśnie toczyłaby się w sądzie sprawa rozwodowa, bo okazało się, że moja żona nie jest jednak tą jedyną. Poza tym moje życie zawsze było związane z Legią, jak już wspomniałem, pracowałem jako dziennikarz w gazecie kibicowskiej "Nasza Legia", więc może byłbym gdzieś w strukturach klubu. Jedno wiem na pewno – na 100 procent byłbym na meczu Legii z Napoli, na który dziś się wybieram.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz