– Takie szpitale powinny przyciągać wszystkich fachowców – mówi Radiu TOK FM kierownik jednej z klinik. Dodaje, że w rzeczywistości jest jednak inaczej.
– Młodzi lekarze odchodzą stąd w zastraszającym tempie, pielęgniarki nie chcą tu pracować. Nie podoba im się wiele rzeczy, z pieniędzmi włącznie, ale atmosfera w pracy też nie jest bez znaczenia – zaznacza.
Od kilkunastu dni słyszymy o masowym zamykaniu w całej Polsce oddziałów szpitalnych. Potem napływać zaczęły informacje, że sytuacja jest o wiele gorsza. To, że nie zamknięto oddziału nie oznacza bowiem, że ten funkcjonuje normalnie. Jak się okazuje, w największym szpitalu w kraju jest podobnie.Oczywiście, że to dotyczy stolicy. Być może jest gorzej niż gdzie indziej. Duże miasto, dużo szpitali, dużo pracy do wykonania – mówi wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej Krzysztof Madej, który na co dzień jest chirurgiem w szpitalu przy Banacha. Zaznacza, że odpływ pracowników jest dramatyczny. Poza chirurgami, dyrekcja zatrudniłaby natychmiast 20 pielęgniarek anestezjologicznych, jeśli jakieś chciałyby pracować przy Banacha.– Wiemy doskonale, że są kłopoty. Zdarza się, że prosimy o prosty zabieg dla naszych pacjentów. Jeśli coś wymaga warunków sali operacyjnej, musimy czekać zdecydowanie dłużej niż kiedyś. Od ręki wielu rzeczy nie da się załatwić. Pacjent niestety czeka, my też – mówi jeden z profesorów.
– W placówce takiej jak nasza ogromna liczba operacji teoretycznie może zaczekać. Planujemy je więc tak, by pieniędzy przyznanych w ramach ryczałtu starczyło, ale to skutkuje wydłużeniem kolejek – mówi lekarz z dużym doświadczeniem.
– To jest problem systemu, który widać na każdym kroku, a o jego rozwiązanie trzeba pytać ministerstwo zdrowia – ocenia Krzysztof Madej z Naczelnej Rady Lekarskiej.
Źródło: tokfm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz