Platforma buksuje w starych koleinach swojej retoryki. Powtarza te same slogany o przerażającym PiS, które wyborcy odrzucili już w wyborach samorządowych i prezydenckich. Nikt w Platformie nie rozumie, że paliwo, jakim było straszenie PiS, dawno się wypaliło. Z kolei szef PiS-u Jarosław Kaczyński wyciągnął wnioski i ustępuje miejsca młodszym od siebie, żeby przyciągnąć tych, którzy na PiS pod jego przywództwem nigdy by nawet nie spojrzeli. W gorącą polityczną sobotę to PiS ma dużo więcej powodów do zadowolenia. Niektórzy mówią bez ogródek. – To był nokaut na Platformie. Dlaczego?
– Jesteśmy bogatą partią, a nasza konwencja to bieda. To, co zrobił PiS, to było Hollywood – powtarzali wychodzący z konwencji PO w hali na Ursynowie politycy partii rządzącej. Ich przekaz w pełni zdominowały wydarzenia, które miały miejsce na warszawskim Torwarze. Powodów było wiele, ale oceny są jednoznaczne. To był nokaut – mówił o sytuacji PO politolog prof. Kazimierz Kik w TVP Info. A jego opinię potwierdzali kolejni eksperci, m.in dr Wojciech Jabłoński, politolog z UW, czy Andrzej Stankiewicz, dziennikarz „Rzeczpospolitej”. Ten drugi wprost mówił, że nie rozumie „po co w ogóle PO zorganizowała konwnencję”.
Najczęściej zarzucali Platformie, że choć zapowiadała swoją konwencję jako punkt zwrotny, główny nacisk położono na stare dobre straszenie Kaczyńskim. Problem w tym, że taki cios był uderzeniem w próżnię. Skoro Jarosław Kaczyński wskazał na swojej konwencji, że kandydatem PiS-u na premiera będzie Beata Szydło, wezwanie przez premier Kopacz do debaty właśnie jego wypadło co najmniej dziwnie. Tak jakby na siłę Kopacz chciała wykorzystać stare i zwietrzałe paliwo, jakim było przypominanie mrocznych czasów, gdy PiS rządziło. Tymczasem tych czasów młodzi ludzie w ogóle nie pamiętają!
Na konwencji partii rządzącej zabrakło nowych twarzy. Beata Szydło, jako kandydatka partii na szefa rządu, skupiła na sobie całą uwagę. Kopacz tymczasem postawiła na wskazanie szefów dziesięciu zespołów, które mają przygotować program PO. Wśród dziesięciu nazwisk przeważały osoby, o których opinia publiczna słyszała po raz pierwszy. Najciekawszy szef zespołu, minister zdrowia prof. Marian Zembala, kiedy pojawił się na mównicy, pokazał, że przemówień politycznych musi się dopiero nauczyć. Szydło nikomu przedstawiać nie trzeba. Rozsławiła ją zwycięska kampania Andrzeja Dudy, który zadał klęskę Bronisławowi Komorowskiemu, murowanemu faworytowi wyścigu o prezydenturę.
Pierwszym sprytnym posunięciem, jakie wykonał PiS, było zorganizowanie konwencji godzinę wcześniej niż Platforma. Dzięki temu konwencja PO musiała być relacjonowana z taśmy, a PiS-u szła w telewizjach na żywo. Mistrzowskim posunięciem sztabowców partii Kaczyńskiego było wprowadzenie na scenę prezydenta elekta Andrzeja Dudy, dokładnie w momencie, kiedy zaczynała się konwencja PO. Było jasne, że telewizje będą musiały transmitować jego przemówienie.
Na domiar złego nie najlepiej wypadło przemówienie Kopacz. Poza grzechem pierworodnym, jakim było powtarzanie ataków na Kaczyńskiego, zagubiło się coś, co mogło pomóc wyjść jej partii z dołka. Przeprosiny, jakie skierowała Kopacz do wyborców zniesmaczonych nagraniami kelnerów, zginęły przytłoczone mało konkretnymi zapowiedziami. Niby Kopacz zapowiedziała, że PO zmierzy się z umowami śmieciowymi, postawi na młodych i będzie „zwiększać standard życia”. Sęk w tym, że i tak konkrety usłyszymy dopiero na konwencji we wrześniu, a już w lipcu PiS zapowiada, że pokaże własną ekipę – ekspertów i kandydatów do rządu.
Wyraźnie różniły się też nastroje zwolenników PiS i PO. Ci pierwsi stawili się, żeby uczcić zwycięstwo w wyborach prezydenckich, a pojawienie się prezydenta Dudy wzmogło efekt prezentacji Szydło na premiera. Sala reagowała owacjami na stojąco i trzykrotnym sto lat – dla Kaczyńskiego, dla Dudy i Szydło. Na konwencji PO entuzjazmu brakowało tak samo jak nowych pomysłów na zwycięstwo w boju o wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz