Andrzej Duda podejmie w najbliższych tygodniach decyzje, które zdecydują o całej jego przyszłości. Będą mieć też niemały wpływ na losy Polski i to, czy obóz niepodległościowy będzie mógł sprawnie przeprowadzić w Polsce przełomowe zmiany, czy też będzie musiał przezwyciężać blokowanie ich przez prezydenta.

Polska nie jest podzielona na dwie połowy

Zanim zastanowimy się nad motywacjami prezydenta, spróbujmy opisać, w czym może on obozowi niepodległościowemu zaszkodzić. Fundamentem niepodległościowego myślenia powinno być przekonanie, że Polska nie jest podzielona na dwie połowy. Tę tezę media zaczęły nam narzucać dopiero po zwycięstwie PiS.

Różnica pomiędzy obozem niepodległościowym a Targowicą polega na tym, że nasi wyborcy nie są w zasadniczych sprawach oszukiwani. Zarówno niepodległość, jak i obalenie postkomunistycznych sitw jest w osobistym interesie ich oraz ich dzieci. Tymczasem elektorat przeciwnego obozu w jakichś 90 proc. składa się z ludzi oszukanych, którzy głosują wbrew własnemu interesowi, bo media robią im wodę z mózgu.

Jedynym sposobem na zakopanie podziałów między Polakami jest wyparcie z życia społecznego Targowicy. Wtedy z tamtym elektoratem potrafimy się z czasem dogadać, choć odkrywanie przez niego polskiej tożsamości zapewne trochę potrwa.
Najważniejszym celem obozu niepodległościowego powinno być więc to, by Targowica już nigdy nie doszła do władzy, a tym samym działanie na rzecz eliminacji źródeł jej siły. Jego realizacją jest zarówno wyrzucenie postkomuny z sądów i wojska, jak i planowana dekoncentracja mediów.

Nasza strona pozbawiona pieniędzy i wpływów potrafiła przetrwać. Tamta nie przetrwa, bo to wpływy i pieniądze, a nie idee są istotą jej istnienia. Groteskowość prób wykrzesania jakiejkolwiek ideowości po tamtej stronie w czasie manifestacji KOD pokazała to dobitnie.

Jeśli Prezydent będzie pozwalał PiS na bieżące rządzenie krajem, a wetował zmiany fundamentalne, osłabiające Targowicę, stanie się nieuchronnie dla obozu niepodległościowego wrogiem, a niechęć do niego będzie wprost proporcjonalna do zmarnowanych największych w historii III RP szans na odbudowę trwałej niepodległości. 

Ten kartonik nie pasuje

Zanim więc staną się rzeczy nieodwracalne, przyjrzyjmy się układance interesów, które mogą wpłynąć na tę decyzję. W mediach pojawiły się spekulacje na temat powstania nowego ugrupowania wokół prezydenta, w którym oprócz współpracowników z jego kancelarii znaleźliby się ludzie Pawła Kukiza i PSL.

Nie brak obserwatorów, którzy uważają, że żadnej partii prezydenckiej nie będzie, a Duda specjalnie nie komentuje wypowiedzi polityków PSL czy od Kukiza w tej sprawie, by mieć czym szantażować PiS i móc dogadać się z nim na korzystnych dla siebie warunkach.

Jeśli Duda faktycznie miałby taki plan, oznaczałoby to jednak, że zwodzi swoich współpracowników, na czele z rzecznikiem Krzysztofem Łapińskim. Nie ulega bowiem wątpliwości, że oni konsekwentnie, od miesięcy, działają na rzecz budowy nowej partii politycznej.

Twierdzę, że w układance interesów, które mogłyby przyczynić się do powstania nowego ugrupowania, niemal wszystkie elementy pasują. Jesteśmy w stanie opisać, co chce zyskać otoczenie Dudy, Kukiz, PSL, jaki jest wreszcie interes układów z komunistycznej bezpieki. Jest tylko jedna osoba, która z nieznanych powodów działa wbrew własnemu interesowi, irracjonalnie. To sam prezydent.

Motywacje Czerepacha i PSL

Otoczenie prezydenta, związane z Łapińskim i byłym rzecznikiem jego kampanii, a obecnie dyrektorem w Orlenie Marcinem Mastalerkiem, oraz młodym posłem PiS Łukaszem Rzepeckim, byłym szefem biura Mastalerka, ma motywacje prymitywne. Ci ludzie nienawidzą Jarosława Kaczyńskiego za to, że nie wstawił Mastalerka na listy do Sejmu. Piotr Wielgucki przytacza dziś pseudonim „Czerepach”, nadany przez internautów Łapińskiemu. No więc to są motywacje na miarę owego Czerepacha z serialu „Ranczo”, który nie mając ku temu śladu predyspozycji, chce powiększać swoje wpływy w polityce.

Łatwo zrozumieć interesy PSL. Partia ta straciła na wsi na rzecz PiS. Jednocześnie, gdyby powstało nowe ugrupowanie, zdominowałaby je w terenie. Tym bardziej, że pierwszymi wyborami, które nas czekają, są wybory samorządowe.

Czy ta formacja miałaby szanse na sukces? Do powstania nowego ugrupowania potrzebny jest lider, przewodnia idea i struktury. Co do lidera Dudy sprawa byłaby jasna. Gorzej z ideą – według dochodzących z otoczenia Prezydenta informacji miałby być nią „symetryzm”, czyli odrzucenie dotychczasowych podziałów, którymi Polacy są zmęczeni, i stworzenie nowej siły, która ma ich pogodzić. Inspiracją ma być tu sukces… Macrona we Francji. To koncepcja mglista.

Wiarygodność formacji prawicowej z postkomunistycznym PSL, przez osiem lat koalicjantem PO i przez sześć współrządzącym z SLD, byłaby nieprzesadna. Z kolei Kukiz w jednym ugrupowaniu z PSL, symbolem wszystkich patologii partyjnej polityki, straci całkowicie elektorat, który uwierzył w jego hasła walki z partyjniactwem. Wystarczy przypomnieć cytaty z wypowiedzi Kukiza o PSL: „to zorganizowana grupa przestępcza”, „najwyżsi funkcjonariusze Policji na usługach ZSL-owskiej mafii”.

Degradacja Polski

W taki oto projekt zaangażować miałby się Prezydent. Można zastanawiać się, czy elektorat PiS wystarczy Andrzejowi Dudzie do reelekcji. Ale całkowita wymiana w ciągu trzech lat własnego, świadomego elektoratu na elektorat dotąd wrogi to operacja karkołomna, coś takiego nigdy w demokracji się nie udało.

Duda zrezygnować musiałby z prawdziwego, obywatelskiego perpetuum mobile, które najpierw pomogło mu wygrać wybory, a potem – mimo walenia w niego cepem przez mainstreamowe media – pozostawać liderem sondaży zaufania. A potencjał młodego pokolenia w obozie niepodległościowym będzie rósł. Młodzi z hip-hopowych teledysków dopiero rozpoczynają marsz przez instytucje, który powinien doprowadzić do wymiany elit.

Do tego takie zachowanie Prezydenta zwyczajnie zdegradowałoby Polskę, cofnęło ją do czasów sprzed powstania PiS. Kopnięcie w tylną część ciała własnych wyborców i uznanie, że fajnie, iż zdobyłem prezydenturę na ich plecach, ale teraz mam już inne cele, które zrealizuję z pomocą PR-owych sztuczek, byłoby bardzo typowe dla postkolonialnego bantustanu.

Znamy tę mentalność z historii III RP do bólu. Jej twórcą było środowisko Aleksandra Kwaśniewskiego, karierowiczów z komunistycznych organizacji studenckich, mających gdzieś wszelkie ideały, które zastąpiły im pragmatyzm i zręczność w „wygryzaniu” innych oraz gromadzenie kasy. Ich uczniami było w latach 90. środowisko 20–30-latków z Kongresu Liberalno-Demokratycznego.

Tak prymitywnie nie zachowują się liczący się politycy w krajach o dojrzałej demokracji, bo zwyczajnie im się to nie opłaca – muszą liczyć się z reakcją podmiotowego społeczeństwa obywatelskiego, reprezentowanego przez wspierające ich wcześniej organizacje czy media.

Obóz Targowicy zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę, dlatego w ostatnich tygodniach można było odnieść wrażenie, że aktywni zwolennicy PiS, np. Kluby „Gazety Polskiej”, zaczęli być przedstawiani jako fanatycy, betonowe skrzydło wyborców Prezydenta. Sugerowano, że istnieją jacyś inni, umiarkowani wyborcy, na których prezydent może postawić.

Otóż na poziomie tkanki obywatelskiej żadnych innych zwolenników niż nasz „beton” Prezydent nie ma. A teza o tym, że jest to elektorat radykalny, jest mało trafna. On nie reprezentuje żadnych radykalnych ideologii, np. dla narodowców jest zdecydowanie zbyt umiarkowany. Jego radykalizm ogranicza się do nieustępliwego żądania zerwania z postkomunizmem.

Skąd błędy Prezydenta?

Jest jasne, że w przypadku zmiany frontu przez Prezydenta posypałaby się jego kancelaria. Mimo bogatej wyobraźni nie uważam za możliwą sytuacji, w której profesorowie i inni naukowcy rodem z krakowskich „Arcanów”, jak Krzysztof Szczerski, Andrzej Waśko, Andrzej Zybertowicz czy Barbara Fedyszak-Radziejowska, mieliby firmować blok PSL z Kukizem. Oczywiście nie sposób wyobrazić sobie w tej roli, niezależnie od oceny jej ostatnich wypowiedzi, także Zofii Romaszewskiej. Mówiąc brutalnie, zostałaby mu gwardia „Czerepachów”, ewoluujących ku „wachowszczyźnie” otaczającej niegdyś prezydenta Lecha Wałęsę.

Dlaczego więc Prezydent w ostatnim czasie zmienił front? Pisano wiele o tym, że nie wytrzymał ciśnienia związanego z przedstawianiem go jako „Adriana”. Co jeszcze mogło na niego wpłynąć? Manifestacje przeciwko reformie sądów nie zrobiły najmniejszego wrażenia na Polakach i zwiększyły poparcie dla PiS. Czy mogły one zrobić wrażenie na Andrzeju Dudzie? Wiele wskazuje, iż mógł on pomyśleć, że skoro tylu wykładowców i kolegów ze studiów stoi ze świeczkami, to jest to poważna siła.

„Czy oni coś na niego mają?”

Wszystko opisane powyżej to błędy, które da się jeszcze naprawić. I jeszcze jedno na koniec. Andrzej Duda musi liczyć się z tym, że znaczna część jego elektoratu zadaje sobie pytanie: „Czy oni coś na niego mają?”. Że mogą powstawać na ten temat najbardziej fantastyczne teorie. Pozostaje zaapelować do Prezydenta, żeby – jeśli tak by było, a nie mam na ten temat żadnej wiedzy – powiedział o tym jak najszybciej Polakom.

To byłby prawdziwy koniec III RP, która przez lata opierała się na systemie haków na głównych decydentów. Elity niepodległościowe staną wtedy za Prezydentem murem, a i Polacy to zrozumieją, bo wychowani są na Sienkiewiczu i historii Kmicica, który stał się Babiniczem.