2025/11/26

75-letni Jan utknął w szpitalu. "Nie możemy go wypisać, bo ktoś przejął jego dom"

 Od blisko dwóch miesięcy 75-letni Jan przebywa w szpitalu we Wrocławiu po przebytym udarze. Placówka nie może go wypisać, ponieważ nikt nie chce przejąć nad nim opieki. Mężczyzna twierdzi, że dom przekazał w zamian za dożywotnią opiekę, jednak rodzina osoby, która przejęła nieruchomość, zaprzecza tym zobowiązaniom. Gmina również nie poczuwa się do odpowiedzialności. Sprawę opisała wrocławska "Gazeta Wyborcza".

Jan, znany w swojej wsi jako Jaśko lub łysy, od lat cieszył się opinią człowieka dobrodusznego i ufnego. Jego bratanek Grzegorz wspomina, że mężczyzna często pomagał innym, nie oczekując niczego w zamian.

Obecnie Grzegorz regularnie odwiedza szpital przy ul. Fieldorfa, gdzie Jan przebywa, ponieważ nie ma innych bliskich. Mężczyzna jest całkowicie zależny od pomocy innych — wymaga karmienia, mycia i ubierania, a ze względu na paraliż i agresywne zachowania został przypięty pasami do łóżka.

"Nie możemy go wypisać, bo ktoś przejął jego dom. Od bratanka i pracowników ośrodka pomocy społecznej w gminie Miękinia wiemy, że pacjent podpisał jakiś akt notarialny i zrzekł się domu w zamian za dożywotnią opiekę" — mówi pracownik szpitala "Gazecie Wyborczej". Jednak osoby, które miały się tego podjąć, nie odbierają telefonów i zamknęły dom na klucz.

Spór o akt notarialny i opiekę nad seniorem

Jan od dawna mieszkał w Wojnowicach, gdzie wychowywał się wraz z rodziną. Bratanek nie rozumie, dlaczego mężczyzna zdecydował się oddać dom niemal za darmo. Jak wyjaśnia, Jan miał problemy finansowe po utracie pracy i nie był w stanie spłacić ostatnich rat za nieruchomość. Wtedy pojawiła się propozycja od rodziny z sąsiedniej wsi, która miała uregulować zadłużenie w zamian za przejęcie domu.Według relacji bratanka, nowi właściciele domu zaczęli odwiedzać Jana, pomagać w drobnych pracach i stopniowo przejmować część gospodarstwa. "Przejęli część stodoły, jakiś ciągnik tam trzymają. Już wtedy na ogrodzeniu pojawiły się kłódki. To wujek mi powiedział, że przepisał im dom w zamian za opiekę. Cała wieś o tym wiedziała, tylko myśleliśmy na początku, że to ta pani z mężem wzięli działkę na siebie. Okazało się jednak, że poszła na ich syna" — mówi Grzegorz w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Rodzina lekarza: "To była zwykła umowa kupna-sprzedaży"

Z ustaleń dziennikarzy wynika, że dom Jana przejął lekarz, który prowadzi prywatny gabinet i pracował w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu. W przejęcie nieruchomości zaangażowana była także jego matka, pełniąca funkcję urzędniczą w gminie Miękinia. Jednak zarówno lekarz, jak i jego rodzina twierdzą, że nie zobowiązali się do opieki nad seniorem.Ojciec lekarza przekonuje, że podpisany akt notarialny był zwykłą umową kupna-sprzedaży, a dom został wyceniony przez rzeczoznawcę i zakupiony za rynkową cenę. W dokumencie zapisano jedynie prawo dożywotniego zamieszkania dla Jana i jego siostry, bez zobowiązania do utrzymania czy opieki. Mężczyzna przesłał nawet kopię aktu notarialnego, w którym nie ma wzmianki o obowiązku opieki.

Według ojca lekarza Jan sprzedał dom z powodu zadłużenia i zaległości wobec gminy. Pracowniczka szpitala wyraża jednak wątpliwości, czy Jan był w pełni świadomy podpisywanych dokumentów, wskazując na jego wieloletnie problemy alkoholowe. Ojciec lekarza zapewnia, że w momencie podpisywania aktu Jan nie nadużywał alkoholu, a obecnie to gmina powinna zapewnić mu opiekę.

Gmina i GOPS nie chcą przejąć odpowiedzialności

Szpital informuje, że władze gminy Miękinia nie odpowiedziały na prośby o pomoc dla Jana. Pracownicy ośrodka pomocy społecznej również mieli odmówić wsparcia, tłumacząc brak usług opiekuńczych niedoborem pracowników. Pracowniczka szpitala podkreśla, że zgodnie z przepisami to gmina powinna zapewnić opiekę osobom w trudnej sytuacji, a wprzypadku braku możliwości skierować je do odpowiednich placówek."Pacjent przebywa teraz w szpitalu wyłącznie z powodów socjalnych. Po prostu ze względów humanitarnych nie możemy go do domu wypisać, bo nie miałby tam należytej opieki" — mówi pracownica szpitala w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Koszt pobytu w domu pomocy społecznej we Wrocławiu to 8-9 tys. zł miesięcznie, a emerytura Jana nie wystarcza na pokrycie całości wydatków. Różnicę powinna dopłacić osoba zobowiązana do opieki lub gmina, która następnie może dochodzić zwrotu kosztów. W przypadku Jana, jak twierdzi personel szpitala, gmina i GOPS pozostawiły go bez wsparcia.

GOPS zapewnia, że znalazł rozwiązanie

Kierowniczka GOPS-u w Miękini przekonuje, że Jan wkrótce zostanie umieszczony w zakładzie opiekuńczo-leczniczym, a decyzja ta została podjęta dzięki współpracy z bratankiem pacjenta. Według niej emerytura Jana wystarczy na pokrycie kosztów pobytu w placówce.Grzegorz, bratanek Jana, twierdzi jednak, że sam starał się o miejsce w zakładzie i usłyszał, że czas oczekiwania może wynieść nawet trzy miesiące. Pracowniczka szpitala podkreśla, że w tym czasie to gmina powinna zapewnić Janowi opiekę, a nie szpital, który powinien zajmować się leczeniem i ratowaniem życia. Zwraca uwagę, że oddział neurologiczny potrzebuje wolnych miejsc, ponieważ w przypadku udarów liczy się każda minuta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz