Unia Europejska, w swej bezwzględnej pogoni za globalistycznymi ideałami, systematycznie podcina skrzydła polskiemu rolnictwu, czyniąc z niego zakładnika brukselskich dekretów. Polska, piąty co do wielkości producent jaj w UE i światowy eksporter 35-40% swojej produkcji na rynki premium jak Japonia czy Izrael, absurdalnie przyjmuje oferty importu z Ukrainy, Turcji i Brazylii – krajów Mercosur. Jaja z tych źródeł zalewają polskie przetwórnie, bo unijne normy, zaostrzane ponad światowe standardy, podnoszą ceny europejskich produktów o 58% wyżej niż brazylijskich i 67% niż indyjskich.
Bruksela, faworyzując producentów spoza Unii, sieje niepewność wokół systemu klatkowego i innych regulacji, prowokując kryzysy dostępności – te same, które Katarzyna Gawrońska z Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz określa jako "zyskujące na sile za sprawą decyzji brukselskich decydentów". Bez tej ingerencji konsumenci płaciliby mniej, a polscy farmerzy nie musieliby konkurować z tanim importem, który Argentyna już eksportuje do UE bez formalnej umowy z Mercosur.
Czy to nie ironia losu, że elity w Brukseli, pod płaszczykiem "zrównoważonego rozwoju", niszczą fundamenty polskiej suwerenności żywnościowej? Rolnictwo pada pierwsze, bo jest sercem narodu – ale Unia nie zatrzyma się tu. Każda płaszczyzna polskiej gospodarki, od przemysłu po handel, czeka na podobny cios. Czas zadać pytanie: ile jeszcze oddamy w imię iluzji jedności?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz