Bolek: Nigdy nie byłem Lechem Wałęsą
opublikowano: godzinę temu
Rozumiem, że o ujawnionej właśnie dokumentacji tajnego współpracownika Bolka muszą rozmawiać ci, którzy dopiero teraz odkrywają prawdę o faktach. Tak, oni mają prawo swoje oczywiste emocje odreagować.
Skłonny jestem też usprawiedliwić innych, którzy już wcześniej o książce Cenckiewicza/Gontarczyka słyszeli, ale jednak wzdragali się przed zaakceptowaniem takich obrzydliwości. Co innego, jeśli Waldemar Kuczyński z Kalisza domaga się od Lecha, aby wreszcie stanął w prawdzie, albo profesor Andrzej Friszke mówi, że ten tego, ale dokumentacja nie pozostawia już niestety większego pola manewru. Zatem nie ma zmiłuj…
Tak, potrafię zrozumieć tych ludzi, bo pamiętam własny dysonans poznawczy sprzed blisko ćwierćwiecza, gdy latem 1992 roku studiowałem słynną listę Macierewicza, wydrukowaną przez szefostwo Solidarności Walczącej, na bladoniebieskim bibułowym papierze. Egzemplarza dziennika Nowy Świat, który pierwszy upublicznił rezultaty uchwały lustracyjnej, nie udało mi się niestety zdobyć, mimo że byłem akurat wtedy w Warszawie.
Z tym większym zaciekawieniem sięgałem po niebieskawą ulotkę SW, którą rozprowadzano w Krakowie, podczas publicznego spotkania z Kornelem Morawieckim i Janem Parysem, ministrem obrony w obalonym parę tygodni wcześniej rządzie premiera Olszewskiego.
Mimo tej wiedzy, jeszcze trzy lata później, gdy Wałęsa na własne życzenie przegrał (mniej lub bardziej uczciwie) walkę o drugą kadencję prezydentury z Aleksandrem Kwaśniewskim, nadal wydawało się (nie mnie jednemu przecież), że jakaś istotna szansa wybicia się Polski na realną, a nie tylko nominalną niepodległość została przez to utracona.
Stosunek do lustracji, dziwne punkty traktatu z Rosją bronione przez Wałęsę, osławiona lewa noga, NATO-bis – wszystko to dawało do myślenia. Poważnym wskazaniem były również sceny z obalenia rządu premiera Olszewskiego. Reakcja prezydenta w sejmowej loży na słowa posła Kazimierza Świtonia, a później film Jacka Kurskiego Nocna zmiana (1994) powinny pomóc otrząsnąć się z wcześniejszego oczarowania. To naprawdę nie była twarz wielkiego przywódcy Solidarności, jakiego przed laty widzieliśmy (chcieliśmy widzieć) przy stoczniowej bramie numer 2. To była facjata wystraszonego cwaniaka, któremu jednak udało się postawić na swoim.
Z daleka nie widać lepiej. Gdy przeniosłem się do Warszawy, zaczynałem coraz lepiej rozumieć, że gdyby cała tzw. aktywność agenta Bolka ograniczała się do owszem, paskudnych moralnie, ale z punktu widzenia losów wspólnoty narodowej błahych w gruncie rzeczy donosów na grupę kolegów ze stoczni do połowy lat 70., to można by, a nawet wręcz należałoby całą tę sprawę po prostu zignorować. Niestety, na tym się wcale nie skończyło.
W moim przypadku, w trudzie przebijania się do prawdy o naszym Lechu pierwszorzędną rolę odegrały rozmowy z ludźmi, którzy dobrze znali Wałęsę jeszcze w czasach gdańskich (Krzysztof Wyszkowski), bądź blisko otarli się o kolejne emanacje jego Dworu, czyli bliskiego otoczenia politycznego już w Warszawie (Andrzej Gelberg). Wiem, że daleko nie wszyscy mieli taką sposobność, ale po ukazaniu się w czerwcu 2008 roku kanonicznej książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka trudno już uporczywą niepodatność na wiedzę o Wałęsie racjonalnie wytłumaczyć. Zwłaszcza że za tym warsztatowo bez zarzutu, lecz niełatwym w lekturze tomem poszły dwie popularne pozycje pióra samego Cenckiewicza, oraz równie ważna, jak wściekle atakowana praca Pawła Zyzaka.
Osobiście nie odczuwam dziś potrzeby dalszego wałkowania sprawy Wałka, jak poufale i bez przesadnej estymy mówiło się w pewnych kręgach o Wałęsie. (Ksywka ‘Wałek’ wyszła od osób będących na tyle blisko, żeby mogły wiedzieć, z kim mają do czynienia, a na tyle daleko jednak, żeby nie poczuwały się do wspólnoty w sposobie sprawowania władzy czy wykorzystywania zdobytej pozycji). Moim zdaniem, im mniej teraz będzie w mediach o Wałęsie, tym lepiej.
Nie jestem w tym odosobniony, podobną wstrzemięźliwość zaleca np. Marek Jakubiak, poseł ugrupowania Kukiz’15. Zdecydowanie różnią nas jednak motywacje. Znany poseł i przedsiębiorca, właściciel Grupy Browary Regionalne, w rozkręcaniu debaty publicznej wokół znalezisk z nielegalnego archiwum Czesława Kiszczaka widzi przede wszystkim psucie liczącej się w świecie i kojarzonej z Polską marki ‘Lech Walesa’. W jego ocenie, marki ważnej, przysparzającej Polsce sławy i chwały, a w domyśle profitów.
Zupełnie nie podzielam tego przekonania. Wałęsa w roli misia z Krupówek, z którym chętnie sfotografują się bogaci, ale dość anonimowi staruszkowie z Zachodu, a nawet Wałęsa w pierwszej parze z lady Blanką A. Rosenstiel nie zapewni Polsce żadnej konkiety. Ci, którzy nadal podejmują istotne decyzje, od dawna już o Bolku wiedzą, natomiast ci, którym Wałęsa wciąż jeszcze imponuje, z pewnością nie decydują o niczym istotnym.
Znacznie mocniejszym od Wałęsy polskim brandem są dziś np. Robert Lewandowski czy Agnieszka Radwańska. Inaczej mówiąc, liczą się bieżące wymierne osiągnięcia, a nie jakieś chwalebnie brzmiące opowieści sprzed lat. Dowody? Wystarczy sprawdzić, co dziś jest ważniejsze w opinii przeciętnego Europejczyka: czy „obalenie muru berlińskiego”, czy „polska Solidarność 1980”…
Zapomnienie o Wałęsie, czyli jego całkowite zniknięcie z mediów, równoznaczne z nieprzypominaniem o sprawie Bolka, byłoby najkorzystniejszym wyjściem dla wszystkich stron. Dla Polski, której ‘Lech Walesa’ po najnowszym rebrandingu już tylko szkodzi. Także dla samego zainteresowanego, choć jego miłość własna, praktycznie tożsama z egotyzmem, niewątpliwie sporo na tym ucierpi. Takie wyciszenie przyda się wreszcie i nam, żebyśmy po niełatwym doświadczeniu, jakim niewątpliwie było zmierzenie się z bolesną prawdą, mogli nabrać trochę szacunku do siebie samych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz