Unia grzmi, Dania uchwala. To dopiero początek
KDania uchwaliła przepisy, które mają zniechęcić imigrantów. To nie podoba się unijnym urzędnikom. Ale w ślad Danii mogą pójść inne państwa.
We wtorek w duńskim parlamencie przegłosowane zostało nowe prawo azylowe.
Zgodnie z uchwalonymi przepisami policja będzie mogła odbierać ubiegającym się o azyl w Danii przedmioty o wartości przewyższającej 10 tys. koron (ok. 1340 euro), by pokryć koszty związane z ich pobytem.
Jeśli imigrant będzie miał przy sobie gotówkę, zostanie ona zarekwirowana i przeznaczona na ten właśnie cel.
Ponadto osoby z tymczasowym statusem azylanta na połączenie z rodziną będą musiały czekać nawet trzy lata.
Ustawa przeszła zdecydowaną większością głosów. Poparła ją zarówno antyimigrancka Duńska Partia Ludowa, jak i socjaldemokraci.
Przepisy wywołały ogromne kontrowersje w Europie. Przeciwko ustawie protestują organizacje zajmujące się prawami człowieka m.in. Amnesty International. Sprawa stanęła również na wokandzie w Parlamencie Europejskim, na posiedzeniu Komisji Wolności Obywatelskich.
- To szokujące. Słyszałem odpowiedzi ministrów. To nie są satysfakcjonujące odpowiedzi. Duńskie przepisy to wyraźne naruszenie europejskich traktatów i wartości - grzmiał na posiedzeniu Louis Michel z frakcji Liberałów i Demokratów.O znaczeniu duńskich przepisów w kontekście kryzysu migracyjnego rozmawialiśmy z europeistą, dr hab. Piotrem Wawrzykiem z Uniwersytetu Warszawskiego.
Michał Michalak, Interia: Czy prawidłowa jest interpretacja, że przepisy te mają na celu zniechęcenie imigrantów?
Dr hab. Piotr Wawrzyk: - Na pewno tak, to odstręczy część osób. Ale pamiętajmy, że nie wszyscy imigranci mają przy sobie zasoby gotówki. Na pewno w tym zakresie ważniejszy jest ten drugi element, czyli określenie czasu, po jakim mogą się połączyć z rodzinami. To jest główny powód, dla którego ci imigranci - głównie mężczyźni - podróżują, licząc na to, że będą mogli później sprowadzić swoje rodziny. Rodziny wyposażają ich w środki finansowe, cała rodzina się na to składa, i później oni wyjeżdżają do Europy, wierząc, że w ramach łączenia rodzin będą mogli bliskich sprowadzić. Myślę, że szczególnie drugi element tej ustawy jest istotny, ponieważ praktycznie uniemożliwia realizację tego celu.
Czy będziemy mieli do czynienia ze swoistym wyścigiem państw europejskich o to, które jest najmniej atrakcyjne dla uchodźców z punktu widzenia regulacji prawnych?
- Tak, to jest początek tego procesu, ale myślę, że nie wszystkie państwa wezmą w tym udział. Wątpię, aby Niemcy zdecydowały się na wprowadzenie jakichś szczególnych restrykcji. Przecież kanclerz Merkel zapowiada, że nadal będzie stosowała politykę otwartych drzwi.
Koniec końców wszyscy trafią do Niemiec?
- Niekoniecznie. Dla imigrantów celem jest też Austria czy kraje Skandynawskie: Szwecja, Norwegia, Finlandia. Wiele będzie zależało od tego, czy w ślady Danii pójdą ich pobratymcy z innych krajów skandynawskich. Bo wówczas rzeczywiście może się zdarzyć tak, że uchodźcy czy imigranci nie będą mieli wielkiego wyboru i tym bardziej będą podążali w kierunku Niemiec. W perspektywie tych regulacji może się okazać, że rzeczywiście nikt już nie będzie miał wątpliwości, że trzeba jechać do Niemiec.
Czy instytucje europejskie albo organizacje praw człowieka mają narzędzia, by storpedować duńskie przepisy?
- Pamiętajmy o tym, że standardem demokratycznego państwa prawa jest nienaruszalność prawa własności. Decyzje o pozbawieniu kogoś jego własności może podjąć sąd. Z tego punktu widzenia niewątpliwie przepisy duńskie nie są zgodne z tzw. wartościami europejskimi czy standardami europejskimi. Jeżeli Duńczycy nie wycofają się z tego zapisu o konfiskowaniu mienia przez policję, a nie przez sąd, to sprawa skończy się albo w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej albo w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz