2016/07/31

SZANOWNA PANI MAŁGORZATO !! Szkoda ZDROWIA , jak widać mąż zrobił z pani wariatkę a lekarka ??? No cóż , tak to bywa !!!!!!!!

Interwencje: Jak zrobili ze mnie wariatkę

Małgorzata Kolińska-Dąbrowska
 
17.09.2013 13:36
A A A
Małgorzata Gomuła: To, co spotkało mnie w szpitalu, to przemoc
Małgorzata Gomuła: To, co spotkało mnie w szpitalu, to przemoc (Fot. Sławomir Kamiński/AG)
Psychiatra szpitalny skierował zdrową kobietę na oddział zamknięty wbrew jej woli. Wyszła dopiero, gdy zgodziła się na leczenie
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Rano 15 marca br. Małgorzatę Gomułę do warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii przywiozła karetka pogotowia wezwana przez policję. Kobieta sama zadzwoniła po patrol, bo mąż - są w trakcie rozwodu - nie wpuścił jej do wspólnego mieszkania.

- W czasie kłótni z mężem, przy policjantach, zdenerwowana powiedziałam coś takiego: "Na życiu mi nie zależy. Czy musi dojść do tragedii, by ktoś zrozumiał, że jestem ofiarą przemocy, i pomógł mi?". Wtedy policjanci zadzwonili po pogotowie.

Dlaczego? - pytam Tomasza Oleszczuka z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji. - Wezwanie pogotowia związane było z sytuacją bezpośrednio zagrażającą zdrowiu i życiu osoby wymienionej przez panią w korespondencji.

Po paru minutach przyjechała ekipa ratowników. Bez lekarza.

- Nie patyczkowali się. Dali mi do wyboru: albo jadę do szpitala psychiatrycznego z własnej woli, albo zabiorą mnie siłą. Pojechałam. Nie chciałam robić przedstawienia dla sąsiadów - opowiada Małgorzata Gomuła.

Przywieziono ją na izbę przyjęć.

- Po badaniu dyżurna lekarka skierowała mnie na oddział zamknięty, "ostroprzyjęciowy". Nie wyraziłam zgody na leczenie.

- A dlaczego w ogóle skierowano panią na oddział? - pytam Małgorzatę.

- Bo zagrażałam sobie i innym! - odpowiada. - Tak twierdzili policjanci, ratownicy i mój mąż, który przyjechał za mną do szpitala.

Jak mówi, to się pewnie zabije 

Proszę o wyjaśnienia prof. Danutę Ryglewicz, dyrektorkę Instytutu. Początkowo szpital nie chce ze mną rozmawiać. Tajemnica lekarska. Dopiero gdy Małgorzata upoważnia lekarzy do udzielania mi informacji, otrzymuję pisemną odpowiedź. Dr Jacek Węgrzyn, kierownik izby przyjęć: w mieszkaniu przy policjantach kobieta mówiła, że "wyskoczy przez okno, bo ma dość takiego życia". W izbie przyjęć, że: "takiego napięcia nie wytrzyma i się w końcu zabije". A "z wywiadu zebranego od męża wynika, że groziła pozbawieniem życia jemu i jego konkubinie".

- Robili ze mnie na siłę morderczynię, samobójczynię i wariatkę. Wcale nie zamierzałam się zabijać. Byłam tylko zdenerwowana - oburza się Gomuła

Co na to szpital? Pacjentka później negowała myśli samobójcze, ale "zmiana zdania tuż po wyrażeniu zamiaru samobójczego nie świadczy o jego ustąpieniu".

(Rozmawiałam telefonicznie z mężem Małgorzaty. Nie chciał niczego komentować. Zagroził mi pozwem, jeśli napiszę cokolwiek).


- A teraz proszę zobaczyć, co lekarka Instytutu wpisała do szpitalnej karty choroby: "Zaburzenia adaptacyjne" - Małgorzata pokazuje mi dokument.

Sprawdzam, czym są " zaburzenia adaptacyjne". Obniżenie nastroju, napięcie emocjonalne, przygnębienie. To reakcja na traumatyczne zdarzenia.

- Z takiego powodu? - dziwi się Marek Balicki, psychiatra, były minister zdrowia. - Żeby pacjenta zatrzymać w szpitalu bez jego zgody, sytuacja musi być jednoznaczna: choroba psychiczna, zachowanie świadczące, że jest zagrożeniem, i związek między jednym a drugim. Zasada jest taka: pacjent musi wyrazić zgodę na pobyt w szpitalu. A zatrzymywanie wbrew woli to sytuacja wyjątkowa.



Nikt nie wierzy wariatce 

- Stawiam Instytutowi też inne zarzuty - mówi twardo Małgorzata. - Sanitariusz, kiedy pod gabinetem lekarskim przeszukiwał moją torbę, sprawdzając, czy nie mam niebezpiecznych przedmiotów, próbował ukraść mi pieniądze - opowiada. - Gdy to zauważyłam, zażądałam wezwania policji, by zgłosić próbę kradzieży. Funkcjonariusze przepytali personel o przebieg zdarzenia. Ale obecni w izbie przyjęć niczego nie widzieli, a oni nie uwierzyli "wariatce" - mówi Małgorzata.
Szpital stanowczo zaprzecza. Sanitariusz działał zgodnie z prawem. - Dlaczego personel nie zaproponował pacjentce od razu przekazania pieniędzy i rzeczy wartościowych w depozyt? - zastanawia się Balicki.

- A czemu sanitariusz przeszukiwał mnie pod gabinetem? - dodaje moja rozmówczyni.

Szef izby przyjęć komentuje: zarzuty stawiane przez pacjentkę "noszą znamiona czynu z art. 212 kodeksu karnego", czyli są pomówieniami.

- To samo usłyszałam w szpitalu - przypomina sobie Małgorzata.

- To po prostu szykana. Jeśli lekarze ocenili, że pacjentka jest chora psychicznie, to nie mogą stawiać jej zarzutów, bo nie odpowiada karnie - mówi Balicki.

- Kiedy się na coś nie godziłam, powołując się na prawa pacjenta, słyszałam: pani pogarsza swoją sytuację. Cały czas ją pogarszałam: protestowałam, płakałam, nie chciałam oddać telefonu komórkowego, bo bałam się, że rodzina nie dowie się, gdzie jestem - mówi Małgorzata.

Jestem zaskoczona. W szpitalu nie można mieć komórki? Dr Węgrzyn odpisał mi, że na oddziale jest aparat telefoniczny na kartę i z niego należy korzystać.

- Nie, zabranie komórki jest bezprawne - komentuje Marek Balicki. - Jeśli kogoś umieszcza się w szpitalu psychiatrycznym bez jego zgody, to wcale nie pozbawia się go wszelkich praw.

- Łamano też moje prawa jako pacjenta. Jedynymi osobami upoważnionymi przeze mnie do zasięgania informacji o stanie mojego zdrowia były córki i zięć. Nie życzyłam sobie, by mój mąż otrzymywał takie informacje lub ich udzielał. A jednak lekarka z nim rozmawiała - mówi Małgorzata. Zarzuca szpitalowi złamanie tajemnicy lekarskiej.

W tej sprawie dr Węgrzyn wyjaśnia: lekarka nie udzielała informacji, lecz "zebrała wywiad - co jest częścią badania psychiatrycznego".Leczenie czy sadyzm: gehenna nastolatków w szpitalu psychiatrycznym w Starogardzie Gdańskim

- I tu szpital ma rację, ale lekarka, która wiedziała o przemocy i rozwodzie, powinna traktować słowa męża z ogromną ostrożnością - wyjaśnia Adam Sandauer, twórca Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere", które zajmuje się obroną praw pacjentów. - Czasami bez zastanowienia mówimy: zabiję się lub zamorduję kogoś. Mnie zdarzyła się podobna przygoda. Po błędzie lekarskim, którego byłem ofiarą, kiedy nikt nie reagował na moje skargi, w nerwach powiedziałem: ja się zabiję, i... też trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Tylko dzięki rozsądkowi psychiatry z izby przyjęć nie zostałem zamknięty.

Art. 22, 23 i 24 ustawy o ochronie zdrowia psychicznego mówi o przyjęciu do szpitala bez zgody pacjenta. Kogoś takiego można przyjąć na oddział, gdy zbadał go lekarz, pod skierowaniem podpisze się drugi psychiatra lub psycholog, a decyzję zaakceptuje ordynator. Potem szpital musi "niezwłocznie" powiadomić o tym sąd rejonowy (zwany sądem opiekuńczym), by sędzia mógł wysłuchać pacjenta i ocenić zasadność przyjęcia. Potem sąd wszczyna lub umarza postępowanie.

Wymuszona zgoda na leczenie 

Małgorzata Gomuła spędziła na oddziale kilka godzin. Po interwencji córki w asyście adwokata i drugim badaniu wezwano do szpitala sędzię, by zdecydowała co dalej. - Ale żeby wyjść do domu, musiałam oficjalnie zgodzić się na leczenie! Takie rozwiązanie podpowiedział córce i pełnomocnikowi personel szpitalny.

Fakt ten potwierdza adwokat.

Kiedy pacjentka wyraziła zgodę na leczenie, wypisano ją do domu. - W ustawie o ochronie zdrowia psychicznego jest napisane: jeśli postępowanie zostaje umorzone, to szpital decyduje, co dalej z pacjentem - wyjaśnia Małgorzata.

- Nasze stowarzyszenie otrzymuje sygnały, że w podobnych sytuacjach szpitale "zachęcają" pacjentów, by się na leczenie zgadzali - dodaje Sandauer.

- A gdybym się nie zgodziła? Zgodnie z prawem sędzia mogłaby zdecydować o rozpoczęciu postępowania w mojej sprawie i siedziałabym w psychiatryku? To jakaś chora procedura. Instytut wykorzystuje przepisy, by chronić się przed pozwami i roszczeniami bezpodstawnie zamykanych pacjentów?

- Raczej szpital doprowadził do umorzenia postępowania, by sąd nie ocenił, czy zatrzymanie pani Małgorzaty nie było czasem bezprawne - podpowiada Balicki.
Terapia w szpitalu psychiatrycznym: ''16-latka przywiązana do łóżka przez 12 godzin''

Małgorzata pisze skargi do Rzecznika Praw Pacjenta, Izby Lekarskiej i dyrektorki Instytutu. Szpital jej skargę odrzucił.

- Właśnie przez to, że wyraziłam zgodę na leczenie. Przecież zrobiłam to pod przymusem. Chcieli mnie tam zamknąć na dłużej. Pozbawili wolności. To, co mnie spotkało w szpitalu, to przemoc - dodaje Małgorzata.

Małgorzata Gomuła zastanawia się, czy nie powinna też powiadomić o wszystkim Rzecznika Praw Obywatelskich i prokuratury.

Chora psychicznie przez parę godzin 

Rozmawiam też z Ewą, wnuczką 88-letniej pani Ireny. Staruszka jest po udarze. Cierpi na otępienie. Z powodu odwodnienia i złego samopoczucia został przewieziona do szpitala na internę. Stamtąd 25 lipca br. skierowano ją na oddział geriatryczny w Instytucie na Sobieskiego, ale została przyjęta na... oddział psychiatryczny. Córka i wnuczka Ireny nie chciały się na to zgodzić. Jednak szpital starszą panią zatrzymał, a wezwani policjanci wyrzucili rodzinę z oddziału. (Historię pani Ireny opisaliśmy w "Gazecie" miesiąc temu).

- Potem babcię wypisano po jednej dobie, mimo że szpital rzekomo rozpoznał chorobę i nawet zwrócił się do sądu o zgodę na leczenie. Nic z tego nie rozumiem.

- A może trzeba by zmienić przepisy o przymusowym leczeniu psychiatrycznym? - pytam Marka Balickiego. - Nie. Jeśli na przykład policjant fałszuje zeznania podejrzanego, to jego trzeba karać, a nie zmieniać kodeks karny. Ustawy bym nie ruszał. Raczej trzeba coś zrobić z praktyką. Po przymusową hospitalizację szpitale psychiatryczne sięgają zbyt często.

- A potem robią łamańce medyczno-prawne, by uzasadnić takie przyjęcie? - dopytuję.

- I tu widać kolejny problem - sprawę nadzoru sędziowskiego - uważa Balicki.

Kolińska: Interwencje
tel. 510 022 296

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz