- Błagam o ulgę w cierpieniu albo o śmierć! - to wstrząsające wyznanie Katarzyny Czerniak ( 41 l.) z Ostródy
Przykuta do łóżka kobieta jest sparaliżowana. Może poruszać tylko szyją i głową. Co gorsza, pani Katarzyna ma sprawny umysł i zdaje sobie sprawę z własnej tragedii. Wie, co dzieje się z jej ciałem, szarpanym potwornym bólem, który może znosić jedynie dzięki morfinie. Nie chce tak dłużej żyć. A najstraszniejsze dla niej jest to, że wszystkie te cierpienia musi znosić przez zwykłego kleszcza. Krwiożerczy pajęczak wpił się w jej skórę i zaraził zabójczą boreliozą!
Gehenna pani Katarzyny rozpoczęła się pięć lat temu. Była na spacerze z mężem, gdy z drzewa spadł na nią kleszcz. – Pamiętam, że coś zaczęło mnie swędzieć za uchem. Początkowo myślałam, że to ugryzienie komara. Na drugi dzień mąż zauważył rumień. Jednak po kilku dniach zniknął. Poszłam do lekarza, ale ten nie widział nic groźnego, więc zapomniałam o całej sprawie – opowiada pani Katarzyna.
Po trzech latach tajemnicze swędzenie powróciło. Wkrótce potem doszło do fatalnych wydarzeń. Przerażona pani Katarzyna nagle zaczęła tracić wzrok, miała częste problemy z utrzymaniem równowagi.
– Żona pracowała wówczas w zakładach garmażeryjnych – wspomina jej mąż Mirosław Czerniak (46 l.). – Brygadzista mówił, że jest pijana. W końcu zaraza rzuciła jej się na stawy. Kasia chodziła do lekarzy, ale żaden nie wiedział, co jej dolega! – denerwuje się pan Mirosław.
W końcu jeden z medyków zlecił jej badanie krwi. Wyniki nie pozostawiały złudzeń. Kobieta została zakażona boreliozą. A że od ugryzienia minęło tak wiele czasu, żadne antybiotyki i kuracje nie mogły jej pomóc. W kwietniu tego roku nadszedł najgorszy dzień jej życia. Pani Kasia nie wstała już z łóżka.
– Z dnia na dzień moje ciało od pasa w dół zwiotczało... Natomiast od pasa w górę zostało zaciśnięte bolesnym skurczem... Palce u rąk mam powykręcane... To tak strasznie boli – opowiada z trudem cierpiąca kobieta.
Jedynymi lekarstwami, jakie dostaje pani Kasia, są morfina i środki nasenne. Na jednej z wizyt lekarz zapytał męża pani Kasi, czy jest go stać na leczenie za granicą, bo tylko ono może uratować kobietę.
– Zapytałem, ile będzie kosztowało, usłyszałem, że około 40 tysięcy złotych na początek. Nogi się pode mną ugięły, podziękowałem i wyszedłem z gabinetu – wspomina pan Mieczysław. Wycieńczona chorobą pani Katarzyna prosi o pomoc. Ma dość takiego życia. Na stałe ma założony cewnik, a ciało pokrywają odleżyny. Wraz z mężem ma nadzieję, że jednak znajdzie się w Polsce lekarz, który jej pomoże.
– Zarabiam 1500 złotych, a żona nie ma nawet renty, bo według ZUS jej się nie należy. Jeden z lekarzy powiedział mi, bym Kasię oddał do hospicjum – denerwuje się pan Mieczysław. – Ja nigdy tego nie zrobię, to mój obowiązek opiekować się nią. Boję się tylko tego, że z każdym dniem cierpienia żona traci nadzieję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz