Angielskie słowo „highway” najczęściej kojarzy się z autostradą, choć oznacza również, w brytyjskim angielskim, po prostu szosę albo gościniec. Żadna z tych nazw tak naprawdę nie pasuje do KKH (Karakorum Highway, po stronie Pakistanu N-35), bo ani to autostrada, wielopasmowa i pełna pędzących z zawrotną prędkością aut, ani to szosa, bo szosy nie mierzą zazwyczaj 1300 kilometrów z okładem i nie wspinają się po przełęczach, ani to gościniec, bo ten ostatni to raczej spokojny, ubity trakt łączący wioski z miastem. Może najbardziej pasowałoby tu określenie „szlak”, bo kojarzy się z legendarnym Jedwabnym Szlakiem, siecią dróg wiodących z Chin na Zachód, uczęszczanym przez kupców, rzezimieszków, podróżników, awanturników i poszukiwaczy przygód. Karakorum Highway przebiega jedną z tras dawnego szlaku kupieckiego i naprawdę trudno sobie wyobrazić, że niegdyś jeszcze trudniej było tędy przejechać.
Drogę wybudowały wspólnie dwa kraje – Pakistan i Chiny – nazywając ją Autostradą Przyjaźni. Nie wiadomo, czy przyjaźń była głównym motorem napędzającym roboty drogowe na niebotycznych wysokościach przez 35-cio tysięczną rzeszę robotników, faktem jest natomiast, że trwały one ponad 20 lat i pochłonęły kilkaset istnień ludzkich. To dlatego, ale również ze względu na rozmach i stopień trudności, często porównuje się to niezwykłe przedsięwzięcie inżynierskie do budowy piramid egipskich. Tyle, że tym razem pracowali jako tako opłacani wolni robotnicy. Przynajmniej tak chciałabym wierzyć. O tej najwyżej biegnącej i najdłuższej wysokogórskiej szosie świata mówi się również, że jest jego ósmym cudem, ale, jak wiadomo, świat ma cudów tak wiele, że powstało i powstaje wciąż wiele „cudownych” list. Czy ósmym czy dwudziestym siódmym, ale na pewno cudem jest. Karakorum Highway, oczywiście.
Pomysł wybudowania asfaltowej szosy biegnącej przez cztery pasma górskie – Hindukusz, Karakorum, Himalaje i Pamir – zrodził się na przełomie lat 60 i 70 minionego stulecia. Ideę przekuto w czyn i w 1982 roku Nowy Jedwabny Szlak został oficjalnie otwarty dla ruchu kołowego. Rok 1986 to przełom w światowej turystyce, gdyż wtedy właśnie KKH została otwarta dla ruchu turystycznego i natychmiast stała się największą atrakcją Pakistanu. Bo, prawdę mówiąc, po stronie chińskiej, na długości jakichś 400 kilometrów (reszta trasy biegnie przez terytorium Pakistanu) podróż jest dość monotonna, a na pewno pozbawiona tej nuty szaleństwa, jaka dominuje w pakistańskiej części „autostrady”. Na terenie Państwa Środka wyasfaltowana wstęga wije się poprzez rozległe trawiaste doliny Pamiru, a po pakistańskiej wspina się, trawersuje, zapada i dosłownie wbija w zbocza i granie wysokich gór przeciskając się pod lub pomiędzy skałami.
Zaczyna się dość zwyczajnie i cywilizowanie: jakieś 600 m n.p.m. z Rawalpindi do Abbottabadu, asfalt na swoim miejscu, warunki oddechowe w normie. Potem jest już 1200 m n.p.m. i droga zaczyna wspinać się coraz wyżej. Prawdziwa jazda na adrenalinie zaczyna się w chwili, gdy KKH dociera do rzeki Indus i jej malowniczej doliny, która w istocie jest (miejscami) głębokim na kilometr górskim wąwozem. Tam gdzie Indus spotyka się z rzeką Gilgit, a Hindukusz z Karakorum i Himalajami znajduje się zapewne jedno z najpotężniejszych energetycznie miejsc na ziemi, jeśli ktoś oczywiście wierzy w czakramy, energie i miejsca mocy. A jeśli nie wierzy, to i tak poczuje moc tego miejsca, jego porażające groźne piękno i wcale nieukrywane mordercze skłonności. Od tego momentu KKH transformuje się w karkołomne, wąskie skalne półki z pionową ścianą w górę z jednej i pionową przepaścią dół z drugiej strony. Wyminąć się nie da. Trzeba poczekać w małej zatoczce. Ruch staje się powolny i już zupełnie, ale to zupełnie nieprzypominający tego na normalnej autostradzie. Choć brawurowi Pakistańczycy w swoich kolorowych niczym lunapark ciężarówkach wykorzystują każdy w miarę prosty fragment drogi, żeby docisnąć pedał gazu, albo mijają się dosłownie na grubość zapałki. Strach patrzeć i strach jechać, zwłaszcza, że w przepaściach dogorywają przewrócone do góry kołami wraki ciężarówek i autobusów, którym się nie udało. To taka danina spłacana duchom gór i naturze za wdarcie się cywilizacji w miejsca, gdzie jeszcze do niedawna diabeł diabłu mówił dobranoc, yeti urządzał sobie wieczorne przebieżki, a nietknięty smrodem spalin skład powietrza mógłby zabić mieszkańca Nowego Jorku albo Krakowa.
Punkt kulminacyjny tej obłąkańczej wspinaczki to przełęcz Khunjerab na wysokości 4693 m n.p.m. Tu jest najwyżej, ale wszędzie jest jednakowo pięknie, niebezpiecznie i strachopędnie. Czasem fajnie zdrowo się pobać, zwłaszcza że po drodze można zobaczyć rzeczy o jakich innym turystom się nie śniło: spotkanie trzech najwyższych pasm górskich na Ziemi, Górę Zabójcę – Nanga Parbat (8126), lśniące lodowce, koronkowe śnieżne granie, mroczne wąwozy, nawisy skalne zwieszające się nad drogą niczym łapy gigantycznego niedźwiedzia, jeziora, wiszące mosty i wszystko, co możemy sobie wyobrazić i czego możemy oczekiwać od górskiego krajobrazu. Droga jest dynamiczna, kapryśna, zmienna. Trudny klimat, monstrualne opady, trzęsienia ziemi, wszystko to powoduje, że asfalt pęka, osuwa się, a szosa po prostu znika. Nigdy nie wiadomo, co spotkamy po drodze. Wiadomo tylko, że widoki odejmą nam mowę, że po plecach nie raz przebiegnie dreszcz emocji, że nie ominie nas zimne jak lodowiec dotknięcie strachu. Właśnie dlatego KKH przyciąga, kusi, przywołuje.
Można przejechać ją całą, można wybrać jakiś odcinek, można po drodze zjechać i odwiedzić jakieś zaczarowane miejsce, na przykład podnóże Nanga Parbat z rozciągającym się nieopodal płaskowyżem Fairy Meadows (Czarodziejskie Łąki), można pokusić się o wyprawę w poszukiwaniu Shangri-La i odwiedzić Dolinę Hunzy.
Po KKH jeżdżą turystyczne autobusy, można też zaryzykować wyprawę autostopową, albo… pojechać rowerem. Ten ostatni wariant daje dużo swobody i możliwość regulowania i tempa i wrażeń, ale wymaga nie byle jakiej kondycji. Ze względu na duże wysokości nawet „zwykła” wycieczka autokarowa może wiązać się z kiepskim samopoczuciem, zmęczeniem i niedotlenieniem. Bo podróż KKH jest jak zmotoryzowana forma wspinaczki wysokogórskiej, z czyhającymi na śmiałków rozpadlinami, ziejącymi przepaściami i rozrzedzonym powietrzem. Karakorum Highway zapewnia nie tylko szalone wrażenia i strumień adrenaliny, ale i dostęp do ośmiu spośród czternastu najwyższych gór świata, do pięknej góry Hunzów Rakaposhi, lodowców i rzek. Po drodze można więc uprawiać wiele form aktywnej turystyki i sportu: wspinać się, wędrować, ujarzmiać górskie rzeki i fotografować, ma się rozumieć. Lakhnau Mahotsav
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz