Sprawa przeszła do historii pod hasłem „zabójstwo dilerów Ery”. Była jedną z głośniejszych w latach dziewięćdziesiątych. W różnych sądach i instancjach orzekało w sumie 32 sędziów, a każdy ustalił inny przebieg zdarzenia. Na sali sądowej upadały kolejne wersje śledczych. Obrońcy z powodzeniem szukali luk w aktach oskarżenia, a sami oskarżeni pomawiali się nawzajem, zmieniali nieustannie swoje wyjaśnienia, zasłaniali się niepamięcią lub korzystali z prawa odmowy odpowiedzi na pytania.
W 1997 roku Małgorzata Rozumecka miała 22 lat i legitymację studentki resocjalizacji. Dorastała w kochającej się rodzinie, nigdy nie sprawiała kłopotów wychowawczych, nie miała też problemów w szkole. Podjęła pracę w Erze, w czasach gdy telefon komórkowy był luksusem, a o zasięgu na terenie całej kraju można było tylko pomarzyć. Ale nie zabawiła tam długo. Liznęła wiedzy i postanowiła na własną rękę zarabiać w branży, sprzedając telefony na fikcyjne nazwiska, umożliwiając tym samym darmowe rozmowy nabywcom.
W pracy poznała Piotra Aniołkiewicza, któremu złożyła lukratywną propozycję – sławny aktor, Bogusław Linda, miał być zainteresowany kupnem 32 telefonów komórkowych dla członków swojego klubu filmowego. Aparaty były warte ponad 50 tys. zł, oferta była pewna, tak samo jak duża prowizja. To przekonało mężczyznę i do transakcji wciągnął swojego kolegę, Pawła Sulikowskiego. Z kartonami telefonów pojechali pod wskazany adres – do podwarszawskiego Komorowa. Ale nie było tam willi aktora, nie było samego Lindy, nie było też żadnego klubu filmowego. Była za to stojąca na drodze Rozumecka. I wykopany na skraju lasu dół…
Pewne jest, że mężczyźni zostali zastrzeleni. Aniołkiewicza dodatkowo dobito ciosem łopatą, a ciała wrzucono do dołu i niedbale zasypano. Pewne jest, że godzinę później Rozumecka sprzedała telefony umówionym wcześniej handlarzom na bazarze pod Pałacem Kultury i zgarnęła za nie 36 tys. zł. O mordzie policja dowiedziała się od przypadkowego przechodnia – spacerując zauważył ślady krwi na świeżo przekopanej ziemi.
Co dokładnie wydarzyło się w Komorowie 18 czerwca 1997 roku? Ile osób było na miejscu zbrodni? Skąd mieli broń i co się z nią stało? Kto strzelał do ofiar?
MAŁGORZATA
Rozumecka została oskarżona o to, że z niskich, finansowych pobudek, z zimną krwią zaplanowała okrutną zbrodnię. Następnie, biorąc do pomocy brata Pawła i znajomych: Marcina Tomczaka, Krystiana Majchrowskiego oraz taksówkarza Adama Bojanowskiego, kierowała jej przebiegiem.
Na rozprawę wybrano największą salę w warszawskim sądzie. Przed wejściem czekał tłum dziennikarzy, kamer, mieszkańców stolicy i rodzin ofiar, domagających się sprawiedliwości. Mieli ze sobą transparenty z żądaniami kary śmierci i styropianowe tablice nagrobne z nazwiskami zabitych. Sąd zgodził się na ujawnienie wizerunku oskarżonych oraz ich danych osobowych. Rozumecką wprowadzano skutą kajdankami, w asyście funkcjonariuszy.
– Ja na pewno nikogo nie zabiłam – mówiła w trakcie procesu. – Tego nie było w planach. Chcieliśmy tylko przewalić Piotra Aniołkiewicza.
Przed sądem zeznała, że słyszała dwa strzały, a potem trzeci. Gdy podbiegła bliżej, mężczyźni leżeli twarzą do ziemi, a broń trzymał Krystian. Poza tym była oszczędna w słowach. Z wyższością odnosiła się do sędziów, ostentacyjnie wachlowała się aktem oskarżenia. Pytana o cokolwiek zasłaniała się brakami pamięci, albo korzystała z przywileju nieodpowiadania na pytania. Później w rozmowach z dziennikarzami stwierdziła:
– Nie wiem dlaczego zwabiłam ich do Komorowa. Nie umiem powiedzieć. Nikt nie chciał ich zabić. A jeśli powiem, że zginęli przypadkiem? Że jak się naciśnie spust w pistolecie, to on strzela kilkoma kulami naraz?
Po kilku miesiącach procesu usłyszała wyrok: dożywocie. Sąd apelacyjny utrzymał tę karę, nie znajdując żadnych okoliczności łagodzących. Sędzia Jan Krośnicki w uzasadnieniu napisał: „to ona była organizatorem, to ona wszystko zaplanowała, to ona wydawała polecenia, to ona była przywódczynią. A to były dwa niepotrzebne zabójstwa młodych ludzi, których oskarżona znała.”
Tytuł „Królowej zbrodni” zawdzięcza śmiałej próbie ucieczki ze szpitala w Tworkach. Trafiła tam na obserwację psychiatryczną. Ojciec załatwił jej klucze do drzwi ewakuacyjnych szpitala, zorganizował podrobiony paszport, bilet lotniczy do Meksyku i samochód czekający pod bramą. Zbiegiem okoliczności tego ranka policjanci patrolowali okolicę w poszukiwaniu włamywaczy. Zamiast nich, w ręce wpadła im przeciskająca się przez dziurę w ogrodzeniu Rozumecka, którą dosłownie metry dzieliły od wolności.
Sprawa wróciła na wokandę i trafiła do Sądu Najwyższego. Obrońcą był mecenas Ryszard Berus, który próbował przekonać obecnych na sali, że zamiarem kobiety było nie zabójstwo, a jedynie zastraszenie pracowników Ery. Wykopany dół miał ich przekonać do dobrowolnego oddania telefonów. Jego argumentem było wybranie mało odludnego miejsca, założenie, że całe spotkanie zajmie 20 minut i pozostawienie nietkniętych pieniędzy i zegarka ofiar.
Nie przekonało to składu orzekającego i oddalono wniosek jako bezzasadny. Uznano, że zamiar zabójstwa został ewidentnie dowiedziony. Kobieta znała ofiary, a mimo to nie zadbała o zamaskowanie twarzy – zakładała więc, że mężczyźni nie przeżyją. Wcześniej postarała się o zdobycie broni, wykopanie dołu, znalezienie nabywców telefonów, rozdzielenie zadań między swoich kompanów.
Tym samym wyrok dożywocia stał się ostateczny i niepodważalny. Po odsiedzeniu 25 lat będzie mogła ubiegać się o warunkowe zwolnienie. Póki co przebywa w więzieniu dla kobiet w Grudziądzu. Czyta książki, rozwiązuje krzyżówki, uczy się krawiectwa i szyje robocze koszule, po kilkadziesiąt groszy od sztuki. Nigdy nie przeprosiła rodzin ofiar, uznając, że to nic nie da, bo czasu nie cofnie.
ŚWITA
Marcin Tomczak dostał 12 lat, Adam Bojanowski 6, ojciec Małgorzaty, Jan Rozumecki rok, ale zmarł zanim trafił do zakładu karnego. Nie udało się udowodnić, żeby Tomczak wiedział o planowanym zabójstwie – skazano go za rozbój. Podobnie w przypadku Bojanowskiego, który po fakcie odebrał sprawców i zawiózł ich do Warszawy. Ostatnią osobą był oprawca, Krystian Majchrowski, skazany na 15 lat. W odniesieniu do wszystkich oskarżonych wniesiono apelacje.
Sąd apelacyjny utrzymał wyrok dla Marcina, taksówkarzowi zmienił kwalifikację czynu na paserstwo (pomoc w pozbyciu się rzeczy uzyskanej za pomocą czynu zabronionego) i obniżył wyrok do 5 lat. W sprawie Krystiana sąd uchylił wyrok, uznając że niewystarczająco wnikliwie oceniono dowody i skierował sprawę do ponownego rozpoznania.
PAWEŁ
Rozumecki w chwili zabójstwa miał 16 lat. Został zatrzymany zaraz po ujęciu siostry, ale po przesłuchaniu wypuszczono go. Kilka miesięcy później poleciał do Meksyku, skąd przeniósł się do Nowego Jorku. Mieszkał razem z matką, pracował legalnie, udzielał się nawet w parafii miejscowej Polonii. Dopiero wizyta w ambasadzie przerwała spokojne życie – dowiedział się, że jest poszukiwany listem gończym. Został zatrzymany i przekazany w ręce polskiej policji.
Policja zainteresowała się Pawłem, gdy oskarżony Marcin Tomczak w trakcie procesu oświadczył: „to chyba strzelał Paweł”. Zbiegło się to z zeznaniami świadków obserwujących zdarzenie zza drzew w lesie, którzy zgodnie twierdzili, że strzały oddał najwyższy z obecnych na miejscu mężczyzn. Także matka jednej z ofiar wskazywała na obrażenia głowy, które najłatwiej mogła wykonać osoba tego samego wzrostu.
Przed oblicze sądu Rozumecki trafił w 2007 roku. Zeznający świadkowie niewiele już pamiętali ze zbrodni sprzed lat. Podczas odczytywania ich wyjaśnień z poprzednich procesów rzucali tylko suche „być może” lub „mogło tak być”.
Rozumecka, która przedstawiła wiele wersji wydarzeń, zmieniając je i odwołując, na pytanie o brata odpowiedziała: „mój brat nie jest winien tamtej śmierci. Do dziś nie wiadomo, kto strzelał, i ja tego nie wyjawię.”
Wezwany Marcin Tomczyk powtarzał uparcie: „do dziś nie wiem, kto strzelał. Nie pamiętam, kogo wtedy wskazałem jako uczestnika zajścia. Skoro tak jest napisane, to możliwe, że Pawła. Nie chcę tu mówić o jego roli. Prawdopodobnie strzelał.”
Co na to sam zainteresowany? Zgodnie z jego słowami, rankiem 18 czerwca jego siostrę odwiedził Marcin Tomczak. Zamknęli się w pokoju, gdzieś telefonowali, a potem wyszli z domu i wsiedli do białego samochodu. Kilka dni wcześniej Małgorzata poprosiła go o pomoc w sprzedaniu znacznej ilości komórek, a przed wyjściem kazała mu za godzinę przyjechać do Komorowa, gdzie zwykle urządzali grilla. Na miejscu nie było widać siostry, zobaczył za to taksówkę znajomego, Bojanowskiego, do której wsiadł.
Za chwilę Rozumecka przyjechała w tym samym białym oplu, do którego wsiadła pod blokiem. Kilka minut później padły dwa strzały, potem kolejny. Gdy wybiegł z samochodu siostra krzyknęła: „stało się nieszczęście” i poprosiła, by pomógł zakopać ciała. Na polanie zobaczył leżących na trawie mężczyzn, był w szoku. Ciała w końcu zakopali Małgorzata z Marcinem, a on jedynie pomógł przepakować telefony.
Poza tym niewiele mówił, patrzył nieruchomo przed siebie, próbując ominąć spojrzenie znajdujących się na sali rodzin ofiar. Mecenas Jacek Brydak wysnuł teorię o przypadkowym wystrzale, który miał paść podczas kłótni i spowodować falę dalszych wydarzeń. Utrzymywał, że jego klient jest niewinny, stał się jedynie świadkiem tragicznej, być może przypadkowej, zbrodni.
Prokurator żądał maksymalnego wymiaru kary, jaką może dostać nieletni – 25 lat więzienia. W lipcu 2008 roku zapadł właśnie taki wyrok. Ale to nie był koniec. Orzeczenie uchylono, bo sąd apelacyjny stwierdził naruszenie praw oskarżonego, w tym prawa do obrony.
Obrońca, mecenas Jacek Brydak był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Próbował przekonać sędziów, że nie ma żadnych dowodów wskazujących na jego klienta, i lepiej jest aby „stu przestępców chodziło na wolności, niż jeden niewinny człowiek siedział w więzieniu”. Wskazywał, że skoro Tomczak dostał 10 tys. zł, to Paweł za zabójstwo powinien dostać więcej, niż zgarnięte 2,5 tys. zł.
– Niemożność ustalenia, kto strzelał, nie oznacza, iż nie można uznać, że Paweł R. brał udział w tej zbrodni – ripostował sąd i skazał go na 15 lat więzienia uznając, że Rozumecki wiedział o planowanym przez siostrę zabójstwie, pomagał jej, brał udział w egzekucji, zakopywał ciała a następnie pomógł przy sprzedaży telefonów. Jednak to nie on był inicjatorem zbrodni, a jedynie pozostawał pod wpływem pomysłodawczyni. Dodatkowo sąd uwzględnił młody wiek i fakt bycia ojcem małego dziecka.
Podczas odczytywania wyroku Rozumecki zerwał się ze swojego miejsca i krzyknął: „powiedz, k…, kto strzelał! No kto!”. Jego adwokat w komentarzu do wyroku zaznaczył, że wszystkie wątpliwości rozstrzygnięto na niekorzyść Pawła, przecząc podstawowym zasadom prawa.
– Trudno powiedzieć, że ten wyrok nas satysfakcjonuje, ale zgadzamy się z nim – mówiła matka Sulikowskiego. – Obawialiśmy się, że może być niższy – dodała.
KRYSTIAN
W chwili zbrodni miał 16 lat i ze względu na niski wzrost miał pseudonim „Mały”. Szkoła go specjalnie nie interesowała, wolał siłownie i wypady na miasto w poszukiwaniu wrażeń. Rozumecką poznał kilka tygodni przed feralnym czerwcem. Wpadał do niej, oglądali filmy i pili piwo. Gdy doszły do niego plotki o tym, co się wydarzyło i o aresztowaniu znajomych, uciekł z domu. Jego ojciec miał kłopoty z prawem, nauczyciele nie mieli o nim najlepszego zdania – bał się, że po niego też przyjdą. Ukrywał się u przyjaciela, ale w końcu go znaleźli.
Ponoć policjanci wrzucili go do dołu, gdzie leżały zwłoki, aby wymusić na nim przyznanie się do zabójstwa. Przeciwko niemu świadczyły zeznania pozostałych oskarżonych: Rozumeckiej i Tomczaka. Dziewczyna twierdziła, że to on prowadził samochód zabójców i on do nich strzelił. Jednak odcisków Krystiana nie było we wnętrzu pojazdu. Tomczak przed sądem odwołał swoje zeznania, tłumacząc, że złożył je, by chronić siebie. Taką treść mieli mu też sugerować przesłuchujący policjanci.
Bojanowski, taksówkarz, zaprzeczał, jakoby na miejscu był Krystian. Pod koniec procesu nawet Rozumecka oświadczyła, że nie brał on udziału w zbrodni. Sędzia od razu dopytała, kto był zamiast niego. Oskarżona powiedziała jedynie: „nie będę odpowiadała na to pytanie. Dilerów zabito na zlecenie, na miejscu zabójstwa był ktoś trzeci.” Natychmiast zareagował adwokat Majchrowskiego: „apeluję do pani sumienia, jaka jest prawda?”. „Nie mam sumienia” – odrzekła Małgorzata. I na to pytanie nie usłyszeliśmy do dziś odpowiedzi.
Obrońca jej brata uznał, że uchylając się od odpowiedzi i wskazując tajemniczą trzecią osobę, wydaje wyrok skazujący na brata. Zdaniem adwokata to o niego chodziło, a Rozumeckiej jego imię po prostu nie przeszło przez gardło.
Świadkowie (wszyscy podczas procesu wystąpili incognito) utrzymywali, że razem z kobietą była trójka mężczyzn, wyższych od niej. A Krystian był znacznie niższy. Co więcej, kilka osób widziało chłopaka w tym samym czasie, w jego ulubionym pruszkowskim barze Kajtek.
Jednak na niewiele się to zdało. W akcie oskarżenia Krystian widniał jako sprawca podwójnego zabójstwa. Chłopak był przekonany o swojej niewinności, biła od niego pewność siebie, a zaczepne odzywki nie zaskarbiały sympatii sądu. Podczas procesu wyjawił, że Małgorzata namawiała go do pomocy w napadzie – miał załatwić broń, ale odmówił. Od samego początku zaprzeczał, jakoby był w Komorowie.
Ale był dowód. Na potrzeby śledztwa pobrano ślad zapachowy od Krystiana. Na jego nieszczęście wyszkolone psy wskazały, że taki sam znajduje się w samochodzie ofiar. I to wystarczyło, żeby za pierwszym razem sąd uznał Majchrowskiego za winnego. Uwzględniono młody wiek i zamiast 25 lat, dostał 15. Chłopak załamał się nerwowo.
Apelacja doprowadziła do uchylenia wyroku i ponownego rozpoznania sprawy – ta skończyła się uniewinnieniem. Stało się to możliwe m.in. dzięki prywatnej opinii biegłego, profesora Tomaszewskiego – kierownika Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Podczas procesu podważył on przestarzałą metodą, którą zastosowano do zidentyfikowania zapachowego śladu Krystiana.
Jednak orzeczenie podważył prokurator i sąd apelacyjny orzekał ponownie. Znów uniewinniając, ale dodajmy, że było to dopiero w grudniu 2002 roku.
– Brak jest wystarczająco pewnych dowodów. Ślad osmologiczny nie może być samodzielnym dowodem do skazania człowieka – podkreślił sędzia Jan Krośnicki. Do takiego finału sprawy przyczynił się mecenas Piotr Kruszyński, profesor prawa na Uniwersytecie Warszawskim.
– Sprawiedliwości wreszcie stało się zadość – komentował. – Pierwszy wyrok w tej sprawie to był skandal. Klasyczna pomyłka sądowa!
Majchrowski spędził w więzieniu prawie cztery lata. Dostał za to 180 tys. zł odszkodowania.
EPILOG
Do dziś nie wiemy, co wydarzyło się w ów tragiczny czerwcowy dzień. Nie wiemy, kto znajdował się na leśnej polanie. Nie udało się ustalić, czy skazani z premedytacją zamierzali zabić swe ofiary, czy też chcieli je tylko nastraszyć. Nie wiemy, kto wykopał dół. Nie wiemy, kto miał broń i skąd, ani kto strzelał – nikogo nie przebadano pod kątem używania broni w ostatnich godzinach.
Nie wiemy, czyje niedopałki papierosów znaleziono w trawie – nigdy nie pobrano z nich materiału do badań. Nie wiemy, ile widzieli świadkowie schowani za krzewami, trawami i drzewami, bo gdy zapadały wyroki minęło wiele czasu, i okolica zmieniła się nie do poznania. Nie wiemy, czy na miejscu zbrodni był jeszcze ktoś, ów tajemniczy mężczyzna w kominiarce, o którym wspomniała niegdyś Rozumecka. Nie wiemy też jaką wartość miały zeznania Adama Bojanowskiego, który wyraźnie zasugerował, że było to zabójstwo na zlecenie, bo nikt się nimi nie zainteresował. Wyjaśnił, że Aniołkiewicz miał robić w Erze przekręty, a po zabójstwie Rozumecka miała dostać przez telefon pochwałę: „odwaliłaś kawał dobrej roboty, firma będzie ci wdzięczna”.
Idealnym podsumowaniem wydają się być słowa prokuratora Karola Napierskiego: na temat przebiegu wydarzeń na polanie nic niestety nie wiadomo, bo ci, którzy mogliby to opowiedzieć – nie żyją, zaś oskarżeni mówią to, co jest im wygodne…
Anna Winczakiewicz
źródło: NaSygnale.pl
źródło: NaSygnale.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz