Dodano: 03.09.2016 [07:22]
Pół roku przed wyprowadzką z Białego Domu rozważa „fundamentalną zmianę” w polityce bezpieczeństwa narodowego. Chce zapisać, że USA nigdy nie użyją broni atomowej jako pierwsze. To kolejny bardzo groźny pomysł Baracka Obamy, który niby ma służyć zwiększeniu bezpieczeństwa na świecie, a wywoła przeciwny efekt - pisze w najnowszym numerze „Gazeta Polska”.
Barack Obama rozważa zmianę w strategicznej doktrynie. Chce zadeklarować, że USA nigdy nie użyją broni atomowej jako pierwsze („no first use” – NFU). Tak puentuje to prof. Stephen Sestanovich (Council on Foreign Relations):
Trzy miesiące po objęciu stanowiska, w 2009 r., w Pradze Obama obiecał, że USA położą kres zimnowojennemu myśleniu i „podejmą konkretne kroki w stronę świata bez broni atomowej”. Dostał niedługo potem Pokojową Nagrodę Nobla. W 2010 r. podpisał z Rosją tzw. Nowy START (New Strategic Arms Reduction Treaty). Traktat ten określił górny limit rozmieszczonych głowic jądrowych na 1550 dla każdej ze stron. Ale w zamian za ratyfikację układu Senat wymusił rozłożoną na wiele dekad modernizację arsenału atomowego USA. Jedynym osiągnięciem, które można podciągnąć pod politykę antynuklearną Obamy, było w następnych latach porozumienie z Iranem. Okazuje się jednak, że obecny prezydent chce w ostatniej chwili zrobić coś jeszcze dla realizacji swoich starych planów. Oprócz pomysłu z rezygnacją z opcji pierwszego uderzenia są też inne, m.in. rezygnacja z planowanej modernizacji sił atomowych USA oraz redukcja rozmieszczonego w Europie arsenału jądrowego bez uzyskania podobnej deklaracji po stronie Rosji. Prezydent zamierza kwestię rozbrojenia atomowego uczynić głównym punktem swego wrześniowego przemówienia na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ.
Pentagon już wcześniej twardo zapowiedział, że nie będzie zmniejszał liczby rozmieszczonych głowic nuklearnych bez umowy z Moskwą, na mocy której podobny krok wykonają także Rosjanie. Z kolei sekretarz Sił Powietrznych Deborah Lee James powiedziała, że będzie „zaniepokojona”, jeśli USA przyjmą politykę „no first use”. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że w przeciwieństwie do Rosji, która ma oddzielny rodzaj wojsk atomowych, w Stanach Zjednoczonych większość arsenału jądrowego jest w dyspozycji US Air Force. Pomysł Obamy krytykuje wielu ekspertów i ludzi związanych z obronnością, m.in. szef Pentagonu w latach 1997–2001 (a więc za czasów demokraty Clintona) William Cohen. Przeciwni są też republikanie w Kongresie. Ale największy problem z przeforsowaniem NFU prezydent może mieć we własnej administracji. Na lipcowym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, na którym omawiano różne inicjatywy w sprawie rozbrojenia atomowego, możliwe do przeprowadzenia przed końcem kadencji, pomysłom Obamy sprzeciwili się: sekretarz stanu, sekretarz obrony, sekretarz energetyki. John Kerry mówił m.in. o obawach sojuszników. Z rezerwą do planu Obamy podchodzą Wielka Brytania, Francja, Japonia i Korea Południowa. Obawy ma też podobno Berlin.
Barack Obama rozważa zmianę w strategicznej doktrynie. Chce zadeklarować, że USA nigdy nie użyją broni atomowej jako pierwsze („no first use” – NFU). Tak puentuje to prof. Stephen Sestanovich (Council on Foreign Relations):
„Chęć pozostawienia po sobie trwałej spuścizny może inspirować prezydentów do robienia rzeczy zarówno wielkich, jak i głupich”.
Trzy miesiące po objęciu stanowiska, w 2009 r., w Pradze Obama obiecał, że USA położą kres zimnowojennemu myśleniu i „podejmą konkretne kroki w stronę świata bez broni atomowej”. Dostał niedługo potem Pokojową Nagrodę Nobla. W 2010 r. podpisał z Rosją tzw. Nowy START (New Strategic Arms Reduction Treaty). Traktat ten określił górny limit rozmieszczonych głowic jądrowych na 1550 dla każdej ze stron. Ale w zamian za ratyfikację układu Senat wymusił rozłożoną na wiele dekad modernizację arsenału atomowego USA. Jedynym osiągnięciem, które można podciągnąć pod politykę antynuklearną Obamy, było w następnych latach porozumienie z Iranem. Okazuje się jednak, że obecny prezydent chce w ostatniej chwili zrobić coś jeszcze dla realizacji swoich starych planów. Oprócz pomysłu z rezygnacją z opcji pierwszego uderzenia są też inne, m.in. rezygnacja z planowanej modernizacji sił atomowych USA oraz redukcja rozmieszczonego w Europie arsenału jądrowego bez uzyskania podobnej deklaracji po stronie Rosji. Prezydent zamierza kwestię rozbrojenia atomowego uczynić głównym punktem swego wrześniowego przemówienia na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ.
Pentagon już wcześniej twardo zapowiedział, że nie będzie zmniejszał liczby rozmieszczonych głowic nuklearnych bez umowy z Moskwą, na mocy której podobny krok wykonają także Rosjanie. Z kolei sekretarz Sił Powietrznych Deborah Lee James powiedziała, że będzie „zaniepokojona”, jeśli USA przyjmą politykę „no first use”. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że w przeciwieństwie do Rosji, która ma oddzielny rodzaj wojsk atomowych, w Stanach Zjednoczonych większość arsenału jądrowego jest w dyspozycji US Air Force. Pomysł Obamy krytykuje wielu ekspertów i ludzi związanych z obronnością, m.in. szef Pentagonu w latach 1997–2001 (a więc za czasów demokraty Clintona) William Cohen. Przeciwni są też republikanie w Kongresie. Ale największy problem z przeforsowaniem NFU prezydent może mieć we własnej administracji. Na lipcowym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, na którym omawiano różne inicjatywy w sprawie rozbrojenia atomowego, możliwe do przeprowadzenia przed końcem kadencji, pomysłom Obamy sprzeciwili się: sekretarz stanu, sekretarz obrony, sekretarz energetyki. John Kerry mówił m.in. o obawach sojuszników. Z rezerwą do planu Obamy podchodzą Wielka Brytania, Francja, Japonia i Korea Południowa. Obawy ma też podobno Berlin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz