Miały być wakacje w promieniach słońca, a jest onkologiczny oddział i światło jarzeniówki o przeraźliwie lodowatej barwie, która czyni rzeczywistość jeszcze bardziej surową. Miejsce odpoczynku zajęła walka, której przegrana oznacza śmierć a rozstrzygnięcie jest coraz bliżej.
20 lipca Gabriel miał 13 urodziny. Od rodziców dostał rower i pewnie cieszyłby się z niego jeszcze wiele ciepłych wakacyjnych tygodni, gdyby nie to, że trzynastka, okazała się wyjątkowo pechowa w jego życiu. Wizyta u lekarza, która była najgorszym dniem w życiu całej rodziny, a zarazem bardzo możliwe, że podniosła szansę Gabriela na wygranie z rakiem.
Na urodziny prezentem był rower, który cieszył tylko przez moment, a który w jednej chwili stał się synonimem przeszłości, która może już nie powrócić. To właśnie ten rower miał być przyczyną siniaków, które coraz gęściej pokrywały ciało Gabriela. Gdy siniaków przybywało a nasilający się ból pleców i dziwna narośl na mostku sygnalizowała, że coś się dzieje, rodzice poszukali pomocy.
Proszę Państwa, najlepiej będzie, gdy udacie się do szpitala w Tychach, zrobicie wszystkie badania. To może być coś z krwią. Z krwią? Co może być z krwią u zdrowego, dobrze rozwijającego się chłopca? Każdy, kto, choć na moment pomyśli o chorobie krwi, przywołuje w swoich myślach, tę najgorszą, najbardziej osławioną, jednak w tamtej chwili rozum jakby automatycznie odrzucał takie myślenie. Lipcowe słońce i wyjazd do szpitala w Tychach. Przekierowanie na Oddział Hematologii i Onkologii Dziecięcej w Zabrzu. Z dnia na dzień robiło się coraz groźniej i trudno było myśleć o czymkolwiek innym.
Mimo wszystko łatwiej odpowiedzieć – nie wiem, na pytanie dziecka o to, co mu jest, niż znać okrutną prawdę i trzymać ją tylko dla siebie. Teraz prawdę znają już wszyscy – Gabriel, jego rodzice, lekarze. Ostra białaczka szpikowa typu M3. Rak, który właśnie we krwi zaczaił się na to 13 letnie życie, które tak naprawdę dopiero co zaczęło się rozwijać. Trudno opisać słowami sytuację, w której rodzice dowiadują się o tym, że ich dziecko jest śmiertelnie chore. Zawsze pierwsze zarzuty rodzice kierują w swoją stronę, bo może gdyby wcześniej trafili do lekarza, baczniej obserwowali synka, dokładniej słuchali…
Gdy koledzy Gabriela szykowali się na wakacje, on przyjmował pierwszą chemię. Gdy dzieci wymyślały kolejne rozrywki, Gabriel wymiotował, płakał i cierpiał, podczas gdy jego organizm przestawał funkcjonować. Gdy było naprawdę źle, chłopca zabrano na OIOM, gdzie miał być przygotowany do ostatecznego starcia z rakiem. Skąd tak dramatyczny wygląd? Postępująca małopłytkowość i siejący spustoszenie nowotwór, sprawiają, że każdy wzrost ciśnienia, w przypadku kichnięcia, kaszlu, skutkuje krwotokiem, który widać szczególnie mocno w oczach Gabriela. W tych samych oczach widać też strach. Rodzice nie potrafią oszukiwać swojego dziecka i Gabriel wie, kto jest jego przeciwnikiem i wie, jak trudno będzie wygrać. Nie wie, że może też przegrać.
Aby mógł żyć wymaga 4-5 cyklów terapii z wykorzystaniem Tritlenku Arsenu –Trioxal. Lek w wypadku Gabriela jest absolutnie niezbędny i ogromnie ważny dla całej terapii. Lek indukuje emisję choroby, a mówiąc prościej, jest jedyną szansą na wygraną z nowotworem. Barierą, przed którą stanął ten chłopiec, jest biurokracja i brak refundacji, który sprawia, że za życie Gabriela trzeba zapłacić. Największa tragedia jest, wtedy kiedy można zapłacić, ale nie ma już za co. W tym przypadku jest odwrotnie! Jeśli uda się zdobyć lek, a ten zadziała zgodnie z przewidywaniami lekarzy, jest szansa na kolejne wspaniałe wakacje, wycieczki rowerowe, a przede wszystkim na 14 urodziny, które przez białaczkę wciąż stoją pod znakiem zapytania.
Szansa jest równie duża co ryzyko, dlatego trzeba bić się o to życie, które może jeszcze trwać przez wiele lat. Misja jest prosta. Musimy zebrać pieniądze, które pomogą uzbroić tego chłopca tak, by miał szansę wygrać z białaczką. Gabriel nie musi umierać. Nie, teraz kiedy jego życie dopiero się zaczęło.
Gabriel Haba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz