Frasyniuk: Jarosław Kaczyński mógł podpisać lojalkę
Władysław Frasyniuk (fot. Stach Leszczyński/PAP)
- Szkoda, że Jarosław Kaczyński nie powiedział, dlaczego prości robotnicy byli bici przez milicję i Służbę Bezpieczeństwa, a jego po prostu wypuszczono - mówi Władysław Frasyniuk, w latach 80. szef Solidarności na Dolnym Śląsku w rozmowie z newsweek.pl.
Newsweek.pl: W wywiadzie dla "Gazety Polskiej" Jarosław Kaczyński mówił o zdziwieniu, że na początku stanu wojennego nie internowano go tak, jak innych przywódcow „Solidarności”. Pan także uniknął wtedy zatrzymania - żałuje Pan tego?
Władysław Frasyniuk: Zaskoczę pana. Z dzisiejszej perspektywy żałuję. Paradoksalnie, dałoby mi to większe poczucie bezpieczeństwa. Internowanie było wygodne. Gdy zacząłem się ukrywać i zaangażowałem w organizowanie podziemnych struktur „Solidarności”, ryzyko znacznie wzrosło. Z jednej strony trzeba było spotykać się z ludźmi, bo bez tego nie dało się stworzyć organizacji. Z drugiej każde takie spotykanie niosło ze sobą niebezpieczeństwo wpadki. Trafiało się wówczas nie do miejsca internowania, ale do więzienia, gdzie warunki były o wiele gorsze. W tym sensie zgadzam się z Jarosławem Kaczyńskim, że tych, których ominęło internowanie, spotkał gorszy los bo musieli wybierać, czy angażować się w działalność i ryzykować, czy poddać się i nie robić nic. Jarosław Kaczyński uznał widocznie, że ryzyko wylądowania w kryminale nie jest dla niego.
Władysław Frasyniuk: Zaskoczę pana. Z dzisiejszej perspektywy żałuję. Paradoksalnie, dałoby mi to większe poczucie bezpieczeństwa. Internowanie było wygodne. Gdy zacząłem się ukrywać i zaangażowałem w organizowanie podziemnych struktur „Solidarności”, ryzyko znacznie wzrosło. Z jednej strony trzeba było spotykać się z ludźmi, bo bez tego nie dało się stworzyć organizacji. Z drugiej każde takie spotykanie niosło ze sobą niebezpieczeństwo wpadki. Trafiało się wówczas nie do miejsca internowania, ale do więzienia, gdzie warunki były o wiele gorsze. W tym sensie zgadzam się z Jarosławem Kaczyńskim, że tych, których ominęło internowanie, spotkał gorszy los bo musieli wybierać, czy angażować się w działalność i ryzykować, czy poddać się i nie robić nic. Jarosław Kaczyński uznał widocznie, że ryzyko wylądowania w kryminale nie jest dla niego.
Newsweek.pl: Z wywiadu wynika, że Jarosław Kaczyński był rozczarowany po tym, jak w grudniu 1981 r. został wezwany na przesłuchanie, a potem wypuszczono go do domu.
Władysław Frasyniuk: Tutaj też go rozumiem. Prawdę mówiąc, w tamtych czasach praktycznie nie było takich przypadków. Jeżeli kogoś zabrano z domu na przesłuchanie, to go ot tak nie wypuszczano. Jeżeli SB-cy kogoś wypuszczali, to albo dlatego, że komuna uznawała go za kompletnego ciecia, który im nie zagraża, albo dlatego, że podpisał lojalkę (deklarację lojalności wobec władz i porządku prawnego w PRL).
Newsweek.pl: Czy dobrze zrozumiałem, że Jarosław Kaczyński mógł podpisać lojalkę?
Władysław Frasyniuk: Nie mam na to dowodów. Ale nie mam też złudzeń, że komunę w 1981 r. cechowała słabość lub brakowało jej profesjonalizmu. Wszystkie znane mi osoby - a były ich setki - które w czasie stanu wojennego wyciągnięto z domów, trafiały do więzień, albo podpisywały lojalki. Chcę jednak wyraźnie zaznaczyć, że podpisanie tego dokumentu nie było jeszcze przestępstwem. Ludzie z podziemia nie mieli pretensji za ich podpisywanie. To dopiero dziś środowisko polityczne Jarosława Kaczyńskiego grzebie w tej przeszłości - nie wiem, skąd u niego ta fascynacja i ten kompleks. Po prostu nie każdy nadawał się do konspiracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz