2017/10/10

Badania na korytarzu i walka o długopisy. Medycy protestują, bo mają dość oszczędzania na pacjentach

    To już dziewiąty dzień głodówki medyków w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie. Strajkujących odwiedzają studenci medycyny i pacjenci wspierający ich postulaty.              Desperacja. To słowo, które najlepiej opisuje nastrój panujący wśród głodujących medyków. Po dwóch latach bezowocnych starań o spotkanie z premier Beatą Szydło (PiS), postawili wszystko na jedną kartę. Będą prowadzić strajk głodowy dopóki rząd nie wyrówna nakładów na opiekę zdrowotną z 4,7 do 6,8 proc. PKB (według zaleceń bezpieczeństwa Światowej Organizacji Zdrowia). Podkreślają, że ceną za oszczędności polityków jest zdrowie i życie pacjentów w Polsce.W Dziecięcym Szpitalu Klinicznym przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie sprawy nie toczą się zwykłym rytmem. Owszem, placówka funkcjonuje, przyjmuje, leczy i wypisuje małych pacjentów, ale kilkadziesiąt metrów od wejścia, na końcu głównego korytarza, wchodzi się w inny świat. Materace i karimaty, butelki wody mineralnej, plakaty i transparenty. To miejsce, w którym młodzi medycy głodują, by walczyć o pacjentów i o siebie. Lekarze są przepracowani w sposób, który zagraża ich zdrowiu i więziom rodzinnym, a pieniędzy z NFZ nie starcza nawet na podstawowe badania diagnostyczne dla pacjentów.    Bezpieczne 6,8 proc. PKB
Proszą, by postawić sprawę jasno. Po pierwsze głównym postulatem strajku jest podniesienie nakładów na służbę zdrowia do cywilizowanego poziomu 6,8 proc. PKB, a nie wyłącznie podwyższenie skandalicznie niskich płac medyków (lekarze stażyści dostają na rękę ok. 1400 zł), choć o to też się upominają. Po drugie, strajkują nie tylko lekarzerezydenci, ale i przedstawiciele innych zawodów medycznych, np. ratownicy i pielęgniarki. Po trzecie ich strajk nie jest elementem walki partyjnej – kierują postulaty do rządu PiS, bo akurat ta partia jest teraz u władzy. Po czwarte protest głodowy to metoda, po którą sięgnęli z bezsilności – bo przez dwa lata "zwykłych" działań premier Beata Szydło nie chciała się z nimi spotkać.  – Po prostu nas ignorowała. Nie odpowiadała na nasze pisma – mówi jedna z głodujących lekarek, która chce się specjalizować w anestezjologii. I dodaje, że czuje się totalnie bezradna, gdy zaleca pacjentowi choremu na serce, by poszedł za miesiąc na wizytę do poradni kardiologicznej, a tam okazuje się, że pierwszy wolny termin jest za pół roku. Albo mówi rodzicom, że mają natychmiast zabrać noworodka na rehabilitację, a okazuje się, że są skazani na 6 miesięcy czekania, po których dziecko bezpowrotnie traci szanse na wyleczenie. Takie sytuacje to nie wyjątek, lecz reguła.Codzienne upokorzenia
Do tego dochodzą codzienne upokorzenia – naruszanie godności pacjentów i medyków. – Uczono mnie, bym podchodziła do pacjentów z taką empatią, jakiej sama bym oczekiwała wobec siebie i swojej rodziny – mówi Marta, lekarka rezydentka. – Ale jak mam to zrobić, gdy muszę badać półnagą pacjentkę w przepełnionej sali? Szpitala nie stać nawet na kotarę, by zapewnić jej minimum prywatności. Naruszam godność moich pacjentów, bo nie mam innego wyjścia. Jest to dla mnie straszne – mówi Marta.Inna lekarka wspierająca protest medyków opowiada o bitwach, jakie personel toczy o długopisy, które szpitalom co jakiś czas przynoszą przedstawiciele firm farmaceutycznych. – Po prostu nie mamy czym pisać. Szpital nie ma długopisów, a część naszej pracy wymaga zapisywania różnych rzeczy. Gdy się zarabia 1 400 zł miesięcznie, a tyle zarabiają lekarze rezydenci, to lepiej upolować gadżet od koncernu, niż wydać kilka złotych na własne przybory do pisania – tłumaczy. – Zresztą o czym my tu mówimy, skoro musimy zabierać do pracy nawet własny papier toaletowy. To samo dotyczy pacjentów – dodaje z goryczą.       









To już dziewiąty dzień głodówki medyków w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie. Strajkujących odwiedzają studenci medycyny i pacjenci wspierający ich postulaty.
To już dziewiąty dzień głodówki medyków w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie. Strajkujących odwiedzają studenci medycyny i pacjenci wspierający ich postulaty.  fot. Anna Dryjańska / naTemat
Desperacja. To słowo, które najlepiej opisuje nastrój panujący wśród głodujących medyków. Po dwóch latach bezowocnych starań o spotkanie z premier Beatą Szydło (PiS), postawili wszystko na jedną kartę. Będą prowadzić strajk głodowy dopóki rząd nie wyrówna nakładów na opiekę zdrowotną z 4,7 do 6,8 proc. PKB (według zaleceń bezpieczeństwa Światowej Organizacji Zdrowia). Podkreślają, że ceną za oszczędności polityków jest zdrowie i życie pacjentów w Polsce.W Dziecięcym Szpitalu Klinicznym przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie sprawy nie toczą się zwykłym rytmem. Owszem, placówka funkcjonuje, przyjmuje, leczy i wypisuje małych pacjentów, ale kilkadziesiąt metrów od wejścia, na końcu głównego korytarza, wchodzi się w inny świat. Materace i karimaty, butelki wody mineralnej, plakaty i transparenty. To miejsce, w którym młodzi medycy głodują, by walczyć o pacjentów i o siebie. Lekarze są przepracowani w sposób, który zagraża ich zdrowiu i więziom rodzinnym, a pieniędzy z NFZ nie starcza nawet na podstawowe badania diagnostyczne dla pacjentów.
Bezpieczne 6,8 proc. PKB
Proszą, by postawić sprawę jasno. Po pierwsze głównym postulatem strajku jest podniesienie nakładów na służbę zdrowia do cywilizowanego poziomu 6,8 proc. PKB, a nie wyłącznie podwyższenie skandalicznie niskich płac medyków (lekarze stażyści dostają na rękę ok. 1400 zł), choć o to też się upominają. Po drugie, strajkują nie tylko lekarzerezydenci, ale i przedstawiciele innych zawodów medycznych, np. ratownicy i pielęgniarki. Po trzecie ich strajk nie jest elementem walki partyjnej – kierują postulaty do rządu PiS, bo akurat ta partia jest teraz u władzy. Po czwarte protest głodowy to metoda, po którą sięgnęli z bezsilności – bo przez dwa lata "zwykłych" działań premier Beata Szydło nie chciała się z nimi spotkać.                                                                                                                                                                               








Okolice recepcji Szpitala Pediatrycznego.


Inna lekarka wspierająca protest medyków opowiada  wspierająca protest medyków opowiada o bitwach, jakie personel toczy o długopisy, które szpitalom co jakiś czas przynoszą przedstawiciele firm farmaceutycznych. – Po prostu nie mamy czym pisać. Szpital nie ma długopisów, a część naszej pracy wymaga zapisywania różnych rzeczy. Gdy się zarabia 1 400 zł miesięcznie, a tyle zarabiają lekarze rezydenci, to lepiej upolować gadżet od koncernu, niż wydać kilka złotych na własne przybory do pisania – tłumaczy. – Zresztą o czym my tu mówimy, skoro musimy zabierać do pracy nawet własny papier toaletowy. To samo dotyczy pacjentów – dodaje z goryczą.








Zawirowanie czasoprzestrzeni
Medycy głodują już dziewiąty dzień. Stan zdrowia kilkorga z nich pogorszył się tak bardzo, że musieli zrezygnować z protestu. Na ich miejsce do strajku przystąpiły kolejne osoby. Jak czują się głodujący? – Głowa jest ciężka i koncentracja się pogarsza – opisuje jedna z głodujących lekarek. Zabraliśmy książki, ale nie za bardzo jesteśmy w stanie je czytać – mówi kobieta. Dodaje, że podczas głodówki czas płynie w innym tempie.

Sytuacja jest patowa. Minister Radziwiłł, który jeszcze w 2006 roku był z protestującymi lekarzami i domagał się dla nich podwójnej średniej krajowej, dziś nazywa postulaty medyków "szokującymi" i dziwi się, dlaczego nazywają "propagandą sukcesu" jego słowa o tym, że w opiece medycznej zachodzi dobra zmiana. Wzywa protestujących, by przerwali głodówkę i wyraża gotowość do dalszych rozmów.Z kolei medycy po dwóch latach bezskutecznego dobijania się do drzwi premier Szydło, są zdeterminowani, by walczyć o 6,8 proc. PKB na opiekę zdrowotną. Są zmęczeni głodówką, ale bardziej doskwiera im beznadzieja publicznej służby zdrowia. Do pacjentów mają tylko jedną prośbę: by poparli ich protest, bo robią to przede wszystkim dla nich.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            RZĄD  ma głęboko  w  dupie potrzeby ludzi . Ważne są ich chore ambicje i potrzeby które daleko odbiegają od potrzeb ludzi . Każdy rząd robi to samo, obiecuje gruszki na  wierzbie a jak już dojdzie do władzy to dba tylko o  własny tyłek .  Tak jest , było i będzie i żaden KACZYŃSKI tego nie zmieni . Jak próbuje to zaraz ma pod górkę !! Nic z tego nie będzie .Musimy przywyknąc życ w tym kraju i nie liczyć na to że jakiś rzad będzie dla ludzi bo to utopia ! Służnba   zdrowia to powinien być priorytet , nie ogromne pensje pracowników ZUZ  bo oni nam do niczego nie potrzebni a zarabiają krocie w przeciwieństwie do lekarzy rezydentów którzy chcą dbać  o nasze zdrowie w godnych warunkach .Ale jak widać w  tym kraju jest  to nierealne nie  zależnie  od  tego jaka partia rządzi !!!! W dupie z takimi rządami  gdzie w ZUS czy innym gównie zarabiają tysiące a na słuzbe  zdrowia juz brakuje .  Gówniane rządy , gówniany rząd i wszystko do dupy .A  tak wierzyłam ten rząd , stałam za nim murem ale jak bardzo się myliłam !! Taka sama banda jak wszystkie poprzednie, tylko ci kilkoma ruchami zyskali sobie przychylność niektórych grup społecznych  , ale i to się wkrótce skończy bo ich pobory na pierwszym miejscu potem dopiero dla ludzi hahaaaaa  . Banda oszustów i złodziei , taka sama jak PO  czy inne gówna !!!!!  I kto by nie rządził tak naprawdę ma nas społeczeństwo w dupie !!!!    gb                                                                                                                


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz