– Brakuje chyba wyniku tomografii – burknął znad dokumentacji.
– Chyba jest w drugiej teczce – wyszeptała osoba, której towarzyszyłam.
– Chcecie sobie pogadać? To wyjdźcie na korytarz – burknął lekarz.
Po chwili:
– Nic wam nie zaproponuję. Chemia była.
– Była, w kółko ta sama, choć nie działała. Guz odrastał.
– Tylko ta jest refundowana.
– Doktorze, na otwarciu szpitala tak się chwaliliście, że macie przełomowe leki, światowe terapie… Proszę, niech pan znajdzie jakiś lek za granicą. Teraz, jeśli minister się zgodzi, można sprowadzić wszystko.
– Niczego pani nie sprowadzi. Nawet gdyby minister się zgodził, to ja muszę o ten lek wystąpić. A ja tego nie zrobię. Widziała pani, jak wyglądają te formularze, ile to zajmuje czasu? Za dużo biurokracji. A do tego szpital musiałby dopłacać do leku. Leczyłbym (lekarz wskazał ruchem głowy pacjenta, któremu towarzyszę), leczyłbym pana Iksińskiego i nie starczyłoby dla nas na pensje i rachunki za prąd w szpitalu.
Kilka miesięcy temu napisałam pełen entuzjazmu, naiwny tekst o innowacjach w medycynie. Zachwycałam się drukarkami 3D do tworzenia bionicznych narządów, telemedycyną ze zdalną opieką nad pacjentem, operującymi robotami, sztucznym płucem. Byłam w błędzie. Największą innowacją w polskiej medycynie, (poza zmniejszeniem biurokracji, poza zwiększeniem nakładów na ochronę zdrowia na tyle, by sprowadzenie leku dla pacjenta nie pozbawiło możliwości leczenia innych, a szpitala prądu), będzie EMPATIA. W tej kwestii liczę na protestujących dziś młodych lekarzy. Oby nie zepsuł ich chory system.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz