„Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.Ten cytat notorycznie przychodzi na myśl, gdy słyszymy o kolejnych orzeczeniach Sądu Najwyższego w postępowaniach dotyczących kolegów po fachu.Był już wiceprezes uniewinniony po przywłaszczeniu 50 zł, choć kamery zarejestrowały, jak wsadza do kieszeni nie swój banknot, był sędzia, któremu pozwolono wrócić do orzekania przy równoczesnym stwierdzeniu, że wyszedł ze sklepu z towarem w kieszeni bez zapłacenia. Jednak niedawna decyzja związana z Januszem K. – jego historia to obraz patologii wymiaru sprawiedliwości w pigułce – wywołała szczególne poruszenie.Należyty brak reakcji karnej wymiaru sprawiedliwości może być bulwersujący oraz wpływać negatywnie na wychowawcze cele kary, zarówno w odbiorze indywidualnym, jak i społecznym” podkreśliła Prokuratura Okręgowa w Słupsku, która protestuje przeciwko niezrozumiałej pobłażliwości wobec skorumpowanego prawnika.Perypetie Janusza K. są doskonale znane czytelnikom „Gazety Polskiej Codziennie”, bo pisała ona o nim wielokrotnie. Ów były przewodniczący wydziału karnego Sądu Rejonowego w Kościerzynie został w 2008 r. zatrzymany przez policjantów z Gdańska. To był skutek zeznań biznesmena, który przez lata opłacał się sędziemu i początkowo ich układ pozostawał tajemnicą, ale Janusz K. okazał się zbyt pazerny.Żądał kolejnych kopert, groził przedsiębiorcy, gdy ten twierdził, że nie ma pieniędzy.Po uchyleniu sędziowskiego immunitetu prawnik usłyszał zarzuty, a w późniejszym akcie oskarżenia stwierdzono, że wziął łapówki na łączną kwotę 140 tys. zł. Przyjmował nie tylko gotówkę, ale połakomił się nawet na korzystanie z luksusowego auta czy… półmisek ryby w galarecie!Od tego momentu rozpoczęła się sądowa epopeja z Januszem K. w roli głównej, która niestety trwa do dziś. Nie zakończył jej nawet prawomocny wyrok Sądu Okręgowego w Koszalinie, który skazał mężczyznę na cztery lata odsiadki. Najpierw pojawił się problem z doprowadzeniem sędziego do więziennej celi, bo ukrywał się on długimi tygodniami. Ostatecznie wylądował za kratkami. Wtedy sądzono, że to koniec, ale... Wymiar sprawiedliwości znowu zaskoczył Polaków.Na czym polegała niedorzeczność sytuacji? Janusz K. był skazańcem, czekała go długa odsiadka, przez pewien czas był nawet poszukiwany przez policję, ale formalnie nadal pozostawał sędzią, bo nie zakończyło się postępowanie dyscyplinarne. Mało tego, ciągle otrzymywał wynagrodzenie. Gdy ten wątek wreszcie zakończono (wyrzucono go z zawodu), do Sądu Najwyższego trafiła kasacja w sprawie związanej z łapówkami. I zapadło orzeczenie, które znowu sporo namieszało. Wprawdzie SN potwierdził, że prawnik z Kościerzyny brał łapówki, ale uchylił wyrok w części dotyczącej przyjęcia 30 tys. zł i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania Sądowi Okręgowemu w Koszalinie.Najbardziej jednak bulwersuje, że wskutek tego Janusz K. wyszedł na wolność – w połowie czerwca został zwolniony z zakładu karnego.Pomimo że za inne przestępstwa usłyszał jednostkowe kary: półtora roku więzienia, 10 miesięcy więzienia, dwa lata pozbawienia wolności. I te wyroki stały się ostateczne.Prokuratura Okręgowa w Słupsku, działając na polecenie prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry, niezwłocznie – 22 czerwca 2018 r. – złożyła wniosek o zarządzenie wykonania kary pozbawienia wolności”
– podała w komunikacie Prokuratura Krajowa.Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz