2018/07/29


Marcin Krystian WichertObserwuj
Wywiad Kory dla tygodnika Wprost, w którym wyznała, że w dzieciństwie była molestowana przez księdza.
Ten ksiądz…
Był starym śmierdzącym człowiekiem, który wpychał mi jęzor do ust i gmerał w majtkach. Gdy wcześniej patrzyłam na niego na ulicy, nie wydawał mi się tak obrzydliwy, ale gdy zaczął się do mnie dobierać, już tak.
Ile miała pani lat?
Dziesięć, może jedenaście. To było po tym, jak wróciłam z sierocińca prowadzonego przez siostry zakonne. Trafiłam tam, mając cztery lata. Gdy mama zachorowała na gruźlicę, a ojciec nie dawał rady z wychowaniem dzieci. W domu dziecka spędziłam pięć lat i tak naprawdę to właśnie tam dostałam pierwszą lekcję uległości wobec nienormalnych zachowań księży. Pamiętam niedzielne poranki, gdy proboszcz przychodził na śniadanie. Zakonnicom się wydawało, że dzieci nic nie rozumieją, a one rozumieją, tylko inaczej. Obrazami, zapachami, szumami. W te poranki był szum kornetów, podniecone zakonnice biegające z góry na dół z dzbanuszkami śmietanki do kawy, zapach ciast. Gdy proboszcz wreszcie skończył śniadanie, rozpoczynało się spotkanie z dziećmi. Pod sutanną miał spodnie, a w tych spodniach cukierki w głębokich kieszeniach. Nie dawał nam ich sam. Dziewczynki musiały podchodzić po kolei i grzebać w tych kieszeniach, by znaleźć cukierka. A przy okazji grzebały wiadomo gdzie. Jak sobie przypominam te niedzielne poranki, to zalewa mnie krew. Zakonnice o wszystkim wiedziały, wszystko działo się na ich oczach. Były strażniczkami tego cichego szaleństwa, tej sparaliżowanej zgrozy.
To ten sam ksiądz, który karmił winogronami?
Nie. Ten od cukierków był w domu dziecka w Jordanowie, ten od winogron z mojej piosenki mieszkał w Krakowie przy ulicy, gdzie znajdowało się nasze mieszkanie. Wszyscy wiedzą, że jestem antyklerykalna. Dla mnie Kościół nie jest świętą krową, której nie można tknąć
Zabrał panią prosto z ulicy?
Myśmy wszyscy byli wtedy dziećmi ulicy. Bawiliśmy się całymi dniami na ulicach naszej dzielnicy, która wyglądała dokładnie tak jak w moim teledysku. Stare kamieniczki, ogrody okolone murami, przez które próbowaliśmy zaglądać ciekawi innego życia, innego świata. Ulubioną zabawą było podczepianie się do wozu poczty konnej. Samochód był wtedy rzadkością, gdy się pojawiał, potrafiliśmy godzinami go oglądać. Pochodziłam z bardzo biednego domu, wiadomo było, że wróciłam z sierocińca, półsierota, ojciec już nie żył, matka borykała się z piątką dzieci. Mieszkaliśmy w piwnicy. To charakterystyczne w zwierzeniach ofiar księży pedofilów, że zwykle są to dzieci właśnie z takich domów. Wielodzietnych, zaniedbanych. Oni dobrze wiedzą, kogo wybrać. Taką ofiarę łatwo wypatrzyć.
W piosence śpiewa pani: „Wybierał jedną jak owcę ze stada. Gdzie byłeś Ty, który wszystko widzisz i który patrzysz, patrzysz na nas z dala?". To żal do Boga?
Do Kościoła. Za to, że nie chce zwalczyć w sobie zła. Ostatnio papież Benedykt XVI powiedział, że nie czuje się odpowiedzialny za ekscesy pedofilskie, bo nie może być wszędzie. Oczywiście, nie może. Ale Kościół to przecież instytucja zhierarchizowana jak wojsko. Stopnie, awanse, wiadomo, kto komu podlega i przed kim drży. Tyle że w wojsku decyzję o wojnie podejmują generałowie i biorą za nią odpowiedzialność. A w Kościele takiej konsekwencji nie ma, co rodzi przyzwolenie na bezkarność. Jedyną karą za molestowanie, którego dopuszcza się ksiądz, jest przeniesienie go do innej parafii. Czy trzeba pytać, co ten ksiądz pedofil robi w nowej parafii? Przeniesienia powodują jedynie eskalację problemu, skutkiem są samobójstwa, kłopoty psychiczne ofiar, ucieczka przed życiem. Tylko dlatego, że ktoś nie potrafi zapiąć rozporka i że nie było nikogo, kto ten rozporek kazałby mu zapiąć. To wielka wina Kościoła. Tak wielka, że nie widzę już w Kościele dobroci. Widzę przemoc, wyłudzenie, majątek, pychę. To jest Kościół, który całkowicie zaparł się i zaprzepaścił naukę Jezusa.
Nie ma dobrych księży?
Pewnie są, ale dla mnie wyrażenie „dobry ksiądz" to oksymoron. Byłam ofiarą molestowania także przez mężczyzn z kręgu mojej rodziny, bo sadzanie na kolanach i opowieści o guziczkach rosnących pod bluzką to nie są normalne zachowania. Czym innym jednak jest spoufalanie się erotyczne z dzieckiem osoby świeckiej, a czym innym księdza. Pamiętam, że jako dziecko zastanawiałam się, czy zakonnice i księża sikają i robią kupę. Mnie się wydawało trywialne już to, że oni jedli, wkładali coś do ust, a co dopiero mówić o innych potrzebach? Gdy wychowuje się dziecko, stawiając duchownych na piedestale, to jest dla niego strasznym odkryciem, gdy ten półświęty okazuje się ciemną siłą. Dopóki Kościół nie zda sobie sprawy z tego, jaką robi krzywdę, i nie przyzna się do wyrządzonego zła, nic się nie zmieni.
Dlaczego dopiero teraz postanowiła pani wyśpiewać protest song przeciwko pedofilii w Kościele?
Dużo rzeczy otwierało się u mnie bardzo późno. Późno napisałam piosenkę o matce, za którą tęsknię, jakby umarła wczoraj, a nie ma jej już kilkadziesiąt lat. Intymne tematy trudno przełożyć na słowa. Sprawa molestowania przez księdza tkwiła we mnie jak „alien". To coś we mnie rosło, dojrzewało, aż przyszedł czas porodu, wyrzucenia z siebie. Tak, jak śpiewam: „Można długo milczeć, można długo. Na dno pamięci upychać obrazy. Zastanawiać się, kto był temu winny, i pytać: ojcze po trzykroć przedziwny”. Ten tekst zaczął nagle pisać się sam.
Przyniósł ulgę?
Nie rozpatruję tego w takich kategoriach. Uznałam, że to mój obowiązek społeczny. Posłużyłam się historią mojego dzieciństwa, by przestrzec innych przed podobnymi doświadczeniami, przede wszystkim uczulić rodziców.
A nagłośnienie sprawy pedofilii w Kościele miało wpływ na decyzję o napisaniu tej piosenki?
Oczywiście, tumult, który przetacza się przez świat w związku z ujawnianiem coraz to nowych przypadków pedofilii w Kościele, na pewno pomógł mi w otworzeniu się. Irlandia, Niemcy, Hiszpania, USA. Nagle ruszyła lawina. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie irlandzki film Petera Mullana „Siostry magdalenki" o dziewczynach z marginesu przeżywających koszmar w domu dziecka prowadzonym przez siostry magdalenki. Przeżyłam to samo, tylko nie jako dorosła dziewczyna jak bohaterki Mullana, lecz jako dziecko. Zaczęłam zadawać sobie pytanie: jak wielką krzywdę można wyrządzić dziecku, skoro dorosłe kobiety udaje się tak dalece uprzedmiotowić? W Polsce temat molestowania w Kościele zaistniał w mediach, ale księża wciąż nie chcą go dostrzec. Politycy zresztą też nie podejmują tematu. Ba, rodzice ofiar potrafią bronić Kościoła, a nie własnych dzieci. Chcę przerwać to milczenie. Tylko że teledysk może wywołać skandal i wszyscy skupią się tylko na tym. Liczę na reakcję, nie chodzi o skandal w stylu pokazania majtek Dody. Ani o chwilowy szum czy nakręcenie koniunktury na nową płytę, co niektórzy pewnie będą próbowali mi zarzucić. Ta piosenka jest częścią nowej płyty, ale na razie nie wiem nawet, kiedy ta płyta się ukaże. Śpiewając „Zabawę w chowanego”, chcę wymieść spod dywanu temat, który wszyscy próbują skrzętnie ukryć. Gdy zrobiłam demo nagrania, mój menedżer Mateusz Labuda wziął je z sobą na wyjazd na narty i puścił wieczorem przyjaciołom. Jeden z nich, Bartek Ignaciuk, od razu powiedział, że chce do tego nakręcić film. Byliśmy wtedy po wstępnych rozmowach z punkowo-awangardową grupą Duńczyków, która miała robić klip. Zweryfikowaliśmy plany. Teledysk powstał w Polsce, nie epatuje nachalną publicystyką. Jest podskórnym oskarżeniem w stylu filmów Larsa von Triera. Twórcy teledysku nie wzięli ani złotówki honorarium artystycznego, bo uznali, że robią to dla sprawy.
Wszyscy wiedzą, że jestem antyklerykalna, że mój stosunek do Kościoła jest krytyczny. Dla mnie Kościół nie jest świętą krową, której nie można tknąć. Przeciwnie, gdy przyzwala na zło w imię szczytnych idei, to znaczy, że dopuszcza się najgorszego rodzaju hipokryzji. W piosence nazywam ją zabawą „w sekrety, ciuciubabkę i piekło, i niebo, głuchy telefon i ulubioną zabawę w chowanego”. Ja nie chcę być dłużej wśród tych, którzy w tej strasznej zabawie zasłaniają oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz