2018/07/02

Rymy i wierszyki

Gdy czasem młoda polonistka
Taka naiwna, schludna taka,
Egzaltowana, świeża, czysta,
Że chciało by się siąść i płakać.

Więc gdy ta polonistka właśnie
Małpując młodopolskie pozy
Wybiegnie o porannym czasie
Boso na łąkę między brzozy,
Poigra z pliszką i skowronkiem
Oraz z pudliszką i z biedronką,
Przywita ze wschodzącym słonkiem,
Wołając: - Witaj jasne słonko!

Z róż i powojów splecie wieńce,
Pomacha rączką do motyla,
Kraśnym obleje się rumieńcem
Widząc jak pszczółka kwiat zapyla.

Coś z Anny German gdy zanuci,
Wyrecytuje coś z Asnyka,
A potem bardzo się zasmuci
Nad żabką, którą bocian łyka,

I chcąc zapłakać nad półtrupem
(bo drugie pół ten bocian urwał)
Wlizie tą bosą nogą w kupę
I wyda okrzyk: - Ożesz kurwa!

To - jeśli byłbym na tej łące
Naocznym świadkiem tego zgrzytu -
Jak jestem facet niepijący,
Pół litra wychlałbym z zachwytu!

Autor: Andrzej Waligórski                                                                                                                                                                                                                                                                                                                           Biega, krzyczy pan Hilary:
"Gdzie podziały się dolary!?"
Bowiem z racji stanowiska,
Musi dbać, by koncern zyskał.
A tymczasem forsy rzeka,
Gdzieś na boki mu wycieka.
Szuka zatem oszczędności,
W Dystrybucji, w Księgowości.
Budżet obciął już Ha-eR-om,
Normy zwiększa Presellerom.
Skraca produkcyjne linie,
Zwęża ściany w magazynie.
Likwiduje Dział Vendingu,
Tnie etaty w Marketingu.
Co się da centralizuje
Albo też outsoursinguje.
Już zamykać chce depoty,
Już sprzedawać chce pół floty,
Nagle - spojrzał do lusterka,
Nie chce wierzyć, znowu zerka,
I już wie, że zyski zżera
Jego pensja menedżera...                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            Czy deszcz pada, czy to rosa? Nie! To żonie kapie z nosa!
W uszach szumi, w głowie dudni, jakby wpadła gdzieś do studni.
Oczy mętne,w gardle chrypa, dopadła ją świńska grypa!
Ja też się już gorzej czuję więc kurację zastosuję.
By wirusa zlikwidować, trzeba zacząć się kurować.
Już mikstury namieszane, w barku są przygotowane.
Jest Martini z oliwkami i spirytus jest z wiśniami,
a do tego czysta z miodem, ochłodzona lekko lodem.
No i jeszcze Brendy z colą, dobra jest gdy zęby bolą.
By się wzmocnić witaminą to Tequila jest z cytryną.
A do tego jeszcze rum, by wyleczyć w głowie szum.
A na katar prosta sprawa, w Żubrówce się moczy trawa.
Wirus ostrzy na mnie zęby, a ja lejek robię z gęby.
Kiedy wszystko to wypiję, to bakcyla wnet zabiję.
A na koniec zrobię grzańca i załatwię tym skubańca!                                                                                                                                                                                                                                                                                   Odeszła i nie wróci
więc cóż mi po tym świecie
co męki mi nie skróci
i nie pocieszy przecie.

Odeszła i nie wróci
jak żyć mi bez niej dalej
jak o niej myśl porzucić
jak sercu rzec - "nie szalej".

I jak odsunąć myśli
zwątpienia i goryczy
katuszy niepomiernej
i bólu co skowyczy.

Kto z męki mnie ocuci
odsłoni łez firankę
odeszła i nie wróci
ochota na kaszankę.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 Modlitwa wieczorna kobiety:

Ojcze nasz, który jesteś w niebie
Mam taką prośbę wielką dziś do Ciebie
Daj mi faceta i ma być bogaty
Ma mieć Ferrari - za cash nie na raty
Duze mieszkanie, a najlepiej willę
Ma mnie wciąż słuchać, nie tylko przez w chwilę
Ma mnie zadowalać kiedy mam ochotę
Śniadanie mi robić - nie tylko w sobotę
Oglądać romansy, biżuterię kupić
W życiu mym nie będzie mogł się nigdy upić
Nie chce nigdy widzieć jego własnej matki
Ja wydaję kasę - on płaci podatki
On nie ma kolegów - ja mam koleżanki
Kont ma mieć on wiele - okoliczne banki
Złotych kart bez liku, czeków co nie miara
Jak mi to załatwisz - wzrośnie moja wiara


Modlitwa wieczorna faceta:

Panie mój daj mi głuchoniemą nimfomankę z dużym kontem w banku.
Ma być właścicielką sklepu monopolowego i mieć własny jacht i napalone
koleżanki nimfomanki. Wiem że to się nie rymuje - ale tu nie o rym chodzi.                                                                                                                                                                                                                                                  Samochwała w kącie stała 
i tak rok podsumowała: 
zdolny jestem niesłychanie, 
mam na świecie poważanie, 
w kraju - same osiągnięcia: 
dłuższe życie (od poczęcia), 
koalicja wzór współpracy, 
z sejmu - dumni są rodacy, 
rząd najlepszy od półwiecza, 
skupił się na wielkich rzeczach. 
Kompetentni ministrowie, 
każdy poseł - ideowiec, 
z zasadami, jak husaria: 
bóg, ojczyzna, honor(aria). 
Dla narodu - becikowe, 
nowy peron we Włoszczowie. 
Lepiej żyje się rodzinom 
(jednej mamie i dwóm synom). 
Okno na świat - otworzone, 
turystyka - w jedną stronę, 
lepsza praca, wyższa płaca 
(zwłaszcza, jeśli ktoś nie wraca). 
Gospodarka rozpędzona: 
są mieszkania (trzy z miliona), 
jest kilometr autostrady, 
ład moralny i zasady. 
Politycznej wzrost kultury 
(nurt plebejski, przykład z góry), 
nie ma wsi, (choć jeszcze trochę, 
a zrobimy wszędzie wiochę). 
Cały naród żyje w zgodzie. 
IPN - i po narodzie. 
CBA - udane akcje, 
super men - co rusz, atrakcje. 
W szkołach nie ma już, Darwina, 
będzie dryl i dyscyplina, 
nie podskoczy żaden gieroj! 
Tolerancji nie ma! Zero! 
Żadnych gejów, ferdydurek, 
jest amnestia i mundurek! 
Wolność słowa i pluralizm, 
(bo rządzących wolno chwalić). 
Jest religia na maturze, 
wierny lud na jasnej górze. 
Nie rozumie tylko unia: 
rząd z Warszawy, czy z Torunia? 
Krótko mówiąc: rok udany! 
Tylko naród... do wymiany!                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      Ballada o Ambitnym Holendrze

Pewien starszy człowiek, z Niderlandów rodem,
osiągnąwszy wiele w swej pracy przez lata,
niezwykłych sukcesów wciąż trawiony głodem,
szukał największego spośród wyzwań świata.

Przemierzał więc kraje, pytał i rozważał,
radził się ekspertów, babci i kuzynów,
Lecz wszystko za banał, błahostkę uważał,
a on niemożliwych chciał dokonać czynów.

Ktoś mu radził: "Może pogodzić spróbujesz
dowódców Hamasu wreszcie z Izraelem?",
Lecz on prychał gniewnie "No co ty? Żartujesz?
Takie łatwe sztuczki nie są moim celem!".

Jakiś czas rozważał wyjazd do Phenianu
by rozbroić wielką armię Kim Dzong Ila,
Ale zrezygnował szybko z tego planu
uznawszy że łatwy i starczy nań chwila.

Osuszyć ocean, z piasku bicz ukręcić,
divę operową zrobić z Mandaryny 
Wszystko proste, łatwe, nudne do niechęci,
a jemu marzyły się niezwykłe czyny!

Wreszcie, w desperacji pięścią w stół uderzył:
"Niech to diabli!" krzyknął - i się diabeł zjawił,
"Witam" czart mu rzecze "Czyżbyś pan nie wierzył
że los ci wyzwanie nieliche postawił?"

"Mam tu taką pracę dla ciebie" czart prawi,
"której nie podejmie się geniuszy tysiąc!"
"Trudna i niewdzięczna?" - "Trudna i niewdzięczna", 
"Bez szansy na sukces?"- "Na to mogę przysiąc!".

Trafił więc do Polski, wiedząc że go kupią,
I reprezentacji w piłce jest trenerem,
A diabeł? Choć zły, to nawet jemu głupio
jest za to, co zrobił z biednym Beenhakkerem.


znalezione w necie. Autor mi nieznany.                                                                                                                                                                                                                                                                                                      Jest na mym kompie lokomotywa.
Nie. Nie żelazna, lecz też prawdziwa:
"eDonkey" - jej ksywa.
Stoi i sapie. Dyszy i dmucha.
Z nozdrzy ikonki zajadłość bucha.
Transfery na niej pozapuszczali,
Pliki ogromne będą ściągali,
I wiele mega w każdziutkim pliku,
W jednym aviku, film z fiku-miku,
W drugim mp3, w trzecim instalki,
które się nie chcą ściągnąć bez walki,
Dokumentacja - ooooo... jaka wielka,
sto pdf-ów do asemblerka,
w siódmym drivery do nowej karty,
w ósmym też software zachodu warty,
dziewiąty pełen przeróżnych skanów,
w dziesiątym filmik z dużego ekranu,
A tych downloadów jest ze czterdzieści,
sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści...
Choćby odpalić tysiąc ftp-ów,
i każdy zrobił tysiąc reget-ów,
i każdy nie wiem jak się wytężał,
to nic nie ściągną - taki to ciężar.
Nagle - gwizd!
Diody - błysk!
Connect - buch!
Wątki - w ruch!
Najpierw -- powoli -- jak żółw -- ociężale,
zaczyna -- sockety -- otwierać -- ospale,
Szarpnęła za pliki i ciągnie z mozołem,
Progressbar zamrugał zielonym kolorem,
I transfer przyspiesza, i gna coraz prędzej,
Sto ramek po łączach ze świata już pędzi,
A dokąd ? A dokąd ? A dokąd ? Na wprost !
Po kablu, po kablu, gdzie stoi mój host,
Przez switcha, przez router, przez gateway, przez LAN,
I spieszy się, spieszy, bo tak każe plan,
Wciąż dioda na switchu migoce i mruga,
I błyskać tak będzie jak cała noc długa,
A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
a kto to to, kto to to, co to tak ssa ?
Że karta sieciowa już ledwie oddycha,
I pasmo sąsiadom kompletnie zapycha,
To bity ze świata łączami do plików,
A pliki powoli pęcznieją od bitów,
I gnają, i pchają, transmisja się toczy,
Overnet te bity wciąż tłoczy i tłoczy,
I będzie wciąż tłoczyć, nie powie że dość,
A wszystko wrednemu billowi na złość.                                                                                                                                                                                                                                                                                                     LOKOMOTYWA

Stoi na stacji lokomotywa,
która ma jeździć na biopaliwa.
Chciałaby jechać, ale nie może,
bo to po pierwsze wypada drożej,
po drugie, skutkiem jakichą przekrętów,
w kraju brak kilku biokomponentów,
a jak się kupi je z zagranicy,
to będą stratni polscy rolnicy.
Po trzecie spalin skład tak się zmienia,
że wzrosną wokół zanieczyszczenia ,
po czwarte jazda ma wpływ szkodliwy
na biedny silnik lokomotywy...
Takich zagrożeń jest ze czterdzieści,
sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.
Lecz choćby przyszło ekspertów tysiąc,
a każdy gotów nie tylko przysiąc,
lecz także dowieść w uczonych pracach,
ze ta ustawa się nie opłaca,
to ją ochoczo przegłosowali
znaczną większością Wysokiej Sali
zlobbingowani nasi posłowie,
co kłopot mają z olejem.
W głowie.

Nagle gwizd nagle świst
spaliny buch
koła w ruch
najpierw powoli jak żółw ociężale
na biopaliwie silnik odpalił
turkoce, łomoce coś stuka i puka
to tłoki tak wala
korbowód się grzeje
i strzela coś w rurę
coś dziwnego się dzieje
obroty nierówne
zawory już dzwonią
a z rury zajeżdża
ziemniaczanych placków wonią
Ruszyła maszyna po szynach ospale
bo biopaliwo jest na gorzale
i biegu przyśpiesza i
gna coraz prędzej
lecz silnik wręcz wyje
i grzeje się częściej
i zgrzytów w silniku
znieść już nie sposób
i wszystko czerwone
się nagle zrobiło
i lokomotywę rozpier...ło                                                                                                                                                                                                                                                                                                                         Przepijemy naszej babci domek mały
Domek mały, domek mały
I kalosze i bambosze i sandały
jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś

Przepijemy nasze babci majty w kratę
Majty w kratę majty w kratę
Takie duże, barchanowe i włochate
Jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś

Przepijemy naszej babci kredens stary
kredens stary, kredens stary
I dywany i nocniczek oraz gary
Jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś

Przepijemy naszej babci szlafrok z łatą
Szlafrok z łatą, szlafrok z łatą
Zobaczymy co staruszka powie na to
Jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś

Przepijemy naszej babci złote zęby
Złote zęby , złote zęby
I zrobimy nasze babci dupę z gęby
Jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś

Przepijemy naszej babci wszystko w domu
Wszystko w domu, wszystko w domu
Przepijemy naszą babcię po kryjomu
Jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś

Przepijemy naszej babci domek śliczny
Domek śliczny domek śliczny
I zrobimy z tego domku dom publiczny
Jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś

Przepijemy naszej babci sztuczną szczękę
Sztuczną szczękę, sztuczną szczękę
I skończymy śpiewać tę piosenkę
Jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś...                                                                                                                                                                                                                                                                                                    Poprzez wicher i słotę, 
Przez bezkresną dal śnieżną, 
Poprzez żar i spiekotę, 
Przez pustynię bezbrzeżną, 
Poprzez kry, poprzez lody, 
Przez odwieczne zmarzliny, 
Poprzez bagna i wody, 
Nieprzebyte gęstwiny, 
Poprzez leśne dąbrowy, 
Poprzez stepy i knieje, 
Poprzez wąskie parowy, 
W których nigdy nie dnieje 
I gdzie płoszą się sowy, 
Gdy złe jęknie, lub strzyga, 
A dźwięk słysząc takowy, 
Serce w trwodze zastyga 
Nie zrażony ciemności, 
Który mrozi głusz dzika, 
Sam na sam z samotności, 
Co do szpiku przenika, 
Pełen hartu i woli, 
Podpierając sam siebie, 
Mając zamiast busoli, 
Krzyż Południa na niebie 
Pokonując złe żądze, 
Wietrząc wrogów w krąg wielu, 
Ufny, iż nie zabłądzę 
Idąc naprzód, do celu. 
Drogi tej nie wytyczyły 
Ni głos werbla, ni cytra, 
Idę póki sił starczy, 
Idę po pół litra...                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      Poranek wczesny 
Jadę pospiesznym 
Wprost do Warszawy 
Załatwiać sprawy. 
Pociąg o czasie 
Ja w drugiej klasie 
Wagon się kiwa 
Pije trzy piwa. 
Łódź Niciarniana, 
W pęcherzu zmiana. 
Pęcherz nie sługa, 
A podróż długa. 
Ruszam z tej stacji 
Do ubikacji. 
Kto zna koleje 
Wie, jak się leje. 
To co trzęsie się 
W Los Angelesie 
Formę osiąga 
W polskich pociągach. 
Wyciągam łapę, 
Podnoszę klapę, 
Biada mi biada, 
Klapa opada. 
Rzednie mi mina 
Trza klapę trzymać. 
Łokieć, kolano 
Trzymam skubana. 
Celuje w szparkę, 
Puszczam Niagarkę, 
Tryska kaskada, 
Klapa opada. 
Fatum złowieszcze- 
-wszak wciąż szczę jeszcze. 
Organizm płynną 
Spełnia powinność. 
Najgorsze to, że 
Przestać nie może. 
Toczę z nim boje 
Jak Priam o Troje, 
Chce się powstrzymać 
-Ratunku ni ma. 
Pociąg się giba, 
A piwo spływa. 
Lecę na ścianę 
Z mokrym organem, 
Lecąc na druga 
Zraszam ją struga, 
Wagonem szarpie 
Leje do skarpet, 
Tańcząc Czardasza 
Nogawki zraszam. 
O straszna męka, 
Kozak, Flamenco, 
Tańczę, cholera 
Wzorem Astair'a. 
Miota mną, ciska, 
Ja organ ściskam. 
Wagon się chwieje, 
Na lustro leje, 
Skład się zatacza, 
Ja sufit zmaczam. 
Wszędzie Łabędzie 
Jezioro będzie. 
Odtańczam z płaczem 
La Kukaraczę, 
Zwrotnica, podskok 
Spryskuje okno, 
Nierówne złącza- 
-buty nasączam, 
Pociąg hamuje 
Drzwi obsikuję 
I pasażera 
Co drzwi otwiera 
Plus dawka spora 
Na konduktora. 
Resztka mi kapie 
Na skrót PKP. 
Wreszcie pomału 
Brnę do przedziału. 
Pasażerowie 
Patrzą spod powiek. 
Pytania skąpe 
"Gdzie pan wziął kąpiel?" 
Warszawa, Boże! 
Nareszcie dworzec! 
Chwila szczęśliwa 
Na peron spływam, 
Walizkę trzymam, 
Odzież wyżymam. 
Ach urlop błogi 
Od fizjologii. 
Ulga bezbrzeżna. 
Pociąg odjeżdża, 
Rusza maszyna 
Hen w dal 
Po szczy... 
Po szynach.                                                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz