2016/09/04

Katastrofa smoleńska: lekarz przerywa milczenie

 08.10.2012 10:30
- Nie, nie mówiliśmy nic przez dwa i pół roku. Tak się umówiliśmy - mówi w rozmowie z "Wprost" Dymitr Książek, lekarz, który towarzyszył rodzinom ofiar w Moskwie.
Wrak TU-154, który rozbił się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku
Wrak TU-154, który rozbił się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 rokuFoto: Włodzmierz Pac, Polskie Radio
Dymitr Książek przyznał, że przy sekcjach zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej nie brali udziału polscy lekarze. Polacy pomagali jedynie przy identyfikacji ciał. - Oni byli poinformowani, że będą pomagali w sekcjach, w pobieraniu materiału genetycznego, w identyfikacjach. To są specjaliści wysokiej klasy, a okazało się, że Rosjanie do niczego nie dopuszczają. Cały poniedziałek tak siedzieli. I cały poniedziałek trwało dogadywanie, żeby w końcu weszli do tego prosektorium. (…) Część zajmowała się ubraniami ofiar, a część pracowała przy identyfikacji ciał. Jednak nikt z nich nie był przy sekcjach.
- Miałem wielkie współczucie dla tych rodzin, które wchodziły, były prowadzone do ciała, a okazywało się, że to nie to ciało. I musiały przejść, obejrzeć kilka innych zwłok. Między jednym okazaniem a drugim musiały czasem czekać kilka godzin. I ten dławiący smród. Przerażający. Siedzieliśmy tam cztery doby non stop, w tej zgniliźnie, więc przywykliśmy. Poza tym my jesteśmy medykami. Ale te rodziny… Ci ludzie byli w szoku nie do opisania - mówi w rozmowie z tygodnikiem lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. - Dla młodej kobiety, która jest sama, która w domu zostawiła dziecko, taka sytuacja jest nie do przeżycia. A ciało jej męża było bardzo trudne do zidentyfikowania. Do takich identyfikacji wzrokowych w ogóle nie powinno dojść. Wystarczyłyby przecież badania DNA.
Książek opowiedział także o kulisach wkładania ciał przez Rosjan do trumien. - W trumny wsadzano czarne worki. I teraz już nie można uwierzyć, że do tych metalowych trumien wkładano właściwe ciała. Nikt tego nie sprawdzał. Na kanapie wśród tych worków siedziało trzech typków. Coś pili, jedli kanapki z kiełbasą, a potem wstawali i pakowali do trumien. (…) Nie było nadzorców ze strony rosyjskiej, nie wiedziałem też polskich prokuratorów, którzy dopilnowaliby tego pakowania. Nie wiem, czy ktoś pilnował, jak ciała były wkładane do worków.
Dymitr Książek w rozmowie z "Wprost" zdradził także, że kiedy lakowano trumny, to w sali Rosjanie zrobili granicę polsko-rosyjską. - To był kosmos. Po jednej stronie siedziała rosyjska celniczka, po drugiej byliśmy my. Wszyscy. Po zalutowaniu trumna trafiała na polską stronę. Ale rozpętała się kompletna awantura, bo rodziny chciały wkładać do trumien święte obrazki, modlitewniki, różańce. Rosjanie nie chcieli się na to zgodzić. To było straszne, oburzające.
- Teraz to ja nie mam pewności, czy w tych trumnach nie ma worków wypchanych trocinami albo jeszcze czymś innym - przyznał Książek. - Tam było pięć stołów sekcyjnych, a po bokach kawałki ciał do niczego niepasujące.
"Wprost"/aj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz