Amerykański żołnierz wrócił z misji w Korei i wylądował najpierw w Los Angeles. Od razu zadzwonił do rodziców, aby powiedzieć im, że wciąż żyje i wróci do domu od razu, gdy tylko puszczą go przełożeni. Miał do nich jednak prośbę i nie wiedział na początku, jak zacząć rozmowę. W końcu odważył się i powiedział, że razem z nim do domu przyjedzie jego znajomy, na którym mu bardzo zależy. Rodzice nie mieli nic przeciwko. Powiedzieli nawet, że chętnie go poznają.pixabay Ale jest coś, o czym muszę Wam powiedzieć. Ten mój znajomy został poważnie ranny na misji. Stracił nogę i rękę. Nie ma gdzie pójść, wszyscy się od niego odwrócili, dlatego pomyślałem, że mógłby zamieszkać z nami. Po chwili ciszy rodzice powiedzieli, że nie ma takiej możliwości, aby mógł żyć razem z nimi, że to bardzo niezręczna i kłopotliwa sytuacja, no bo jak mieliby się zachowywać wobec kaleki. Trzeba o niego dbać, a oni nie mają o tym pojęcia. Na koniec powiedzieli, aby zgłosił się do ośrodka, w którym zajmują się takimi jak on. Dzień później otrzymali telefon z policji. Ich syn wyskoczył z najwyższego piętra budynku. Popełnił samobójstwo. pixabay Zrozpaczeni po śmierci syna rodzice natychmiast polecieli do Los Angeles, aby zidentyfikować ciało. Poznali jego twarz, ale potem odkryli coś, co spowodowało u nich obrzydzenie do samych siebie. Ich ukochany syn nie miał ręki i nogi. Bolesna prawda wyszła na jaw i okazało się, że ich dziecko nie mówiło o żadnym koledze, a o samym sobie… Ta tragiczna historia pokazuje, jak ważny w dzisiejszych czasach jest wygląd. Pokazuje, że nie potrafimy spojrzeć w głąb człowieka, bo liczy się powierzchowność. Pamiętać należy jednak, że każdy z nas potrzebuje miłości – niezależnie od koloru skóry, płci, choroby czy tego, co go spotkało w życiu. Nie marginalizujmy, aby nigdy nie przeżyć takiej tragedii, jak rodzice tego chłopaka. Miłość jest kluczem do wszystkiego… Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz