Jestem matką siedmiorga dzieci. Troje urodziłam, a dla czworga stałam się miejscem śmierci… Chociaż wydarzyło się to dawno, bo ponad trzydzieści lat temu, i przygotowując się do Pierwszej Komunii Świętej najstarszego syna, byłam u spowiedzi i otrzymałam rozgrzeszenie, poranienie pozostało.
Przeżycia związane z aborcją schowałam bardzo głęboko, starając się o nich zapomnieć. To moje „zapomnienie” polegało tylko na tym, że nigdy i z nikim nie mówiłam o przerywaniu ciąży. Gdy słyszałam, jak inni poruszali ten temat, byłam pełna niepokoju, smutku i bólu. Mijały lata, dochodziły różne problemy życiowe, takie jak na przykład wyjazd z rodziną do Niemiec, troska o dorosłe już dzieci i wiele innych kłopotów.
Depresja... Leczenie psychosomatyczne trwało prawie dziesięć lat. Trzy razy byłam w sanatorium. Lekarze starali się mi pomóc, znaleźć przyczynę mojej choroby. Ja sama widziałam ją tylko w moich obecnych problemach. Zamknięty krąg, beznadzieja…Przez wszystkie te lata moje życie duchowe polegało na tym, że tylko chodziłam do kościoła. Bałam się Pana Boga. Wydawało mi się, że jestem niegodna tam przychodzić. Tylko do Maryi miałam odwagę się zwrócić. Została moją powierniczką, do Niej zwracałam się z moimi problemami, ale sama niewiele robiłam.
Pewnego dnia, gdy byłam w Polsce, weszłam do księgarni katolickiej i na bocznym stoliku spostrzegłam Dzienniczek siostry Faustyny Kowalskiej, który natychmiast kupiłam. Zdziwiło mnie Boże Miłosierdzie! Zadziwiło i wywołało we mnie pragnienie doświadczenia Go – lecz moja dusza była głucha… Zaczęłam jednak odmawiać koronkę do Miłosierdzia Bożego. Uparcie i ciągle. Wynotowałam sobie wszystkie słowa Pana Jezusa zapisane przez św. Faustynę. Szczególnie głęboko poruszyły mnie słowa Pana Jezusa, które s. Faustyna zapisała w zeszycie piątym: „Córko moja, zachęcaj dusze do odmawiania tej koronki, którą ci podałem. Przez odmawianie tej koronki podoba mi się dać wszystko, o co mnie prosić będą… Napisz dla dusz strapionych: Gdy dusza ujrzy i pozna ciężkość swych grzechów, gdy się odsłoni przed oczyma jej duszy cała przepaść nędzy, w jakiej się pogrążyła, niech nie rozpacza, ale z ufnością niech się rzuci w ramiona mojego miłosierdzia, jak dziecko w objęcia ukochanej matki. Dusze te mają pierwszeństwo do mojego litościwego serca, one mają pierwszeństwo do mojego miłosierdzia” (Dz. 1541). Czytałam i płakałam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. I wtedy właśnie, kiedy wołanie: „Jezu, ufam Tobie!” stało się moim SOS, we wrześniu 1998 roku, odbyły się rekolekcje prowadzone przez o. Józefa Kozłowskiego z Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi wraz z zespołem ewangelizacyjnym „Mocni w Duchu”. Pomyślałam, że tylko Duch Święty może mnie oświecić. I tak się stało!
Z pragnieniem ponownego wyznania grzechów przeciwko życiu udałam się do konfesjonału, otrzymując dar: modlitwę uwolnienia od skutków grzechów. Nareszcie opadły moje okowy, zaczęłam rozumieć przyczynę mojej depresji. Zachwyciło mnie nieskończone, przebaczające Boże Miłosierdzie, którego przez tyle lat nie rozumiałam. Wreszcie wybaczyłam również sobie…
Przeżyłam Seminarium Życia w Duchu Świętym. Cotygodniowe spotkania w grupie modlitewnej z ludźmi, którzy otwierali swoje serca Jezusowi, aby w nich mieszkał i przemieniał je, dawały mi siłę. I już nie było pustki. Powróciła radość życia. Zostałam uzdrowiona z depresji. I znowu zadziwienie, że i mnie Pan uzdrowił! Lecz o swoich dzieciach, którym nie dałam żyć, myślałam coraz częściej i dziwna tęsknota trwała… Dzięki łasce, jaką jest kierownictwo duchowe, weszłam na drogę pokuty. Rozpoczęłam ją w 2000 r. – w Roku Jubileuszowym, roku szczególnej łaski. Trwała ona od dnia 2 lutego do 1 listopada.
W tym czasie podjęłam dziewięciomiesięczną adopcję duchową, którą nazwałam „Poczęcie Miłości”. Pomogła mi ona pokochać moje dzieci. Codziennie odmawiałam jedną tajemnicę różańca, jednocząc się z Maryją, Matką. Zapragnęłam, aby te dziewięć miesięcy było nowenną uwielbienia Boga Dawcy Życia, dlatego też codziennie rozważałam i obserwowałam rozwój dziecka w łonie matki. Wielbiłam Boga w genach, chromosomach, w każdej nowej komórce… Zachwyciłam się cudem i pięknem rozwoju nowego życia, ale w tym też czasie odczuwałam ból, który nazwałam „bólem prawdy o sobie”. Był mi on potrzebny, bo uczył mnie miłości. Rozmawiałam z Maryją o moich dzieciach i prosiłam Ją, aby przekazywała im moją miłość. Moje poranienie wewnętrzne było tak głębokie, że nie mogłam się do nich zwrócić bezpośrednio. Ale i to Pan we mnie uzdrowił. Pod koniec siódmego miesiąca mojej modlitwy miłości zapragnęłam wreszcie – i mogłam to pragnienie powierzyć Maryi – nadać swoim dzieciom imiona. Prosiłam Ją tak: „Widzisz, Mamo, z jakim pragnieniem jestem u Ciebie… Jakie to mają być imiona, przecież nie znam płci moich dzieci?… Zaradź, pomóż mi w tej sprawie, proszę”. Było to w przeddzień święta Matki Boskiej Częstochowskiej. Następnego dnia rano, tuż przed pracą, otworzyłam Pismo Święte, by pokrzepić się choć kilkoma zdaniami. Przeczytałam fragment z Księgi Daniela: „Spośród synów judzkich byli wśród nich Daniel, Chananiasz, Miszael i Azariasz. Nadzorca służby dworskiej nadał im imiona (…)” (1, 6-7). Z wielkim dziękczynieniem wybiegłam do pracy. Mogłam więc nadać imiona swoim czterem synom! Stało się to w dniu zakończenia mojej pokuty, w uroczystość Wszystkich Świętych.
W tym dniu zapragnęłam szczególnie podziękować Panu Bogu za dar życia. Otworzyłam się… Zaprosiłam rodzinę i wspólnotę na spotkanie do parafii w Polskiej Misji Katolickiej w Ludwigsburgu, gdzie na moją prośbę kapłan prowadzący mnie odprawił Mszę św. w intencji moich nienarodzonych dzieci, podczas której dziękowałam Panu Bogu za dar ich życia. Moje dzieci żyją, spotkam je, są osobami zmarłymi, a więc potrzebna jest Msza św. – tak czułam. Potem w kapliczce maryjnej, gdzie modliłam się w czasie pokuty, odbyło się nadanie imion moim dzieciom. Kapłan przeczytał Ewangelię o Zwiastowaniu Pańskim i wyjaśnił, co znaczy „chrzest pragnienia” dla osób nieochrzczonych w Kościele. Nastąpiła modlitwa uwielbienia i dziękczynienia, dzięki której otworzyłam się i wypowiedziałam swoje podziękowanie Bogu za dar drogi pokuty, a po niej nadałam kolejno imiona swoim dzieciom. Po raz pierwszy odezwałam się osobowo, prosto do ich serc. Zapalając świecę, mówiłam kolejno tak: „Synu, nadaję Ci imię Mateusz (Marek, Łukasz, Jan), wyznaję ci swoją miłość i proszę cię o przebaczenie”. Wieczorem na cmentarzu ze wzruszeniem i miłością zapaliłam 4 lampki jako znak ich życia.
Po przejściu drogi pokuty, która jest miłością – miłością do Boga Dawcy Życia i duchowym powiązaniem miłości z moimi dziećmi, weszłam na drogę służby życiu – poprzez krzewienie modlitwy duchowej adopcji dziecka poczętego i poprzez swoje świadectwo. To moje osobiste świadectwo sprawia ból nie tylko mnie samej, ale również powoduje „przebudzenie”. Tego doświadczam już siedem lat.
Cierpienie po grzechu przeciw życiu jest wielkie: wszyscy doradcy, współuczestnicy tego grzechu odchodzą, a matka zostaje sama z tym bólem do końca życia. O aborcji nie da się zapomnieć, ale – jest Jezus i Jego Miłosierdzie i Miłość. „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus” – Jemu więc oddałam pod krzyżem wszystkie skutki swoich grzechów. Zaufałam i ufam. Pan prowadzi mnie na służbę życiu od poczęcia do naturalnej śmierci – a więc na wszystkich etapach życia, również ludziom poranionym z braku miłości, często już od poczęcia.
Matkom poranionym polecam to, co sama przeżyłam we wspólnocie, w Kościele:
– modlitwę do Ojca Niebieskiego o poznanie imion swoich nienarodzonych dzieci (również zmarłych na skutek poronienia, gdy tęsknota za nimi w sercach matek trwa) – On wezwał nas po imieniu i ma nasze imiona wyryte na obu swoich dłoniach;
– nadanie imion dzieciom;
– prośbę o przebaczenie i wyznanie swojej miłości nienarodzonym;– uznanie ich za zmarłe osoby, zapalenie światła na cmentarzu;
– zamówienie dziękczynnej Mszy św. za poczęte życie jako znak miłości Boga i daru życia;
– podjęcie służby życiu.
Na koniec chcę przypomnieć słowa Ojca Świętego Jana Pawła II, na które natrafiłam zaraz po zakończeniu swojej drogi pokuty. Są one dla mnie umocnieniem, potwierdzeniem tego, co dojrzało we mnie na drodze pokuty, są też moim drogowskazem na drodze służby życiu: „Szczególną uwagę pragnę poświęcić wam, kobiety, które dopuściłyście się przerwania ciąży. Kościół wie, jak wiele czynników mogło wpłynąć na waszą decyzję, i nie wątpi, że w wielu przypadkach była to decyzja bolesna, może nawet dramatyczna. Zapewne rana w waszych sercach jeszcze się nie zabliźniła. W istocie bowiem to, co się stało, było i jest głęboko niegodziwe. Nie ulegajcie jednak zniechęceniu i nie traćcie nadziei. Starajcie się raczej zrozumieć to doświadczenie i zinterpretować je w prawdzie. Z pokorą i ufnością otwórzcie się – jeśli tego jeszcze nie uczyniłyście – na pokutę: Ojciec wszelkiego miłosierdzia czeka na was, by ofiarować wam swoje przebaczenie i pokój w Sakramencie Pojednania. Odkryjecie, że nic jeszcze nie jest stracone, i będziecie mogły poprosić o przebaczenie także swoje dziecko: ono teraz żyje w Bogu. Wsparte radą i pomocą życzliwych wam i kompetentnych osób, będziecie mogły uczynić swoje bolesne świadectwo jednym z najbardziej wymownych argumentów w obronie prawa wszystkich do życia. Poprzez wasze oddanie sprawie życia, uwieńczone być może narodzinami nowych istot ludzkich i poświadczone przyjęciem i troską o tych, którzy najbardziej potrzebują waszej bliskości, ukształtujecie nowy sposób patrzenia na życie człowieka” (Jan Paweł II: Evangelium vitae, 99).
Z darem modlitwy
Wiesława Maria
Źródło: katolik.pl-świadectwa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz