2015/05/28


Dawid Karpiuk

Dziennikarz działu Kultura

O tym jak kandydat, którego nie było, walczył z Polską, której nie ma

28-05-2015 , ostatnia aktualizacja 28-05-2015 17:23
»Duda Kaczyński
 fot. Marcin Obara/Paweł Topolski  /  źródło: PAP
  • WARSZAWA PIS KONWENCJA WYBORCZA ANDRZEJ DUDA
  • Andrzej Duda
  • WARSZAWA ANDRZEJ DUDA WARSZAWIACY SPOTKANIE

Czyli trochę śmieszna, a trochę straszna historia o tym jak kandydat, którego nie było, walczył z Polską, której nie ma. O Polskę, której nie będzie.
Wieloletnia antyobywatelska działalność Jarosława Kaczyńskiego przynosi swój efekt w postaci antyobywatelskiego społeczeństwa, które po raz kolejny objawiło się w ostatnich miesiącach. Wcale nie chodzi o to, że „młodzi z wielkich miast” zagłosowali na Pawła Kukiza, a potem na Andrzeja Dudę. Chodzi o to, że młodym wmówiono, że im się wiele rzeczy należy. W sferze materialnej i symbolicznej. Środowisko polityczne Jarosława Kaczyńskiego zadba o to, by młodzi mieli godną pracę i płacę, by nie musieli już nigdzie wyjeżdżać i by odzyskali utraconą godność. A kiedy już poczują się godnie, zechcą zakładać rodziny. A kiedy już je założą, każdy nowy Polak dostanie na wstępie pięć stówek.
Czytaj także: 5 najdroższych obietnic Andrzeja Dudy. Razem będą kosztować 331,5 mld
Te wszystkie rzeczy Polacy młodsi i starsi dostaliby już dawno, gdyby nie zdradziecki establishment III RP. O tym co należy zrobić z establishmentem sugerował kampanijny billboard Janusza Korwin-Mikkego ze zdjęciem Donalda Tuska, w towarzystwie paru innych polityków PO z podpisem: „Oni pójdą siedzieć”. Korwin-Mikke to niby inna bajka niż PiS, ale nie do końca, bo przecież dawny lider UPR też obiecuje, tylko trochę inteligentniej. Nic wam nie dam, ale przestanę zabierać, więc to tak, jakbym coś wam jednak dał. A nawet oddał to, co się wam należy! Nie dość, że wyborca dostanie symboliczny prezent, to jeszcze poprawi mu się samopoczucie kiedy zrozumie, że nie musi dostawać niczego, poza tym co mu zostało zabrane. A wtedy poradzi sobie sam. Też jestem „młody z wielkiego miasta” i niczego mi establishment nie dał, na nic się nie załapałem. O etacie wiem tyle, że ktoś go kiedyś miał, o wielkich karierach też słyszałem, o kosmicznych pensjach w dziennikarstwie słyszę od starszych znajomych z redakcji. Nie jestem adresatem żadnych obietnic wyborczych. Nie mam dzieci, więc nie marzę o becikowym, emeryturę będę miał albo żadną, albo tak małą, że i tak będę pracował do końca życia. Nie należę do grupy społecznej, której rząd mógłby się bać. Nie jest górnikiem, nauczycielem, stoczniowcem, lekarzem.
PiS mnie eliminuje od razu, bo nie jestem katolikiem, nie akceptuję kultu Lecha Kaczyńskiego, nie identyfikuję się z „pokoleniem JPII”. Nie jestem też atrakcyjny dla partyjnych spin doktorów, bo nie skuszą mnie obietnicą nagłej obniżki podatków czy innymi, pustymi hasełkami.
Przez prawie całe życie żyję w III RP, nie pamiętam PRL-u, a IV RP wspominam ze zgrozą. Jestem całkiem pogodzony z faktem, że III RP to jedyna Polska jakiej mogę oczekiwać. Nie jest doskonała, ale innej nie ma i tyle. To nie znaczy, że nie powinna być lepsza, ale dalej będzie III RP.
Jestem całkiem pogodzony z faktem, że III RP to jedyna Polska jakiej mogę oczekiwać. Nie jest doskonała, ale innej nie ma i tyle
III i IV RP to różne byty w sensie ontologicznym. Nie mają ze sobą nic wspólnego. Wyborca PIS-u od lat słyszy co innego. Że „trzecia” to tylko fasada postkomunistycznego kondominium, że tu nic nie jest polskie, a wszystkim zawiadują zdrajcy, agenci, zakamuflowane opcje i tak dalej. Siłą rzeczy przyzwoity obywatel jest winien III RP nieposłuszeństwo. Pisowscy patrioci ścigają się na deklaracje miłości do ojczyzny, ale nie tej, którą wszyscy widzimy za oknem, tylko innej, wymarzonej, nieistniejącej. Walczą z nieprawdziwym wyobrażeniem III RP o fantazję zbudowaną trochę na mitologii Polski międzywojennej, trochę legendzie Sierpnia. Walczą z Polską, której nie ma, o Polskę której nie będzie, a w każdym razie, o taką Polskę, która nie ma prawa zaistnieć w porządku demokratycznym. W ostatnich wyborach w pierwszym szeregu tej walki stanął prezydent elekt, kandydat, któremu dzięki sprawnej strategii marketingowej udało się pozować na kogoś kim nie jest, bo nie może być. Stara sztuczka ze schowaniem Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza zadziałała. Kandydat Andrzej Duda był wirtualny tak samo jak wirtualne są w oczach pisowskiej propagandy III i IV RP.
PAP
Największym sukcesem Jarosława Kaczyńskiego, człowieka analogowego jest to, że potrafił miliony Polaków, także tych młodych, „cyfrowych”, przenieść do rzeczywistości wirtualnej.
Przekonać, że żyją w kraju innym niż naprawdę, a powinni chcieć żyć w jeszcze innym, też wyobrażonym. Teraz w tych staraniach wesprze ich wyobrażony prezydent elekt. Bo przecież nikt z nas nie wie kim Andrzej Duda jest naprawdę. O polityku, który buduje wielkie zwycięstwo na opowieści o wirtualnej przyszłości, na obietnicach, o których wszyscy wiemy, że są nie do spełnienia, nie da się powiedzieć niczego na pewno. To nie znaczy, że prezydent elekt nie ma szansy być dobrym prezydentem. Ma. Ale jeśli chce spróbować, powinien pożegnać wirtualną rzeczywistość i zmierzyć się z realem. Wbrew pozorom „młodzi z wielkich miast”, cyfrowi tubylcy, czasem tam zaglądają. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz