Nagranie, na którym słychać, jak położne ze szpitala bonifratrów w Katowicach obrażają rodzące pacjentki, wzbudziło oburzenie w całym kraju. Ale takie praktyki w tej placówce nie są niczym niezwykłym. Zdaniem rodziców maleńkiej Lilki, która przyszła na świat w tej placówce półtora roku temu, personel szpitala już wcześniej miał swoich pacjentów za nic.
Monika Wulczyńska (28 l.), matka Lilki (1,5 r.) – dziewczynki, która urodziła się z silnym niedotlenieniem mózgu w szpitalu bonifratrów w Katowicach, nie zostawia na tej placówce suchej nitki. – Nie wiem, jak zachowują się położne i jakiego używają języka. Przy naszym porodzie żadnej z nich nie było! Kiedy zaczęłam rodzić i potrzebowałam pomocy, szybkiej reakcji, koło mnie była niedoświadczona studentka na praktykach. Położna w tym czasie siedziała w swoim pokoju i wrzucała zdjęcia na Facebooka. Powiedziała o tym nawet przed sądem. Bo od razu wytoczyliśmy z mężem szpitalowi proces. Lilka mogła być zdrowym dzieckiem. To, że żyje tylko dzięki aparaturze medycznej i cały czas jest w klinice, to wina zaniedbań w tym szpitalu – mówi jej mama.
Do tragicznego w skutkach porodu doszło w grudniu 2013 r. Pani Monika przyjechała wraz z mężem do porodu. Wcześniej była pod opieką ginekologiczną, chodziła w szpitalu bonifratrów do szkoły rodzenia. Miała zaufanie do tej placówki, zwłaszcza że przez lata uchodziła ona za jedną z lepszych na Śląsku. Niestety, kiedy rozpoczęła się akcjaporodowa, tętno dziecka stało się nierówne. – Ale lekarze, zamiast szybko decydować o cesarskim cięciu, cały czas czekali. Kiedy zaczęłam rodzić, tętna już prawie nie było. Po porodzie córka od razu została reanimowana i przewieziona do kliniki dziecięcej w Katowicach – mówi pani Monika. Od tamtej pory dziecko nie reaguje na żadne bodźce, nawet na ból.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz