Belgia, państwo które istnieje tylko teoretycznie
Po zamachach w Brukseli wszyscy zastanawiają się, jak mogło do nich dojść w Belgii, tym naprawdę spokojnym kraju, będącym swego rodzaju Europą w pigułce. Jak to się stało, że stolica Unii Europejskiej i siedziba NATO stała się wylęgarnią terrorystów. I jak to się stało, że mimo szeroko zakrojonej akcji służb, byli oni w stanie przeprowadzić operacje pod samym ich nosem.
Belgia od zawsze miała być modelowym przykładem dla Unii Europejskiej. To na tym wielonarodowym, mocno zlaicyzowanym państwie chcieli wzorować się eurokraci. Jednak rzeczywistość pokazała, że wzór jest w nie lepszym stanie niż sama Unia. Dług publiczny sięgający 100% PKB, rozrywający kraj konflikt między Flamandami i Walonami, skomplikowany system polityczny który potrafącyi doprowadzić do nawet 500 dni bez rządu i Król, który nie zna hymnu swojego kraju. Mając inne problemy na głowie, Belgowie nie zauważyli rosnących u siebie zradykalizowanych całych dzielnic muzułmańskich. I w tej sklerozie i bezradności kraj stanowiący niejako centrum Europy, stał się jej idealnym obrazem.
Ciekawa historia
Na Belgię składają się różne, historycznie odległe od siebie regiony. W zasadzie spajała je tylko wiara katolicka, która pozwoliła zachować odrębność od północnego sąsiada, protestanckiej Holandii. Do momentu ogłoszenia niepodległości w 1830 r. Południowe Niderlandy, czyli obecna Belgia, przechodziły kolejno we władanie hiszpańskie, austriackie, francuskie i holenderskie. Gwarantem niezależności nowego królestwa ze stolicą w Brukseli, była Wielka Brytania. XIX wiek był dla niego złotym wiekiem. Belgowie szybko doświadczyli korzyści rewolucji przemysłowej. Dzięki przedsiębiorczemu królowi Leopoldowi II uzyskali nawet olbrzymią kolonię –Kongo, w dorzeczu rzeki o tej samej nazwie. Panowanie belgijskie w centralnej Afryce zostanie jednak zapamiętane jako jedne z najbardziej zbrodniczych w historii europejskiego kolonializmu.
Kolejną złotą epokę, podobnie jak reszta Europy Zachodniej, Belgia przeżywała po II Wojnie Światowej. Po traumie dwóch krwawych konfliktów dawni wrogowie postanowili się w końcu dogadać. Po utworzeniu Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, Bruksela stała się jej stolicą, a sami Belgowie skorzystali ze wzrostu gospodarczego, jaki przyniósł wspólny rynek i pozycja niemal centrum Europy. Jednak niekorzystne zmiany ideologiczne w świecie Zachodu, dały się wyjątkowo we znaki małemu krajowi, wciśniętemu między Francję, Niemcy i Holandie. Kiedy społeczeństwa belgijskie mocno się zlaicyzowało, zniknęło dotychczasowe spoiwo państwa, czyli katolicyzm. Mówiący po niderlandzku Flamandowie, kiedyś pariasi zamieszkujący rolniczą część kraju, mocno wzbogacili się w latach 50-tych i 60-tych. I w pewnym momencie stwierdzili, że nie chcą płacić na swych francuskojęzycznych współobywateli, zamieszkujących borykającą się z kryzysem postindustrialną Walonię. To był początek kłopotów.
Państwo utrzymywane na siłę
Jeśli kogoś w Polsce przeraża wizja zmiany konstytucji uchwalonej w 1997 r., niech spojrzy na Belgię. Tam konstytucje zmieniano ostatnio w 2001, 1993, 1988, 1980 i 1970 roku. Niełatwo jest utrzymać w jedności mozaikę różnych grup narodowościowych i języków. Poza tym, że Belgia dzieli się na trzy części administracyjne: Region Flamandzki, Region Waloński i Region Stołeczny Brukseli, to jeszcze mamy do czynienia z 3 wspólnotami językowymi – francuską, niderlandzką i niemiecką, każda posiadająca dużą autonomię. Każda z dwóch największych grup etnicznych – Flamandowie i Walonowie, posiada własne partie polityczne, co sprawia, że jest ich w belgijskim parlamencie 13. Nie jest łatwo z tylu ugrupowań stworzyć w miarę zgodną koalicję, więc Belgia bije rekordy bez funkcjonującego rządu – nawet 500 dni.
W normalnej sytuacji takie państwo dawno by się rozpadło. Jednak problemem pozostaje Bruksela. Mimo, że jest otoczona w całości prze Flamandów, dominuje tam język francuski. I jest to też stolica Unii Europejskiej. Nie dziwne jest w związku z tym, że Belgowie mając problem z własną tożsamością, tak chętnie odwołują się do idei federalizmu europejskiego. Naczelny eurofederalista, krytyk eurosceptycznych rządów Beaty Szydło i Wiktora Orbana, szef frakcji liberalnej w Europarlamencie, Guy Verhofstadt był wcześniej premierem Belgii. W ogóle Belgowie lubią krytykować nowe kraje Unii Europejskiej, jak podczas interwencji wojskowej w Iraku. Jednocześnie, pozostają oni czempionami politycznej poprawności, stając w polityce zagranicznej zawsze po stronie państw Trzeciego Świata, otwierając ich obywatelom szeroko drzwi.
Pralinkowe mocarstwo kruszeje.
Z powodu ultraeuropejskiego nabzdyczenia, do Belgii przyległ epitet „Pralinkowego Mocarstwa”. Ten słynący przede wszystkim z czekolady i frytek kraj, od zawsze starał się stać w awangardzie integracji europejskiej. Dzisiaj znalazł się w awangardzie problemów Europy. Odrzucenie wiary katolickiej owocowało nie tylko nieludzką skalą aborcji i eutanazji, ale i podmyciem jedności i tożsamości kraju. Forsowanie państwa opiekuńczego dało efekt 100% długu publicznego (niewiele mniej niż Grecja). Wreszcie szerokie otwarcie na imigrację i skrajna poprawność polityczna, zaowocowała powstaniem w belgijskich miastach całych dzielnic muzułmańskich, gdzie niekontrolowani przez nikogo radykałowie mogą budować siatki terrorystyczne. Brukselskie zamachy są efektem europejskiego kryzysu polityczno-tożsamościowego, który właśnie w Belgii, centrum Europy, jest wyjątkowo silny.
Bartosz Bartczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz