Dodano: 10.12.2013 [18:33]
Spośród 24 rosyjskich dokumentacji medyczno-sekcyjnych dotyczących 24 kobiet, które zginęły na pokładzie tupolewa, żadna nie opisuje śp. Anny Walentynowicz. Tak twierdzą syn i wnuk legendy Solidarności, którzy zapoznali się z aktami w prokuraturze. – Dokumentacja przypisana do osoby pochowanej po ekshumacjach w grobie Anny Walentynowicz nie dotyczy naszej Matki i Babci. W grobie w Gdańsku leży inna osoba – zapewniają w rozmowie z „Gazetą Polską” Janusz Walentynowicz i jego syn Piotr.
Ale to nie koniec skandalu. Jak poinformowali „Gazetę Polską” bliscy Anny Walentynowicz, dwie spośród 24 rosyjskich dokumentacji medyczno-sekcyjnych zawierają opis całych zwłok, choć zachowały się jedynie nieznaczne szczątki tych ofiar.
100-procentowe rozpoznanie
Gehenna bliskich Anny Walentynowicz trwa od lata 2012 r. To wtedy prokuratura okazała członkom rodziny Walentynowiczów rosyjskie akta medyczno-sekcyjne przypisane do legendarnej opozycjonistki. – Od razu zorientowaliśmy się, że nie opisują naszej Babci. A to oznaczało, że niezbędna jest ekshumacja – opowiada „Gazecie Polskiej” Piotr Walentynowicz.
Prokuratura przypuszczała, że doszło do zamiany zwłok, i że szczątki „Anny Solidarność” pochowano w Warszawie w grobie innej ofiary katastrofy, działaczki Rodzin Katyńskich Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Ekshumacja szczątków z Gdańska potwierdziła spostrzeżenia rodziny. Zaraz jednak okazało się, że ciało wydobyte z grobu w Warszawie także wzbudziło duże wątpliwości syna i wnuka opozycjonistki. Janusz Walentynowicz widział całe ciało matki podczas identyfikacji w Moskwie. Ciało było nieuszkodzone, twarz doskonale zachowana – z wyjątkiem małej ranki po zerwanym pieprzyku. Tę relację potwierdza dr Dymitr Książek, lekarz Pogotowia Lotniczego, który był w Moskwie, by pomagać rodzinom ofiar. W filmie „Anatomia upadku” dr Książek opowiadał, że wszyscy Polacy uczestniczący wówczas w identyfikacjach bez trudu rozpoznawali ciało legendy Solidarności. – To było 100-procentowe rozpoznanie. Jeśli ktoś mówi inaczej, kłamie – zapewniał.
Gdzie leży legenda Solidarności
Opis ciała Anny Walentynowicz odbiega od stanu ciała wydobytego w Warszawie z grobu działaczki Rodzin Katyńskich. Głowa tej ofiary była zmiażdżona, nie można więc było rozpoznać jej rysów. Janusz Walentynowicz zwrócił uwagę, że nie zgadza się także przebieg szwów po operacji wycięcia jednego z organów. Jednak wyniki badań DNA przeprowadzone po ekshumacji potwierdziły, że ciało wydobyte z warszawskiego grobu to szczątki Anny Walentynowicz.
Rodzina Walentynowiczów nie ustępowała. – Po wielu monitach udało nam się uzyskać wgląd w rosyjskie akta Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, które – zgodnie z wynikiem ekshumacji – powinny opisywać Babcię – opowiada Piotr Walentynowicz. I ujawnia „Gazecie Polskiej”: – Zobaczyliśmy te akta, ale również ich nie można było przypisać naszej Babci. Wskazaliśmy wiele punktów, które tego dowodziły. Jednym z głównych był fakt, że ofiara ta w Moskwie miała głowę – jej zdjęcie z moskiewskiego prosektorium można było znaleźć w aktach i widać na nim, że jej twarz nie przypominała naszej Babci. Nie wiadomo, co się stało z głową tej ofiary – przypomnę, że po ekshumacji twarzoczaszki prawie nie było. Ale cała reszta opisu zgadzała się z ciałem, które wydobyto. To jednoznacznie wskazywało, że akta nie mogą dotyczyć Anny Walentynowicz. W związku z tym prokuratura zezwoliła, byśmy się zapoznali ze wszystkimi rosyjskimi aktami kobiet-ofiar katastrofy i odnaleźli dokumentację dotyczącą Babci – mówi wnuk opozycjonistki.
Ten wgląd Janusz i Piotr Walentynowiczowie uzyskali w zeszłym tygodniu. Prokuratura udostępniła akta z ukrytymi nazwiskami i innymi danymi personalnymi.
„Po zapoznaniu się z pozostałymi 22 aktami rosyjskiej dokumentacji medycznej stwierdzamy, że wśród nich także nie ma akt Anny Walentynowicz” – oświadczyli do protokołu syn i wnuk legendy Solidarności. Piotr Walentynowicz ujawnił nam, skąd mieli tę pewność: – Wszystkie akta miały opis medyczny bądź – ubogi, ale jednak – fotograficzny. W żadnych aktach opis medyczny i fotografie nie zgadzają się z tym, co wiemy o Babci. Postępowaliśmy metodą eliminacji. Sprawdzaliśmy uzębienie, kolor włosów. Jeżeli akta opisywały na przykład wysoką osobę albo uszkodzenia, które nie zgadzały się z tym, co Tata widział w Moskwie podczas identyfikacji, to odrzucaliśmy je. Podkreślam, że zapoznając się z całą dokumentacją, wraz z ojcem znaleźliśmy dwa tomy dotyczące szczątków tych ofiar, które widzieliśmy w trumnach po ekshumacji – dodał Piotr Walentynowicz.
Prokuratura proponuje prywatne badania DNA
Wnuk ofiary pyta: – Jeśli prokuratura nie dysponuje dokumentacją sekcyjną, która opisuje Babcię, to na jakiej podstawie dokonała typowania szczątków do ekshumacji? I jak to możliwe, że prokuratura nie posiada akt odnoszących się do naszej Babci, ale liczba akt zgadza się z liczbą kobiet, które były na pokładzie tupolewa – jest ich 24? Chyba prokuratura także widzi, że nie wszystko jest w porządku, bo prok. Jarosław Sej zaproponował nam, byśmy zrobili własne badania DNA. Nie chciał się jednak zgodzić na badania za granicą, tylko w Polsce, na zlecenie prokuratury wojskowej – relacjonuje Piotr Walentynowicz.
"Gazeta Polska" zapytała prokuraturę, czy dokumentacja dotycząca kobiet ofiar katastrofy smoleńskiej jest pełna, czy też część została w Rosji. „W ocenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie dokumentacja z sądowo-medycznych sekcji zwłok kobiet – ofiar katastrofy smoleńskiej została przekazana w całości” – napisał ppłk Janusz Wójcik, p.o. rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej. „W świetle ustaleń śledztwa poczynionych już po ekshumacji, w szczególności sprawozdania z badań genetycznych przeprowadzonych przez dwa niezależne ośrodki akademickie (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy oraz Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu) kwestia identyfikacji genetycznej ciała śp. Anny Walentynowicz nie budzi wątpliwości” – dodał.
Prokurator Wójcik odesłał "Gazetę Polską" także do wystąpienia sejmowego prokuratora generalnego. Andrzej Seremet stwierdził w nim, że winę za zamianę zwłok ponoszą rodziny ofiar, które błędnie dokonały identyfikacji.
Ale to nie koniec skandalu. Jak poinformowali „Gazetę Polską” bliscy Anny Walentynowicz, dwie spośród 24 rosyjskich dokumentacji medyczno-sekcyjnych zawierają opis całych zwłok, choć zachowały się jedynie nieznaczne szczątki tych ofiar.
100-procentowe rozpoznanie
Gehenna bliskich Anny Walentynowicz trwa od lata 2012 r. To wtedy prokuratura okazała członkom rodziny Walentynowiczów rosyjskie akta medyczno-sekcyjne przypisane do legendarnej opozycjonistki. – Od razu zorientowaliśmy się, że nie opisują naszej Babci. A to oznaczało, że niezbędna jest ekshumacja – opowiada „Gazecie Polskiej” Piotr Walentynowicz.
Prokuratura przypuszczała, że doszło do zamiany zwłok, i że szczątki „Anny Solidarność” pochowano w Warszawie w grobie innej ofiary katastrofy, działaczki Rodzin Katyńskich Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Ekshumacja szczątków z Gdańska potwierdziła spostrzeżenia rodziny. Zaraz jednak okazało się, że ciało wydobyte z grobu w Warszawie także wzbudziło duże wątpliwości syna i wnuka opozycjonistki. Janusz Walentynowicz widział całe ciało matki podczas identyfikacji w Moskwie. Ciało było nieuszkodzone, twarz doskonale zachowana – z wyjątkiem małej ranki po zerwanym pieprzyku. Tę relację potwierdza dr Dymitr Książek, lekarz Pogotowia Lotniczego, który był w Moskwie, by pomagać rodzinom ofiar. W filmie „Anatomia upadku” dr Książek opowiadał, że wszyscy Polacy uczestniczący wówczas w identyfikacjach bez trudu rozpoznawali ciało legendy Solidarności. – To było 100-procentowe rozpoznanie. Jeśli ktoś mówi inaczej, kłamie – zapewniał.
Gdzie leży legenda Solidarności
Opis ciała Anny Walentynowicz odbiega od stanu ciała wydobytego w Warszawie z grobu działaczki Rodzin Katyńskich. Głowa tej ofiary była zmiażdżona, nie można więc było rozpoznać jej rysów. Janusz Walentynowicz zwrócił uwagę, że nie zgadza się także przebieg szwów po operacji wycięcia jednego z organów. Jednak wyniki badań DNA przeprowadzone po ekshumacji potwierdziły, że ciało wydobyte z warszawskiego grobu to szczątki Anny Walentynowicz.
Rodzina Walentynowiczów nie ustępowała. – Po wielu monitach udało nam się uzyskać wgląd w rosyjskie akta Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, które – zgodnie z wynikiem ekshumacji – powinny opisywać Babcię – opowiada Piotr Walentynowicz. I ujawnia „Gazecie Polskiej”: – Zobaczyliśmy te akta, ale również ich nie można było przypisać naszej Babci. Wskazaliśmy wiele punktów, które tego dowodziły. Jednym z głównych był fakt, że ofiara ta w Moskwie miała głowę – jej zdjęcie z moskiewskiego prosektorium można było znaleźć w aktach i widać na nim, że jej twarz nie przypominała naszej Babci. Nie wiadomo, co się stało z głową tej ofiary – przypomnę, że po ekshumacji twarzoczaszki prawie nie było. Ale cała reszta opisu zgadzała się z ciałem, które wydobyto. To jednoznacznie wskazywało, że akta nie mogą dotyczyć Anny Walentynowicz. W związku z tym prokuratura zezwoliła, byśmy się zapoznali ze wszystkimi rosyjskimi aktami kobiet-ofiar katastrofy i odnaleźli dokumentację dotyczącą Babci – mówi wnuk opozycjonistki.
Ten wgląd Janusz i Piotr Walentynowiczowie uzyskali w zeszłym tygodniu. Prokuratura udostępniła akta z ukrytymi nazwiskami i innymi danymi personalnymi.
„Po zapoznaniu się z pozostałymi 22 aktami rosyjskiej dokumentacji medycznej stwierdzamy, że wśród nich także nie ma akt Anny Walentynowicz” – oświadczyli do protokołu syn i wnuk legendy Solidarności. Piotr Walentynowicz ujawnił nam, skąd mieli tę pewność: – Wszystkie akta miały opis medyczny bądź – ubogi, ale jednak – fotograficzny. W żadnych aktach opis medyczny i fotografie nie zgadzają się z tym, co wiemy o Babci. Postępowaliśmy metodą eliminacji. Sprawdzaliśmy uzębienie, kolor włosów. Jeżeli akta opisywały na przykład wysoką osobę albo uszkodzenia, które nie zgadzały się z tym, co Tata widział w Moskwie podczas identyfikacji, to odrzucaliśmy je. Podkreślam, że zapoznając się z całą dokumentacją, wraz z ojcem znaleźliśmy dwa tomy dotyczące szczątków tych ofiar, które widzieliśmy w trumnach po ekshumacji – dodał Piotr Walentynowicz.
Prokuratura proponuje prywatne badania DNA
Wnuk ofiary pyta: – Jeśli prokuratura nie dysponuje dokumentacją sekcyjną, która opisuje Babcię, to na jakiej podstawie dokonała typowania szczątków do ekshumacji? I jak to możliwe, że prokuratura nie posiada akt odnoszących się do naszej Babci, ale liczba akt zgadza się z liczbą kobiet, które były na pokładzie tupolewa – jest ich 24? Chyba prokuratura także widzi, że nie wszystko jest w porządku, bo prok. Jarosław Sej zaproponował nam, byśmy zrobili własne badania DNA. Nie chciał się jednak zgodzić na badania za granicą, tylko w Polsce, na zlecenie prokuratury wojskowej – relacjonuje Piotr Walentynowicz.
"Gazeta Polska" zapytała prokuraturę, czy dokumentacja dotycząca kobiet ofiar katastrofy smoleńskiej jest pełna, czy też część została w Rosji. „W ocenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie dokumentacja z sądowo-medycznych sekcji zwłok kobiet – ofiar katastrofy smoleńskiej została przekazana w całości” – napisał ppłk Janusz Wójcik, p.o. rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej. „W świetle ustaleń śledztwa poczynionych już po ekshumacji, w szczególności sprawozdania z badań genetycznych przeprowadzonych przez dwa niezależne ośrodki akademickie (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy oraz Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu) kwestia identyfikacji genetycznej ciała śp. Anny Walentynowicz nie budzi wątpliwości” – dodał.
Prokurator Wójcik odesłał "Gazetę Polską" także do wystąpienia sejmowego prokuratora generalnego. Andrzej Seremet stwierdził w nim, że winę za zamianę zwłok ponoszą rodziny ofiar, które błędnie dokonały identyfikacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz