2016/04/30

"Do Rzeczy". Prof. Bogusław Wolniewicz: Polacy tylko żreć się ze sobą potrafią
- Politykę suwerenną należy odróżnić od wariackiej. Przeciwko Polsce mobilizują się potężne siły: jak uderzą, to pierze pójdzie. A biskupi, jakby tego nie widzieli, zmierzają do wywołania w Polsce ostrego konfliktu religijno-obyczajowego - mówi w rozmowie z tygodnikiem "Do Rzeczy" prof. Bogusław Wolniewicz, komentując ostatnie zamieszanie wokół ustawy aborcyjnej. Ocenia również, że "Polacy tylko potrafią się ze sobą żreć". Przykładem tego - zdaniem profesora - jest wyjazd dwóch osobnych delegacji do Smoleńska w 2010 roku. - Swoich waśni nie mogli zawiesić ani Tusk, ani Kaczyński i obaj są temu winni. Nawet gdy mieli stanąć nad tą straszną mogiłą katyńską, woleli rozgrywać na oczach Rosjan swoje kłótnie - mówi.
Maciej Pieczyński: Jak ocenia pan "dobrą zmianę"?

Prof. Bogusław Wolniewicz: Hasło "dobra zmiana" uważam za niefortunne, bo samochwalcze. Przypomina hasło Baracka Obamy: "Hope and change". Zmiana powinna być sama widoczna, nie samochwalczo zapowiadana. Patrzę na rządy PiS z niepokojem. W czasie wyborów wydawało się, że po zwycięstwie orientacji prawoskrętnej przeważy linia koncyliacyjna, że dojdzie do zapowiadanej przez Andrzeja Dudę odbudowy wspólnoty narodowej. Tymczasem zwyciężyła linia konfrontacyjna, a Jarosław Kaczyński prowadzi politykę wręcz awanturniczą. Przykładem jest jego agresywne przemówienie z 10 kwietnia.

Jednak na tych samych uroczystościach koncyliacyjnie przemawiał prezydent Duda…

- Prezydent Duda w tym przemówieniu jakby odzyskał swoje poprzednie koncyliacyjne ego. Natomiast Kaczyński, który przemawiał po Dudzie, odciął się od tych pojednawczych słów. Wysunął za to trzy hasła: „Tuska pod sąd”, „Lechowi Kaczyńskiemu pomnik”, „Macierewiczowi chwała”. To było wyzwanie rzucone całemu umiarkowanemu skrzydłu lewoskrętnej strony naszej sceny politycznej, a także umiarkowanemu skrzydłu zwolenników PiS, do którego sam należę. A czy określanie mianem „targowicy” polityków PO, którzy poparli - a być może współtworzyli - rezolucję Parlamentu Europejskiego w sprawie Polski, jest również wyzwaniem rzuconym umiarkowanym "lewoskrętnym"? 

- Nie. Obecnie nowa targowica jest u nas w pełnym rozkwicie. Piętnowanie Platformy, wyciągającej konflikty polskie na forum międzynarodowe, jest słuszne. Jednakże, głosując na PiS, liczyłem, że partia ta będzie dążyć do porozumienia umiarkowanych sił obu stron; i do zneutralizowania ekstremistów tu i tam. Tymczasem okazuje się, że w PiS ekstremiści – tacy jak Kaczyński, Macierewicz i Ziobro – biorą górę. Patrzę na to z niepokojem i trwogą.

Czy jest coś, za co pochwali pan rządy PiS?

- Jedna prawdziwie dobra zmiana już się dokonała: zlikwidowane zostały rządy kompradorskie, to znaczy sprawowane w interesie obcych. Obecna władza, jakkolwiek nieudolna propagandowo, jest władzą naprawdę polską. PiS nie jest sterowany z zewnątrz. Kieruje się nie zawsze właściwymi ideami, ale nie jest obcą agenturą.

Przerwał pan wywiad, kiedy Ewa Stankiewicz zaczęła mówić o „zamachu smoleńskim”. Uważa pan, że w sprawie tej tragedii nie ma już nic do wyjaśnienia?

- Jeżeli chodzi o samą katastrofę, to wszystko istotne już wiemy. Tworzenie wrażenia, że dalej są jakieś niejasności, to robota antypolska.

Bo to drażni Rosję?

- To też. Jednak przede wszystkim dlatego, że to rozbija jedność narodu.

Niby w jaki sposób? Kogo obraża badanie sprawy Smoleńska?

- W tej sprawie Polacy się dzielą nie wzdłuż linii PiS-PO, lecz wzdłuż linii rozsądni-fanatycy.

Gdyby minister Macierewicz potrafił naukowo uzasadnić teorię o zamachu…

- Gdyby babcia miała koła, toby był autobus. Gdyby Macierewicz potrafił uzasadnić swoją tezę, tobyśmy ją uznali. Jednak Macierewicz tego nie potrafi.

Dowodami dysponują Rosjanie.

- Macierewicz i 21 totumfackich, których sobie wynajął, chcą stwarzać pozory. Ta „komisja” od początku jest niewiarygodna. W katastrofie smoleńskiej do wyjaśnienia jest tylko bałagan organizacyjny po stronie polskiej, który do katastrofy doprowadził. Skandalem politycznym było, że pojechały tam dwie osobne delegacje. To był publiczny dowód, że Polacy tylko potrafią się ze sobą żreć. Swoich waśni nie mogli zawiesić ani Tusk, ani Kaczyński i obaj są temu winni. Nawet gdy mieli stanąć nad tą straszną mogiłą katyńską, woleli rozgrywać – na oczach Rosjan – swoje kłótnie. A poza tym Rosjanie proponowali, że przyślą swojego nawigatora, a myśmy się na to nie zgodzili. Dlaczego? Taka sprawa wymaga wyjaśnienia. Tymczasem idzie się w drugą stronę, bo na punkcie Smoleńska Jarosław Kaczyński ma bzika.

Stracił tam brata.

- I co z tego? Czy on jeden?

A dlaczego Rosjanie mataczyli? To nie jest warte wyjaśnienia?

- Rosjanie mataczyli, bo kłótnie w Polsce są im, widać, na rękę. Macierewicz robi ich robotę. Na co komu ten wrak? Dawno by go oddali, ale skoro widzą, że Polacy robią z tego wielką sprawę, to tę wojnę polsko-polską podgrzewają.

Andrzej Duda, którego pan chwali za koncyliacyjny ton, często krytykuje Rosję za łamanie prawa międzynarodowego.

- I to jest jego zasadniczy błąd. Podobnie jak popieranie Ukrainy. Polityka wschodnia PiS – nie tylko Kaczyńskiego, lecz także Dudy – jest z gruntu błędna.

Jednak może warto popierać Ukrainę jako kordon sanitarny oddzielający nas od Rosji?

- A w czym Rosja nam teraz zagraża? To my ją stale prowokujemy, np. tą gadaniną o „wzmacnianiu flanki wschodniej NATO”.

Nie powinniśmy jej wzmacniać na wszelki wypadek?

- Wojska NATO pierwsze zwieją, gdyby coś się wydarzyło. Amerykanie podwiną wtedy ogon pod siebie, tak jak go podwinęli w Wietnamie czy w Iraku. USA to papierowy tygrys, przewodniczący Mao rozpoznał to już pół wieku temu.

Tego nie wiemy, natomiast tak czy inaczej stałe bazy NATO mogłyby wpływać odstraszająco na politykę Putina.

- Ale po co? Ciągle pytam i nie słyszę odpowiedzi, jakie posunięcia, niesprowokowane przez nas samych, były ze strony rosyjskiej przeciw nam podejmowane. To Ukraińcy wysuwają wobec nas roszczenia terytorialne.

Nikt oficjalnie takich roszczeń nie wysuwa. Chyba że chodzi panu o sprostowaną już dawno wypowiedź jednego z przywódców Prawego Sektora, który miał żywić nadzieje na „powrót” Przemyśla do Ukrainy…

- Ukraińcy mają pretensje do 16 polskich powiatów. Pchamy się na Ukrainę. A jakie mamy interesy na Krymie czy w Donbasie? Prezydent Duda spotkał się ostatnio w Waszyngtonie z prezydentami Ukrainy i Gruzji – nie wiem po co. Czy planują „otoczyć Rosję”? Bierzmy przykład z prezydenta Czech. On wie, z kim się trzeba spotykać. To do niego przyjeżdża pan Xi Jinping, przywódca najpotężniejszego dzisiaj państwa świata.

Andrzej Duda też był z wizytą w Chinach.

- Jest różnica, czy góra przychodzi do Mahometa, czy Mahomet do góry. Podobnie jak Zeman mądrą politykę zagraniczną prowadzi Orbán.

Kompromis aborcyjny, którego pan zawsze był wielkim zwolennikiem, może być niebawem zagrożony… 

- Ci, którzy nawołują do pełnego zakazu aborcji, nie pamiętają, że ów kompromis został zawarty właśnie w obronie życia. Znosił bowiem ustawę z 1956 r., która spędzanie płodu dopuszczała bez ograniczeń. Od 1993 r. nie ma już wątpliwości, że aborcja jest zabiciem istoty ludzkiej, i że jest dopuszczalna tylko w trzech śmiertelnie poważnych oraz wyraźnie wskazanych przypadkach. Kto dąży do obalenia tego historycznego kompromisu – wszystko jedno, czy z prawa, czy z lewa – ten prze w Polsce do wojny domowej.

Najczęściej usuwa się dzieci upośledzone. Nie warto bronić ich prawa do życia?

- Trzeba brać pod uwagę skutki takiej „obrony” – nie tylko dla matki, lecz także dla samego dziecka, które będzie kaleką, oraz dla całej ich rodziny.

Dzieci niepełnosprawne bywają szczęśliwe.

- A nieszczęśliwe nie?

Tak jak i zdrowi ludzie.

- O tym niech decyduje matka! To jej dziecko, ona czuje się odpowiedzialna za jego los. Jeżeli uzna, że ta kaleka będzie szczęśliwa, to proszę bardzo, niech je rodzi. Powinna jednak mieć prawo także do innej decyzji. Ci od ruchu pro-life to ekstremiści, prawicowy odpowiednik KOD. Zupełnym też błędem był list prezydium Konferencji Episkopatu Polski, wzywający do obalenia kompromisu z 1993 r. Odnoszę wrażenie, że od biskupów odstąpił Duch Święty. Sytuacja w Polsce jest nadzwyczaj labilna, utrzymanie się tego rządu wisi na włosku, a biskupi zamiast ją po chrześcijańsku stabilizować, jeszcze ją rozkołysują.

Siłą nam obalą rząd?

- Naturalnie. Na przykład do 2020 r. mamy dostać prawie 500 mld z funduszy unijnych. Starczy, że nam to zablokują, i po rządach PiS.

A nie powinniśmy prowadzić suwerennej polityki?

- Politykę suwerenną należy odróżnić od wariackiej. Przeciwko Polsce mobilizują się potężne siły: jak uderzą, to pierze pójdzie. A biskupi, jakby tego nie widzieli, zmierzają do wywołania w Polsce ostrego konfliktu religijno-obyczajowego. I to wtedy, gdy w Europie siły cywilizacyjne prą do całkowitej liberalizacji w spędzaniu płodu. Kompromis aborcyjny był tamą przeciw temu lewactwu. A biskupi sami chcą tę tamę rozwalić.

W książce „Rozmowy z profesorem” stwierdza pan, że mąż stanu to polityk, który idzie pod prąd, potrafi podejmować trudne decyzje dla dobra narodu. Jakich trudnych decyzji od naszych rządzących wymaga pańskim zdaniem obecna sytuacja w Polsce?

- Po pierwsze, serio potraktować hasło, że budujemy front jedności narodu. Żeby zaś udowodnić swoją wolę ku temu, należałoby na początek usunąć z rządu Macierewicza i Ziobrę. Po drugie, dojść do porozumienia z sędziami Trybunału Konstytucyjnego. Po trzecie, dać sobie spokój z pomysłami w rodzaju pomnika Lecha Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu. A także z opowieściami, że jakoby „poległ” w Smoleńsku, bo to by znaczyło, że zginął tam w boju. W jakim boju? Po czwarte, machnąć ręką na nic niewart sojusz z USA i dogadywać się ze Wschodem. Awantura o Smoleńsk wynika koniec końców z polskiej rusofobii. Prezydent Putin wysunął dwukrotnie ideę „budowy wspólnego domu od Lizbony do Władywostoku”. Czemu tej idei nie poprzemy? Za błąd mam też usuwanie radzieckich pomników wojennych. Rosjanie są na tym punkcie bardzo czuli. Po co więc sprawę jątrzyć?

Ale zaraz – to też polityka „pod prąd”. Jesteśmy suwerenni, możemy zagospodarować naszą przestrzeń symboliczną tak, jak my tego chcemy.

- Nie. Suwerenność jest zawsze kwestią stosunku sił, a także wyczucia politycznego, co można, a czego lepiej nie robić.

Te pomniki przypominają o sowieckiej okupacji.

- To nie była „okupacja”, tylko wpadnięcie – za zgodą Amerykanów – do radzieckiej strefy wpływów. Te pomniki postawili sobie sami Rosjanie na znak swojego wielkiego zwycięstwa. Winniśmy się z tym liczyć.

A poniemieckie pomniki na ziemiach zachodnich możemy burzyć?

- To demagogia. Niemcy Polskę zburzyli, Rosjanie Polskę sobie – za zgodą Ameryki – podporządkowali. Kwestionowanie tej różnicy to znowu polityczny błąd – i to kosztowny.

Skoro te pomniki są tak ważne dla Rosjan, to może niech je sobie zabiorą?

- Dziękujmy Bogu, że sami się stąd zabrali. A pozostałe po nich pomniki traktujmy z szacunkiem należnym zwycięzcy. Nie wyjdziemy na tym źle.

Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz