IZABELA BRODACKA-FALZMANN: ZERO LOJALNOŚCI – ZERO EMPATII
fot: pixabay.com
Z przerażeniem dowiedziałam się o losach osiemnastoletniej dziewczyny, poważnie chorej na anoreksję, której nie chce przyjąć na leczenie żaden szpital. Nie ma w tym jednak nic dziwnego. Dziewczyna jest w bardzo poważnym stanie i grozi jej śmierć.
Lekarze nie mają żadnej gwarancji, że w przypadku niezawinionego przez nich niepowodzenia leczenia, nie zostaną przez opiekunów dziewczyny oskarżeni przed sądem o zaniedbania. Wolą więc dla własnego bezpieczeństwa zasłaniać się procedurami. Jedną z przyczyn tak zwanej społecznej znieczulicy jest obecnie powszechne nieodpowiedzialne i nielojalne zachowanie osób, którym usiłuje się pomagać. Na przykład prawie nieznane jest obecnie zjawisko autostopu, czyli grzecznościowego podwożenia stojących przy szosie ludzi. Na kursach na prawo jazdy instruktorzy przestrzegają kursantów przed zabieraniem przypadkowych pasażerów, uświadamiając im, że w razie wypadku będą nękani procesami o odszkodowania. Podobnie na zajęciach z pierwszej pomocy instruktorzy przestrzegają przed gorliwym angażowaniem się w akcje ratownicze, informując, że w przypadku niepowodzenia takiej akcji, na przykład w sytuacji gdy pomimo reanimacji pacjent umrze albo gdy podczas reanimacji złamiemy mu żebra, grozi nam sprawa sądowa.
Wiele lat temu pracowałam w stadninie Plękity na porodówce. Moim obowiązkiem było obsługiwanie ciężarnych klaczy, opieka nad nimi w czasie porodu oraz sprzątanie po porodzie, to znaczy sprawdzanie, czy łożysko jest kompletne i wyrzucanie go na korytarz, aby klacz go nie pożarła. Zachciało mi się ujeżdżania tak zwanych remontów i tak długo molestowałam dyrektora stadniny, aż mi na to pozwolił. Zdarzył się wypadek, złamałam nogę. Dyrektor był bardziej przerażony swoją sytuacją niż moim stanem. Co ja teraz zrobię, nie miałem prawa pani sadzać do ujeżdżania – lamentował. Uspokoiłam go, że dobrze wiem, kto tu zawinił i aby dyrektor nie ponosił konsekwencji swojej uprzejmości oraz braku asertywności, nie zgłosiłam się nawet do PZU po należne mi z racji ubezpieczenia odszkodowanie. Nieuchronne dochodzenie ujawniłoby okoliczności wypadku, a doszło do niego wyłącznie z mojej winy. Miałam podpisaną umowę na porodówkę i gdyby na przykład kopnęła mnie klacz, wszystko byłoby formalnie w porządku. Nie miałam natomiast prawa uczestniczyć w ujeżdżaniu koni. W podobnej sytuacji większość osób zapomina jednak o lojalności, uczciwości i zdrowym rozsądku i usiłuje – gdy tylko ma okazję – skorzystać na wypadku finansowo. Ten obyczaj przywędrował do nas z USA, gdzie nałogowy palacz tytoniu, gdy się rozchoruje, może wywalczyć ogromne odszkodowanie od producenta papierosów. Zdarza się, że do sądu podawany jest kierownik chóru, w którym rozchorował się jeden chórzysta, albo właściciel dachu, z którego spadł włamywacz. Tak, jakby obowiązkiem obywatela było zapewnienie włamywaczom komfortu i bezpieczeństwa pracy.
Współczesne prawo, a raczej praktyka prawna, narusza dwie starożytne zasady prawne: Volenti non fit iniuria (chcącemu nie dzieje się krzywda) oraz zasadę, że jeżeli ktoś łamie prawo, automatycznie rezygnuje z jego opieki. W świetle tej zasady włamywacz wchodzi do naszego domu na własne ryzyko i nie odpowiadamy za to, co go w czasie włamania spotka. W praktyce jednak, jeżeli włamywacz spadnie z dachu albo wpadnie do niezabezpieczonej studni, może liczyć na łaskawość sądu, który w swoim rozumowaniu podstawia w miejsce przestępcy osobę postronną, najlepiej dziecko, i z tego punktu widzenia ocenia zaniedbania właściciela posesji. Podobnie jest z zasadą „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Jeżeli dziecko godzi się na seks z dorosłym albo innym dzieckiem, a nawet jeżeli inicjuje współżycie, uważa się, wbrew tej zasadzie, że stała mu się krzywda. Podobnie osoba, która dobrowolnie godzi się na niską płacę albo na bardzo wysokie odsetki od pożyczki, uważana jest za skrzywdzoną, pomimo że działa zgodnie z własną wolą. Prawo zabrania po prostu nieletnim uprawiania seksu, handlu własnymi narządami czy własnymi dziećmi, a w sytuacji niekorzystnych kredytów podejrzewa przymus realny lub sytuacyjny albo oszustwo polegające na wykorzystaniu czyjejś nieświadomości, naiwności czy wręcz głupoty. Faktycznie ocena takich zdarzeń nie może być jednoznaczna. Jeżeli urzędnik miejski albo prawnik, wykorzystując demencję starszej osoby, kupuje od niej kamienicę za 50 złotych, niewątpliwie popełnia przestępstwo. Ale jeżeli ktoś kupuje cenny starodruk od osoby nieznającej jego wartości, to jest to okazja czy przestępstwo? Pewna znajoma znalazła na śmietniku komplet przepięknych platerów. Gdy z niejakim zawstydzeniem je zbierała, pojawił się młody człowiek, właściciel sztućców i przyniósł następną partię. Gdy znajoma uczciwie uprzedziła go, że wyrzucane przedmioty mają dużą wartość, odpowiedział, że ponieważ mu się nie podobają, nie mają żadnej wartości. Zabierając w tej sytuacji sztućce do domu, znajoma była z całą pewnością w porządku. Czy w porządku jest jednak każdy, kto korzysta z tak zwanej okazji?
Znajomy przedsiębiorca opowiadał mi, jakiego szoku doznał, gdy w praworządnych jego zdaniem Niemczech zleceniodawca remontu willi usiłował go oszukać, wykorzystując kruczki prawne. W umowie nie określili koloru tynku i zleceniodawca post factum stwierdził, że zastosowany kolor mu nie odpowiada. Znajomy obronił się w sądzie. Niczym niezmieszany zleceniodawca, uprzejmie się z nim po rozprawie żegnając, powiedział: „przynajmniej próbowałem”, jakby próba oszustwa była czymś zaszczytnym. Znajomy zrozumiał wtedy, że niemiecka praworządność jest mocno przereklamowana. Albo inaczej – oszustwo w majestacie prawa nikogo nie dziwi, nie gorszy i uważane jest za normę. Stąd też odhumanizowane, przedmiotowe traktowanie pacjentów i wszelkich innych klientów. Zakładając z góry, że będą przy każdej okazji usiłowali cię oszukać czy wykorzystać, nie poczuwasz się do działań przekraczających przepisane procedury. Ślepe trzymanie się procedur chroni cię przed kłopotami, a na empatię nie ma po prostu miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz