2017/11/13

Jest 21 lat po przeszczepie serca, na mocy ustawy dezubekizacyjnej właśnie odebrano mu rentę

Akta       Ma 72 lata i jest najdłużej żyjącym pacjentem z przeszczepionym sercem w Polsce. Aby żyć dalej, musi zostawiać w aptece około 400 zł miesięcznie. Odkąd na mocy ustawy dezubekizacyjnej obcięto tu rentę, nie wystarcza mu pieniędzy na wykup leków. – Państwo skazuje mojego ojca na śmierć – mówi córka Macieja Baranowskiego.                                                                                                                        Według danych Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych na skutek ustawy dezubekizacyjnej umarły do tej pory 24 osoby. Część odeszła na zawał albo udar po otrzymaniu decyzji o obniżeniu renty lub emerytury. Kilka osób popełniło samobójstwo. 
Jednym z poszkodowanych jest 72-letni Maciej Baranowski, technik elektronik. W 1975 roku zatrudnił się w MSZ, bo – jak twierdzi – skusiły go wyższe zarobki. Kilka lat przed      przejściem na emeryturę wstąpił do partii. Przekonuje, że nie miał innego wyjścia – w innym wypadku wyrzuciliby go na bruk.   W 1996 roku Baranowski przeszedł przeszczep serca. Ma pierwszą grupę inwalidzką i jest najdłużej żyjącym pacjentem z cudzym sercem w Polsce. – Tata to nadzieja dla wielu pacjentów oczekujących na przeszczep – mówi córka Baranowskiego. – Ale nie wiadomo, jak długo jeszcze pożyje. Teraz nie stać go już na wykupienie leków – dodaje. W sierpniu objęła go ustawa dezubekizacyjna. – Gdy mąż otrzymał list z zakładu    emerytalnego o obniżce, przestał się do nas odzywać. Po trzech dniach przyszedł i mówi, że skoro tak, to on nie będzie już brał leków – opowiada Natalia Baranowska. Jeszcze do niedawna jego renta, wraz z dodatkiem pielęgnacyjnym, wynosiła 2200 zł. Dziś renta inwalidzka wynosi 0 zł. W zamian przyznano mu 800 zł emerytury plus dodatek pielęgnacyjny. Razem – 1063 zł. 

Technik elektronik                                                                              

Wrzesień, 1975 rok. Maciej Baranowski składa podanie o pracę w MSW. Słyszał, że można tam lepiej zarobić. – Kwestie finansowe były dla mnie jedyną motywacją – przyznaje. Do tej pory pracował w Instytucie Łączności. – Zarabiałem grosze i nie miałem żadnej możliwości rozwoju – mówi.
Dostał pracę, oddelegowano go do Biura Radio-Kontrwywiadu (RKW). – Moim zadaniem była konserwacja odbiorników radiokomunikacyjnych. Służyły do namierzania obcych agentur w kraju i za granicą – opowiada. Urządzenia rozmiarem przypominały regał, wagą – dorosłego człowieka. W jaki sposób namierzano agentów? – Nie mam zielonego pojęcia. Nigdy się w to nie zagłębiałem – mówi Baranowski. – Zajmowałem się sprawdzaniem napięcia, dokonywaniem elektrycznych pomiarów, wymieniałem lampy i śrubki – opowiada.– Zarabiałem przyzwoicie, ale to nie były jakieś wielkie pieniądze – opowiada. – Na urlop wyjeżdżaliśmy raz do roku, spędzaliśmy go najczęściej w Borach Tucholskich. Nigdy nie jeździliśmy  za granicę, nie robiliśmy zakupów w pewexach. Jedyny luksus, na jaki mogliśmy sobie pozwolić, to Fiat 125p z 79 roku. Wiedliśmy życie przeciętnej polskiej rodziny z dwójką dzieci – dodaje.
Po 6 latach pracy przenieśli go do punktu radionamiarowego w miejscowości Obory. – Parterowy budynek w szczerym polu, dookoła wartownicy – opowiada Baranowski. Pracował tam jako technik dyżurny.  Bez przerwy powtarzałam mężowi, żeby rzucił tę robotę w cholerę. Mówiłam mu: „Maciej, jak coś się stanie, to cię wsadzą”. Jego ojciec był w AK. Zmienił się ustrój i musiał się później ukrywać – Natalia Baranowska. – Z drugiej strony, mieliśmy dwoje dzieci, gdzieś trzeba było pracować – dodaje.
Kilka lat przed przejściem na emeryturę Baranowski wstąpił do partii. – Musiałem, inaczej zwolniliby mnie z pracy – wyjaśnia. – Początkowo grałem na zwłokę, ale nic to nie dało. Pewnego dnia sekretarz przysłał do mnie dwóch „wprowadzających”. Mieli za mnie poręczyć. Wszystko było zorganizowane, kazali mi tylko podpisać – opowiada. No i podpisał. – Myślałem tylko o tym, żeby dociągnąć do emerytury – mówi. 
    

Zawał

W wieku 48 lat przeszedł na wcześniejszą emeryturę. – Dostawałem równowartość dzisiejszych 2 tys. zł – opowiada Baranowski. Żeby dorobić, zatrudnił się jako ochroniarz w jednym z warszawskich teatrów. Po trzech przepracowanych miesiącach dyrektorka nie przedłużyła mu umowy. – Zobaczyła, że pracowałem w MSW. Zaczynały się represje – dodaje.      Znalazł pracę w Zamku Ujazdowskim. – Dalej byłem cieciem. – Podczas jednej z nocnych zmian, kiedy wchodziłem po schodach, poczułem ból w klatce piersiowej. Przewiesiłem się przez poręcz, nie mogłem złapać oddechu – opowiada. Po dłuższej chwili udało mu się doczłapać do portierni. Otworzył okno, przewietrzył pokój. Puściło. Dzień później ostry ból w klatce piersiowej wrócił. Pogotowie zabrało go do szpitala. Lekarze powiedzieli mu, że miał zawał. Kilka dni później, leżąc w  szpitalnym łóżku, dostał kolejnego zawału. 

– Lekarze ocenili, że mąż kwalifikuje się do przeszczepu serca – opowiada Natalia Baranowska. – To był początek lat 90., nikt z nas nie wiedział, na czym to dokładnie polega. Bardzo się o niego martwiliśmy.                                                                                                                                                                                                                                                       

Ani światełka w tunelu, ani aniołków

Oczekiwanie na dawcę organu okazało się gehenną. Ze względu na rzadką grupę krwi czekali 5 lat na serce. Udało się je przeszczepić dopiero za trzecim razem. – Raz doszło do sytuacji, w której ojciec leżał pocięty na stole, a dawca, którym był nauczyciel z Piły, był już transportowany helikopterem do Warszawy. W trakcie badań kontrolnych, które      przeprowadzano w powietrzu, okazało się jednak, że miał niedoleczone zapalenie płuc, w związku z czym nie mógł zostać dawcą. Zaszywali ojca na nowo – opowiada córka.
Innym razem Maciej Baranowski przeżył śmierć kliniczną. Gdy lekarze wybudzili go z kilkudniowej śpiączki, nie rozpoznawał bliskich. – Miał całą poparzoną klatkę od defibratora. Zadawałam mu pytania, a on patrzył w sufit. Byłam wystraszona, bo lekarze   uprzedzali, że mąż może być teraz roślinką – mówi Baranowska. Na szczęście po tygodniu wszystko wróciło do normy. – Nic nie pamiętam. Pustka. Nie było ani światełka w tunelu, ani aniołków – uśmiecha się Baranowski.
Piątek 13 września 1996 roku okazał się dla niego szczęśliwy – dostał nowe serce. Dawcą został 27-letni motocyklista.                                                                                                                                                                                                                                                   

Walka o przeżycie

Po przeszczepie przyjmował silne leki przeciwodrzutowe. – Z czasem wyniszczyły ojcu nerki. Zaczął chorować: nowotwory nerki i prostaty, cukrzyca insulinozależna, przewlekła obturacyjna choroba płuc, utrwalone migotanie przedsionków, żółtaczka typu B, zawał przeszczepionego serca – wylicza córka. – Aż trudno uwierzyć, że tyle nieszczęść może spotkać jednego    złowieka – wzdycha. Średnio 2-3 razy w roku ojciec ląduje w szpitalu. Aby żyć dalej, musi zostawiać w aptece średnio 400 zł miesięcznie. 
Kilka dni temu znowu trafił na oddział. – Tym razem najprawdopodobniej przez zamienniki leków immunosupresyjnych – opowiada córka. Jeszcze kila miesięcy temu za opakowanie leku, które starcza na 2 tygodnie, Baranowski płacił 3 zł. Dziś cena za opakowanie wynosi 57 zł. – Minister powiedział, że można bez obaw stosować zamienniki. Posłuchaliśmy. Dwa dni później tata był w stanie agonalnym – opowiada córka. – Nie było wyjścia, trzeba było wrócić do starych leków. Tylko skąd brać na to wszystko pieniądze? – pyta.  
Wzięli kredyt, wynajęli prawnika. Pomógł napisał im odwołanie od decyzji zakładu rentowego do sądu okręgowego. – Ta sprawa będzie się ciągnąć latami – wzdycha córka Baranowskiego. – Planujemy napisać równolegle do ministra Błaszczaka, aby zlitował się nad ojcem i wyłączył go z ustawy dezubekizacyjnej – mówi. – To takie upokarzające... – dodaje. 
– Nie mam sobie nic do zarzucenia. Nie wyrządziłem nikomu żadnej krzywdy – zapewnia Baranowski. – Przez ponad 20 lat walczę o własne zdrowie i życie. Teraz muszę walczyć o przeżycie – dodaje.                                                                                                                                                                                                                        No cóż , życie !!!   Takie wybrał , takie ma !! Teraz będzie żyć na poziomie Kowalskiego !!! Da radę , daje Kowalski to i on da !!! Zawsze córcia może pomóc !!!!  Miliony Polaków tak mają , ten pan nie jest wyjątkiem .Musi się nauczyć żyć jak przeciętny emeryt!!!    gb 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz