Kolejny wystrzał rakiety balistycznej jest ważny z kilku powodów. Poprzedni test Korea Płn. miała we wrześniu br. i wiele osób spekulowało, że zaprzestanie prób jądrowych na ponad dwa miesiące oznacza, iż Pjongjang przestraszył się reakcji świata. Popularna była również teoria, że przerwa została spowodowana złym stanem zdrowia dyktatora komunistycznej Korei Kim Dzong Una. Okazało się jednak, że Korea Płn. nadal prowokuje rakietami USA i ich sojuszników.
Największe przerażenie budzą jednak parametry lotu rakiety wystrzelonej przez armię Pjongjangu wczoraj nad ranem polskiego czasu. Pocisk został odpalony pod bardzo dużym kątem i osiągnął rekordową wysokość (4,5 tys. km). Jednak według Davida Wrighta z pozarządowej organizacji zrzeszającej amerykańskich naukowców (Union of Concerned Scientists, UCS) sytuacja mogłaby wyglądać jeszcze gorzej, gdyby Korea Płn. wystrzeliła pocisk ze standardową trajektorią. Wówczas jej zasięg wyniósłby aż 13 tys. km. To oznacza, że rakieta mogłaby zniszczyć Waszyngton lub dowolne inne miasto w USA.
Amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson potępił kolejną próbę balistyczną Pjongjangu. Stwierdził jednak, że USA chcą rozwiązać problem pokojowo i że dyplomacja nadal pozostaje w tej sprawie istotnym sposobem. Republikański senator Lindsey Graham, który zasiada w senackiej komisji ds. sił zbrojnych, był bardziej bezpośredni. 
Jeżeli będziemy musieli pójść na wojnę, aby powstrzymać reżim Korei Płn., to tak zrobimy. Jeżeli wybuchnie wojna z Koreą Płn., to dlatego, że Koreańczycy sami do tego doprowadzą. I jeżeli w ich zachowaniu nic się nie zmieni, wszystko wskazuje, że tak będzie
– powiedział polityk w rozmowie z telewizją CNN.
Reżim Kim Dzong Una odrzuca tymczasem wszelkie dyplomatyczne próby rozwiązania konfliktu. Wczoraj Pjongjang ogłosił zakończenie prac nad stworzeniem strategicznych sił jądrowych i ostrzegł, że już nic nie stoi na przeszkodzie, by zaatakować rakietami Stany Zjednoczone.
Chcemy jasno pokazać, że mamy możliwości ataku lub skontrowania jakiejkolwiek agresji ze strony USA
– powiedział w anonimowej rozmowie z CNN-em jeden z północnokoreańskich polityków.