2017/11/28

Piekło kobiet we wrocławskim więzieniu. Sprzedawali je za 50 zł?

Seksskandal we wrocławskim więzieniuNie wiadomo, od jak dawna trwa koszmar kobiet osadzonych w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu. Jak ujawnił Superwizjer, od lat trwała tam swego rodzaju przymusowa prostytucja. W role alfonsów, ale też klientów mieli się wcielać strażnicy. Wykorzystując swoją władzę nad osadzonymi groźbami i obietnicami przywilejów zmuszali je do uprawiania seksu. Od klientów brali za to od 50 do 200 zł.                                                                                                                                                   

Przed wrocławskim sądem toczą się obecnie dwie sprawy dotyczące aż 12 strażników z zakładu karnego przy ul. Kleczkowskiej. Są oskarżeni m.in. o wnoszenie na teren więzienia alkoholu, narkotyków i innych zakazanych przedmiotów, którymi handlowali z więźniami, przyjmowanie łapówek w zamian za pozytywną opinię, nakłanianie do pobicia i poświadczenie nieprawdy w dokumentach. - Staramy się być bardzo transparentni, bo nam zależy na jak najszybszym wyjaśnieniu tej sprawy - mówi rzecznik więzienia, ppor. Tomasz Wołkowski. W prokuraturze wciąż toczy się śledztwo mające wyjaśnić przypadki wykorzystywania seksualnego osadzonych kobiet. A było ich sporo. większość jednak boi się o tym mówić.    Pierwsze sygnały o tym, że we wrocławskim więzieniu dzieje się coś złego, pojawiły się już rok temu. To wtedy reporterzy "Superwizjera" dotarli do byłej skazanej, Katarzyny B., która opowiedziała, jak została skrzywdzona przez pracownika zakładu. Jak wyjaśnia, do wykorzystywania kobiet miało regularnie dochodzić w więziennej kaplicy. - Wszedł, zamknął drzwi na klucz. Powiedział, że jeśli teraz się zdecyduję na coś, to pewnie będzie mi dobrze i szybko wyjdę - opowiada pani Katarzyna. Jeśli osadzona się opierała, strażnik groził jej, że np. nie odzyska swoich dzieci, zostaną jej wstrzymane widzenia i paczki od rodziny, a nawet, że postara się o przedłużenie wyroku. Twierdził, że ma wiele znajomości i jest w stanie zniszczyć każdego. 
Katarzyna B. opisała wszystko, co przeszła, w liście do prokuratury. Również to, że jedna z osadzonych zaszła w ciążę. Jednak gdy ruszyła tę sprawę, strażnicy zgotowali jej w więzieniu prawdziwe piekło. Ze strachu odmówiła dalszych zeznań. Śledztwo w sprawie ciąży jej współosadzonej zostało umorzone. Nie udało się ustalić, kto może być ojcem dziecka. Ale czy dostatecznie się o to starano? Na jaw wychodzą kolejne fakty ujawniane przez dziennikarzy "Superwizjera". Kolejne skrzywdzone kobiety zdecydowały się mówić o tym, jak były gwałcone przez strażników i zmuszane do seksu z więźniami, którzy za to płacili.
Opowiadają o nieludzkim traktowaniu osób, które znalazły się w więzieniu. - To jest takie nadużycie władzy, jakie trudno sobie wyobrazić - mówiła jedna z byłych osadzonych. Z relacji byłych skazanych, ale i funkcjonariuszy wynika, że w tzw. "babińcu" regularnie dochodziło do wykorzystywania kobiet. Kilka miesięcy po ujawnieniu sprawy Katarzyny B., kolejna osadzona zarzuciła gwałt jednemu ze strażników. Zabezpieczono nawet bieliznę kobiety ze śladami spermy. Pokazała też list, w którym strażnik opisywał co go podnieca i podał swój numer telefonu. Udowodniono, że faktycznie to jego numer i jego charakter pisma. Władze więzienia obstają przy tym, że gwałtu udowodnić się nie da. Ale za wielokrotne wykorzystywanie seksualne osadzonej strażnik został zawieszony. Wszczęto też postępowanie dyscyplinarne.
Z kolei Monika J., która od około roku odsiaduje wyrok za kradzieże z włamaniem, podczas jednego z widzeń opowiedziała matce, jak została skrzywdzona. Dała do zrozumienia, że została wielokrotnie zgwałcona. 28-latka od dłuższego czasu nie miała miesiączki i bała się, że jest w ciąży. "Cały czas staram się odpierać to wszystko. Ciągle śpię, ale to mnie męczy. Nie mam z kim tak szczerze porozmawiać. Nie ufam tu już nikomu. Co mam mówić do osób, które z nim pracowały? Nie potrafię" - napisała pani Monika w liście do domu. Od czasu zgłoszenia gwałtu rodzina nie ma już z nią kontaktu.
Rozmowy z Moniką J. odmówiono także reporterom. Dyrekcja twierdzi, że to kobieta nie życzy sobie żadnego kontaktu. Nie wiadomo więc, co się z nią teraz dzieje. Czy przechodzi te same prześladowania, co Katarzyna B., gdy odważyła się mówić? Nie wiadomo. Nie czekając rezultat wciąż toczącego się śledztwa prokuratorskiego, władze więzienia wydaliły ze służby oskarżanego przez nią strażnika. 
/Superwizjer/        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz