Tomasz Cukiernik – wolnorynkowy publicysta, aktualnie na stałe współpracuje z tygodnikiem „Najwyższy Czas!” i kwartalnikiem „Opcja na Prawo”. Jest autorem m.in. książek „Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa” i „Prawicowa koncepcja państwa – doktryna i praktyka” oraz współautorem dziewięciu tomów podróżniczej serii „Przez Świat”. Tylko nam w rozmowie z Danielem Witowskim przedstawia szokujące wyliczenia dotyczące uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa. Jeśli chcecie czytać więcej takich tekstów, zamówcie do swojego kiosku, oraz kupcie nasz tygodnik!
Zapytacie dlaczego prosimy Was o zamawianie naszej gazety? Lewicowi kioskarze, oraz kolporterzy prasy utrudniają nam dystrybucję. Nie damy się! Ale prosimy również Was o pomoc!
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Panie Tomaszu, pierwsze pytanie wprowadzające: większość polityków oraz tzw. autorytetów medialnych egzaltuje się Unią Europejską, podkreślając na każdym kroku niebagatelne zyski, jakie nasz kraj czerpie rzekomo z bycia jej członkiem. Podziela Pan ten entuzjazm?
Oczywiście istnieje też pozytywny wpływ członkostwa w Unii Europejskiej. To przede wszystkim dostęp do wielkiego rynku z ponad 500 milionami konsumentów. Unia gwarantuje wolności, takie jak swoboda przepływu towarów, usług, kapitałów i ludzi, choć w tym zakresie występują też pewne ograniczenia. Wspólny rynek to niewątpliwie wielka korzyść, ale z drugiej strony przez Unię, a głównie przez unijne regulacje, mamy straty i to nie tylko gospodarcze i finansowe, ale także choćby w zakresie moralności. To Unia Europejska zakazuje sprzedaży tańszych normalnych żarówek i termometrów, reguluje spłuczki klozetowe i moc odkurzaczy, a nawet nakazuje montować w samochodach nikomu niepotrzebne, a kosztujące kilkaset złotych czujniki ciśnienia w oponach. Ponadto przy otwarciu rynku Unia nakazała Polsce ograniczyć współpracę z krajami zewnętrznymi, w tym z naszymi wschodnimi sąsiadami. Wchodząc do UE, Polska musiała renegocjować 190 umów bilateralnych, w tym z USA, Japonią, Rosją, Ukrainą czy Białorusią, m.in. podnosząc cła na wiele towarów. Przypominam też, że przed wejściem Polski do UE mieliśmy bezwizowy ruch graniczny z Rosją, Białorusią i Ukrainą (z tym ostatnim krajem teraz jest bezwizowy tylko dla Polaków).
Proszę powiedzieć, jak powinniśmy liczyć bilans zysków/strat, jakie osiągamy, będąc członkiem Unii Europejskiej. Czy tak, jak tłumaczy nam większość „ekspertów”, czyli poprzez odjęcie naszej składki od wpływów, środków UE przekazywanych Polsce? Wychodzi wówczas, że jesteśmy na plusie.
Niestety polska składka, która od wejścia Polski do UE do końca 2015 r. wyniosła około 160 mld zł, nie jest jedynym kosztem, jaki ponosi nasz kraj w związku z członkostwem. Do tego dochodzą koszty związane z nakładanymi przez Brukselę coraz to bardziej bzdurnymi regulacjami, a także koszty dotyczące pozyskiwania unijnych dotacji: niepotrzebne wydatki na gigantyczną liczbę biurokratów (w urzędach zajmujących się rozdzielaniem unijnej „pomocy”, w urzędach, najczęściej samorządowych, które biorą dotacje, oraz u beneficjentów prywatnych), którzy zarabiają znacznie więcej niż średnia w gospodarce, prefinansowanie i współfinansowanie funduszy przez budżet oraz beneficjentów, koszty przygotowania wniosków o dotacje (także tych odrzuconych), obligatoryjne kredyty związane z inwestycjami współfinansowanymi z unijnych dotacji. Do tego dochodzi również tworzenie korupcjogennego styku na linii państwo–sektor prywatny. Wymienione koszty mają znaczny wpływ na wzrost polskiego długu publicznego. To wszystko powoduje, że patrząc na stronę finansową, Polska traci na byciu członkiem Unii Europejskiej.Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. To, czy rozwijalibyśmy się szybciej poza Unią, to sprawa bardziej tego, kto rządziłby Polską, a nie faktu członkostwa lub jego braku w Unii. Gdyby Polska nie była w Unii, to trzeba by przyjąć jakąś inną strategię rozwoju. Optymalnym rozwiązaniem byłoby przyjęcie modelu szwajcarskiego, o czym pisałem swego czasu w miesięczniku „Opcja na Prawo”. Będąca członkiem EFTA Szwajcaria, która ma z Brukselą podpisane osobne umowy, nie musi przyjmować unijnych regulacji – np. sama ustala wysokość akcyzy na paliwa i VAT może mieć na poziomie 2,5 proc. i 8 proc. zamiast minimalnych unijnych stawek 5 i 15 proc. Nie płaci składek członkowskich, nie utrzymuje unijnej biurokracji, nie musi starać się o żadne bezsensowne i szkodliwe dotacje. Ma własną mocną walutę (nikt jej nie zmusza, by przyjęła euro, na co zgodziła się Polska, przystępując do UE) i zdrowe finanse publiczne. Z drugiej strony szwajcarska gospodarka korzysta na wolnym handlu, swobodnym przepływie ludzi (układ z Schengen) i kapitałów z UE i może też podpisywać umowy wolnohandlowe z krajami trzecimi. Poza tym jeśli spojrzy się na twarde dane statystyczne, to człowiek przestaje być już takim optymistą odnośnie do wzrostu gospodarczego Polski „dzięki Unii”. Otóż jak napisałem w mojej książce, w latach 2004–2013 średnioroczny wzrost gospodarczy Polski wyniósł niecałe 4 proc., podczas gdy w dekadzie poprzedzającej wstąpienie naszego kraju do UE – sięgnął 4,6 proc. Co ciekawe, poza Unią także szybciej wzrastał polski eksport i import. W latach 1995–2004 wartość handlu zagranicznego po uwzględnieniu inflacji wzrosła o 130 proc., podczas gdy w latach 2004–2013 – o zaledwie 69 proc. Warto dodać, że wszystkie dotacje z UE w ciągu 10 lat wyniosły zaledwie niecałe 3 proc. PKB Polski.
Średnia krajowa pensja wzrosła i wzrasta dosyć szybko od 2004 r. Mówi się, że to także zasługa Unii Europejskiej. Zgadza się Pan z tym?Niestety dane statystyczne twardo wskazują, że kiedy Polska była poza Unią Europejską, płace w naszym kraju wzrastały aż dwa razy szybciej. Otóż zgodnie z danymi GUSu, w latach 1995–2004 średnie wynagrodzenie brutto w Polsce po uwzględnieniu inflacji (realnie) zwiększyło się aż o 56 proc., podczas gdy w latach 2004–2014, kiedy Polska była już członkiem Unii, wzrosło zaledwie o 26 proc. Ale jeszcze gorzej, jeśli spojrzymy na siłę nabywczą niektórych produktów. W 2004 r. za średnią pensję netto można było kupić 1358 m3 gazu ziemnego wraz z przesyłem, a w 2014 r. już tylko 1022 m3, co oznacza spadek o 25 proc. (UE nie pomogła Polsce w walce z Rosją o niższe ceny tego surowca). W roku przystąpienia do UE za średnią płacę krajową Polak mógł kupić 558 l oleju napędowego, a w 2014 r. – tylko 499 l tego paliwa (UE wymusiła wzrost akcyzy). W 2004 r. za średnie wynagrodzenie netto można było nabyć 1200 bochenków chleba, 1200 l mleka, 112 kg żółtego sera lub 142 kg wołowiny, a w roku 2014 już tylko 680 bochenków, 850 l mleka, 82 kg żółtego sera lub 94 kg wołowiny. Jeśli chodzi o papierosy, to w 2004 r. za średnią pensję netto można było kupić 340 paczek, a w zeszłym – 209.Czy widział Pan, żeby ktoś komuś coś dał za darmo? Skoro Niemcy w znacznym stopniu finansują unijny budżet, to nie dlatego że są tacy altruistyczni, tylko dlatego że jest to dla nich korzystne. Zyskują bezpośrednio na dotacjach, bo wiele inwestycji, także w Polsce, współfinansowanych przez UE, realizują firmy niemieckie czy też kupuje się niemiecki sprzęt. Ale w sytuacji kiedy i Polska, i Niemcy są we wspólnym obszarze gospodarczym, Niemcy zyskują także na tym, że stopniowo przejmują polską gospodarkę, wykupując polskie przedsiębiorstwa czy też budując nowe i przejmując dany rynek nie do końca uczciwą konkurencją. Bajki o dobroduszności Niemców można opowiadać dwulatkom.Unijne regulacje wraz z dotacjami to odmiana centralnego sterowania gospodarką. To ingerencja w rynek, która go zniekształca, narusza jego równowagę i powoduje nieuczciwą konkurencję. W efekcie podmioty działające na rynku są mniej wydajne, niż gdyby istniała wolność w tym zakresie. Ponadto z powodu regulacji wszystko jest znacznie droższe, niż byłoby bez tych regulacji. I nie chodzi tu tylko o akcyzę od paliw czy papierosów, która bardzo wywindowała ceny tych produktów.Czy ktoś pamięta, że jeszcze w 2004 r. paczka papierosów kosztowała średnio 4,6 zł, a litr benzyny bezołowiowej 3,2 zł? Cena metra mieszkania wzrosła o 65 proc. W wyniku prowadzenia absurdalnej wspólnej polityki rolnej znacznie wzrosły ceny mleka, cukru i innych produktów spożywczych. Bez uwzględniania inflacji od 2004 r. ceny chleba wzrosły o 200 proc., wołowiny aż o 164 proc., ziemniaków o 114 proc., a niektórych ryb o ponad 200 proc. Dotacje wymuszają państwowe planowanie i inwestycje jak za PRLu. Ponadto zachęcają do różnego rodzaju patologii na styku polityki i gospodarki. A to praca, a nie dotacje, buduje dobrobyt i myślę, że uprawnione jest twierdzenie, iż z powodu konieczności wchłaniania unijnych dotacji rozwijamy się wolniej, niż gdyby ich nie było! O szkodliwości dotacji świadczy też fakt, że unijne pieniądze dla sektora badawczorozwojowego spowodowały... spadek innowacyjności polskiej gospodarki. Poza tym kiedy Polska wchodziła do Unii, musiała wprowadzić cła na produkty importowane choćby od naszych sąsiadów – z Rosji, Białorusi i Ukrainy, ale nie tylko. To przez Unię samochody sprowadzane z Japonii czy Korei Południowej są takie drogie. Do tego wszystkiego dochodzi absurdalna polityka energetycznoklimatyczna Unii, która znacząco podnosi ceny energii elektrycznej (do tej pory o 60–80 proc.), co zabiera pieniądze konsumentom, a przemysł czyni mniej konkurencyjnym. Ten cały interwencjonizm jest – moim zdaniem – znacznie bardziej szkodliwy dla gospodarki i społeczeństwa niż bezpośrednie straty finansowe związane z braniem unijnych dotacji.
Rozmawiał Daniel Witowski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz