Katarzyna Korzekwa: Myślałam, że mnie szlag trafi. Liczyłam, że nareszcie sąd zajmie się sprawą i będę mogła opowiedzieć, co tu się działo, co oni wyprawiali. To było nieludzkie. Jak słyszę, że ona popełniła samobójstwo... Wciąż powtarzam, że to jest nieprawda. To nie był taki człowiek: ona kochała życie, była pełna wigoru, miała plany. I nagle miała się zabić? Zostawić dzieci z domem i kredytem? Na dodatek na broni nie było żadnych jej śladów. Zresztą, jak ta broń trafiła na dół? Przecież ona trzymała ją w sejfie na drugim piętrze. Co roku przychodziła kontrola z policji i badała broń, czy była używana. Ja za każdym razem byłam świadkiem i musiałam się podpisać, bo oni liczyli naboje i spisywali protokół. Poza tym cały czas powtarzają, że Barbarę znaleziono w łazience, a przecież ona leżała w komórce na pranie, gdzie stała pralka i środki czystości, ale o tym nikt nie wspominał.
A jak wyglądał ten tragiczny dzień?
To była szósta rano, byłam w sypialni na górze, a siostra u siebie na dole. Usłyszałam hałas, zbiegłam na dół, ktoś krzyczał „proszę pogotowie”. Myślałam, że to do szwagra, bo on był po zawale. Byłam boso. W piżamie zbiegłam na dół, a tam drzwi pootwierane, nikt mnie nie zatrzymywał. Zobaczyłam szwagra. Pytam go, co się stało, ale on nie umiał wydusić słowa. Usłyszałam tylko, że w tej komórce ktoś robi sztuczne oddychanie i odlicza. A tych dwóch panów i ta pani ubek stoją. Powiedziała do mnie tylko „strzeliła”. Później już tej pani nie widziałam, a chciałabym spojrzeć jej w oczy, by mi powiedziała prawdę i się przy tym nie zająknęła. Następnie biegłam do komórki, siostra jeszcze żyła, ale już nic nie dała rady powiedzieć. Później przyjechało pogotowie. Po ich wyjeździe przyszedł taki pisowski ubek i powiedział: „proszę wziąć dowód osobisty i zejść na dół”, a my, jak te baranki boże, poszliśmy za nim. Rozdzielili nas i wywieźli. Wraz z mężem trzy godziny czekałam na schodach prokuratury, gdzie nie wiedziano, co z nami zrobić. W końcu zapytano nas, co wiemy. Co ja mogłam wiedzieć? Trzy godziny po śmierci siostry? Wiedziałam tylko, że ona nie żyje. Człowiek nie jest na takie rzeczy przygotowany. A oni w tym czasie przekopali cały dom, bez żadnych świadków. Wtedy też zniknęła kurtka tej pani, a przecież ona była cała we krwi! Dopiero później mecenas Piotrowski powiedział nam, że z momentem śmierci Barbary powinniśmy byli wyrzucić towarzystwo za drzwi i wezwać inne służby, ale wtedy tego nie wiedzieliśmy.
Siostra uchodziła za twardą kobietę. Czy ktokolwiek zakładał, że może popełnić samobójstwo? Czy cokolwiek, kiedykolwiek na to wskazywało?
Nie, nigdy. W wieczór poprzedzający jej śmierć siedziałyśmy razem i się śmiałyśmy. Rozmawiałyśmy o lokalnej historii, bo Basia przygotowywała felieton na ten temat. Miała taki piękny, donośny śmiech. Czasem, gdy śmiała się u siebie na dole, to mąż przełączał kanały, bo wiedział, że gdzieś musi lecieć coś zabawnego...
Skoro Barbara Blida nie popełniła samobójstwa, to kto mógł ją zabić?
Ta agentka, która z nią poszła. Myślę, że one się szarpały i tak do tego doszło. Nie chcę nikogo obwiniać, bo to każdy potrafi, ale cała ta sprawa była szyta grubymi nićmi. Oni wcale nie musieli chcieć jej zabić, ale z pewnością chcieli ją zniszczyć. Na miejscu sytuacja jednak wymknęła im się spod kontroli, choć planowali to od dłuższego czasu. Moja siostra jakieś pół roku przed śmiercią mówiła mi: „Kasia, uważaj, co mówisz, bo my mamy podsłuch i ty na pewno też masz tu podsłuch”. Dodatkowo przez długi czas naprzeciwko domu stał stary samochód – czerwony maluch bez tablic rejestracyjnych. Robili drogę, na której stał, ale samochodu nie ruszyli. Siostra mówiła, że tam muszą być jakieś urządzenia, skoro oni tego nie ruszają. Po jej śmierci maluch zniknął.
Czy miały miejsce jakieś inne podejrzane zdarzenia?
Tak. Dwa miesiące po jej śmierci byłam porządkować jej grób. Nagle przychodzi elegancki pan: granatowa marynarka, popielate spodnie – i staje za mną. Wydało mi się to dziwne, więc spytałam, czy przyszedł odwiedzić grób. Odpowiedział pytaniem, czy tu leży pani Blida. Więc mówię, że przecież jest napis i dopytuję, czy ją znał. On na to: nie, ja przyszedłem do pani, żeby pani tyle nie mówiła, bo skończy pani tak, jak siostra. Powiedziałam mu tylko tyle: każdy musi kiedyś umrzeć, a ja jestem wiekowa i mnie to w każdej chwili może spotkać, ale jeśli zginę od kuli, to każdy będzie wiedział, o co chodzi. Odpowiedział: „niech pani nie będzie taka mądra” i poszedł. To był specjalnie dobrany moment, żeby mnie ostrzec. Wokół nie dojrzałam nikogo, kogo mogłabym poprosić, by np. zrobił temu mężczyźnie zdjęcie.
To kto za tym wszystkim stał?
Podejrzewam Zbigniewa Ziobrę. Już po śmierci siostry klienci (Katarzyna Korzekwa prowadzi zakład krawiecki), którzy tu przychodzili, często opowiadali, że stał tu wtedy za torami, bo chciał być na miejscu jako pierwszy, by błyszczeć podczas konferencji. Oczywiście oficjalnie nikt nigdy tego nie potwierdził.
To jak pani zareagowała, gdy wrócił do władzy?
Lepiej niech pan się nie pyta, bo przeklęłam go. Może to nie jest po katolicku, a w moim mniemaniu jestem dobrym katolikiem, ale... Pamiętam, jak zobaczyłam siostrę po śmierci. Byłyśmy ze sobą bardzo zżyte, ja pomagałam jej wychowywać dzieci, ona często finansowała rzeczy, na które nie byłoby mnie stać. Więc, gdy zadzwonili z prosektorium po ubrania, odmówiłam i powiedziałam, że sama ją ubiorę. Przywieźliśmy ją w worku. Gdy go otworzyłam, to wylało się kilka litrów wody. Ona wyglądała, jakby po śmierci była utopiona. Nie mówiąc o tym, że była cała pocięta. Była kompletnie zniekształcona i zmasakrowana. Czy oni musieli ją tak rozcinać? Wyglądało, jakby ktoś pastwił się nad tymi zwłokami, jakby ktoś jeszcze po śmierci chciał jej coś zrobić.
A jak słyszę PiS... Mój ojciec był andersowcem, gdy wrócił ze Szkocji, musiał w ciągu 48 godzin zgłosić się na UB i zdać broń. Matka powiedziała, że już nie wróci, a on przyszedł z powrotem po dwóch godzinach z nakazem pracy... Siostra nawet nie dojechała do prokuratury, a przecież mogli jej po prostu wręczyć wezwanie. Oni celowo weszli, chcieli ją zniszczyć. Kiedy przypadkiem spotkała Kmiecikową (główna podejrzana w sprawie afery węglowej, to jej zeznania miały pogrążyć Blidę), ta powiedziała: „Basia, oni ciągle tylko o ciebie pytają”. Nie sądzę, że siostrę celowo zabito, bo nie wierzę, żeby człowiek tak się spodlił, ale boję się, że taka tragedia może się powtórzyć. Za cyngiel pociągnęła agentka, ale polecenie wydał ktoś, kto stoi na górze. Może nie wydał rozkazu bezpośrednio, ale maczał w tym palce. Winię Ziobrę, który bezpośrednio za tę akcje odpowiadał. Za dużo o nim wiedziała.
Wierzy pani jeszcze w sprawiedliwość?
W Polsce nie. Nie zawierzyłabym już polskim sądom. Jakbym wygrała w totka, to bym wszystko przeznaczyła na walkę, poszłabym do Strasburga. Ale to już się nie wyjaśni, nie za mojego życia. Może historia ich osądzi? Teraz prawdę zna tylko ta agentka i ci, co byli z nią. Maciej Molenda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz