2017/05/27

Siostra Małgorzata Chmielewska: rycerskość nie jest w modzie [WYWIAD]

Siostra Małgorzata Chmielewska - Dzisiaj wychowujemy młodych ludzi raczej do konsumpcji, niż do bycia człowiekiem przez "duże C". Zresztą nadający ton politycy też nie są przykładem rycerskości - mówi w rozmowie z Onetem siostra Małgorzata Chmielewska.
  • W zeszłym roku przez jedno tylko schronisko przeszło ponad 300 kobiet, zgłosiło się dużo więcej. Często są to ofiary przemocy domowej
  • Wiele kobiet wstydzi się tego, że są bite. Tutaj nie ma miejsca na wstyd. Wina nie leży po stronie ofiary
  • Mamy w tej chwili przykłady znanych osób, które opowiadają, że babę bić należy i właściwie to nic się nie stało. No przecież to jest chore
  • Mamusie chowają synków na "niuniusiów", zamiast wymagać od nich rycerskości. To może później skończyć się nieszczęściem w życiu rodzinnymO macierzyństwie, programie 500 plus, przemocy domowej oraz specyfice współczesnego świata opowiada w rozmowie z Danielem Olczykowskim siostra Małgorzata Chmielewska, przełożona Wspólnoty Chleb Życia.Daniel Olczykowski: Jak to się stało, że zdecydowała się Siostra na wychowywanie dzieci?
    Siostra Małgorzata Chmielewska: Miałam w sumie pięcioro przybranych dzieci, część z nich pochodziło spoza Polski, nie miały nikogo. Poza Arturem wszystkie są już samodzielne. To były rodziny zastępcze lub też tylko opiekuństwo prawne, bo nie było innej możliwości. Te dzieci po prostu przede mną stanęły, a ja podjęłam wyzwanie bycia matką.

    Czasami dobrze, że zniknęli, bo byli głupimi łajdakami i alkoholikami

    Prowadzi Siostra m.in. domy pomocy dla samotnych matek i  bezdomnych kobiet. Wiele kobiet się zgłasza? Jakie są ich historie?W zeszłym roku przez jedno tylko schronisko przeszło ponad 300 kobiet, zgłosiło się dużo więcej. Większość z nich ma dzieci, często dorosłe albo też w placówkach, czy rodzinach zastępczych. Ich historie są bardzo różne. Duża część tych pań to matki, które są ofiarami przemocy domowej, uciekły od partnerów i zostały w jakimś sensie na lodzie. Niektóre same spaprały sobie życie np. alkoholem.
    Mamy osobny dom dla matek z dziećmi. Staramy się im pomóc w powrocie do normalnego życia - załatwiamy pracę, mieszkania. Część matek jest po prostu bardzo niezaradna. Wiele dzieci jest niestety z przypadku - młoda dziewczyna komuś zaufała, a partnerzy po zajściu w ciążę zniknęli z horyzontu. Czasami nawet dobrze, że zniknęli, bo byli głupimi łajdakami i alkoholikami. To historie, które często ciągną się przez pokolenia. Dziewczyny, które nie miały szczęśliwego dzieciństwa, same były świadkami przemocy, alkoholizmu ojca, bardzo często trafiają na partnerów o podobnych skłonnościach.
    Są łatwiejszym "łupem"?
    Dokładnie tak. Takich przypadków jest bardzo dużo. Bywa, że kończą się na tyle szczęśliwie, że dziewczyna uwierzy w siebie, w to, że może normalnie żyć i pracować. Jednak jest wielki problem z mieszkaniami socjalnymi. Kto wynajmie mieszkanie samotnej matce? Po pierwsze musiałaby za to zapłacić kupę pieniędzy, po drugie - co zrobić z małym dzieckiem, kiedy będzie w pracy? Jeśli się zatrudni i zarobi np. 1605 zł, to nie dostanie już 500 plus. Więc jest to duża niesprawiedliwość w stosunku do tych kobiet, które najczęściej borykają się same. Kiedy starają się pracować, to ich dzieci są w jakimś sensie pokrzywdzone w stosunku do tych, których rodzice w ogóle nie pracują i dostają 500 plus.
    A jak siostra w ogóle ocenia program 500 plus? Sytuacja rodzin się poprawia?
    Wielu rodzinom na pewno materialnie jest lepiej. Niestety stało się także tak, że m.in. część naszych pracownic się zwolniła, pracują gdzieś na czarno, podobnie ich mężowie. To ma krótkie nogi. Finansowo im się to bardziej opłaca, ale wiele pracujących dotychczas legalnie kobiet wypadło z rynku pracy. Nie naliczają im się składki. Znam przypadki, że przy ciężkiej chorobie zostały na lodzie.
    Czyli to jednak prawda, że wiele kobiet faktycznie zwolniło się po wprowadzeniu programu?
    Jak najbardziej. Znam bardzo dużą firmę, z której odeszło 100 kobiet. Po prostu w przeliczeniu nie opłacało im się pracować, a nie zarabiały małych pieniędzy. Do tego miały do dyspozycji przy fabryce luksusowy żłobek i przedszkole. Rezygnacja z aktywności zawodowej na pewno wpływa w jakimś sensie na marginalizację tych kobiet.

    Sprawcy biją tak jak bili

    Wspomniała Siostra o przemocy domowej. Czy w tym zakresie na przestrzeni lat coś się zmienia na lepsze? Liczba takich przypadków spada?
    Problem przemocy domowej nagłośniliśmy jako pierwsi już w początku lat 90. Zebrało nam się za to ze wszystkich możliwych stron. Pojawiły się zarzuty, że wykrzywiamy obraz polskiej rodziny. Problem w tej chwili jest zauważony, powstało dużo pozarządowych jak i samorządowych placówek dla ofiar przemocy. W pewnym stopniu zmieniła się też mentalność - nie tyle sprawców, bo ci biją tak jak bili - tylko ofiar. Choć w pewnych kręgach pokutuje jeszcze przekonanie, że kobieta powinna dawać się bić, to jednak w szerszej społecznej perspektywie nie ma na to przyzwolenia.
    Ostatnio głośna była historia radnego z Bydgoszczy, który przez lata znęcał się nad żoną. Kiedy sprawa wyszła na jaw, okazało się, że sąsiedzi wiedzieli, że jest źle, ale nikt nie reagował.
    Problem polega na tym, że bardzo często tylko ofiara przemocy może zgłosić sprawę do policji czy prokuratury. Ta sprawa traktowana jest jako sprawa rodzinna. Wobec tego oczywiście sąsiedzi powinni reagować, ale nawet jeśli zgłoszą to na policję, to kobieta bardzo często jest tak stłamszona, zastraszona i uzależniona, że zaprzeczy. Znam tysiące przykładów kobiet, które w akcie desperacji zgłosiły się na policję, po czym skargę wycofały i były bite nadal. Potrzebna jest ogromna praca terapeutów, żeby osoba, która jest maltretowana, zdecydowała się przestać być ofiarą. Musi mieć do tego wparcie psychologiczne, a także możliwość pozbycia się sprawcy. Bywa tak, że kobieta musi uciekać z domu, a sprawca przemocy w nim pozostaje.

    Tutaj nie ma miejsca na wstyd. Wina nie leży po stronie ofiary

    Bywa też tak, że mężczyzna dostaje wyrok w zawieszeniu i mieszkają dalej pod jednym dachem.
    Dokładnie, to jest nie do wytrzymania i kobiety się tego boją. Po pierwsze: ofiara przemocy jest w jakimś sensie współuzależniona. Nie jest to termin pejoratywny. Sprawca nie tylko bije, ale również manipuluje, dominuje psychicznie. Tłumaczy ofierze, że jest do niczego, że sobie bez niego nie poradzi itd., do tego wmawia jej, że ta sytuacja to jej wina. To poczucie winy jest bardzo często niezwykle głębokie, a wyrwanie się z tego kręgu niewyobrażalnie trudne. Wymaga na pewno heroicznej decyzji kobiety, a także odpowiedniego wsparcia.
    Na pewno życzliwa reakcja sąsiadów, którzy powiedzą: "wiemy o tym, co przeżywasz, wesprzemy Cię, tylko postaraj się i zdecyduj na przerwanie tej przemocy", może wiele pomóc.  Muszą pokazać takiej kobiecie, że wiedzą i jej nie potępiają, bo niestety często jest tak, że kobieta wstydzi się tego, że jest bita.
    Dlaczego?
    Wstydzi się tego, że dokonała złego wyboru, że ktoś będzie się śmiał, że ma takiego chłopa. Tutaj nie ma miejsca na wstyd. Wina nie leży po stronie ofiary. Jeśli chodzi o przemoc, wina zawsze leży po stronie sprawcy. Nie wolno zamykać oczu.
    Problem leży przede wszystkim w edukacji zarówno dziewcząt, jak i chłopców. Kobiety od najmłodszych lat powinny wiedzieć, że nie muszą być ofiarami, należy wzmacniać ich poczucie własnej wartości.  No ale niestety mamy w tej chwili przykłady znanych osób, które opowiadają, że babę bić należy i właściwie to nic się nie stało. No przecież to jest chore.
    Siostra ma na myśli słowa Tomasza Adamka?
    Ta wypowiedź była kompromitująca. Oczywiście jest to postać popularna, dla wielu młodych chłopaków bardzo ważna, ale pod względem moralnym nie jest wyrocznią. Męskość nie polega na okazywaniu swojej siły fizycznej. Wręcz przeciwnie, polega ona na trosce o słabszych. Mam tu na myśli taką podstawową zasadę rycerskości, która niestety dawno została już zarzucona.

    Nie chowajcie synków na "niuniusiów"

    Mam wrażenie, że wiele osób na wołanie o rycerskość powiedziałoby to samo co nt. poprawności politycznej: "nie narzucajmy sobie rycerskości". Wydaje mi się, że dzisiaj postawa "bycia w porządku" nie jest w modzie, mam tu na myśli m.in. podejście do uchodźców.
    Ma pan zupełną rację, rycerskość nie jest modna, ale jesteśmy wolni, więc niekoniecznie musimy iść za tymi, którzy są na topie i popierać czy postępować zgodnie ze wskazaniami porąbanych, nieetycznych i niemoralnych postaci z naszego życia publicznego. Na końcu życia będziemy sądzeni z  tego, co politycy myślą o przyjmowaniu uchodźców i biciu kobiet, czy tego jakim byliśmy człowiekiem? To zachowanie własnej skali wartości jest niezwykle ważne w każdej sytuacji i w każdym systemie. W tej chwili na topie są bohaterowie Powstania Warszawskiego. Moi rodzice byli w Powstaniu. Tylko trzeba wiedzieć, że ci ludzie nie stali się bohaterami z dnia na dzień. Dla nich pewien etos i wartości były niezwykle ważne, w tym owa rycerskość, honor nie polegający na biciu obcych, tylko na obronie słabszych, w tym wypadku na obronie ojczyzny.
    Taką postawę wyrabia się na co dzień, po to, żeby w sytuacjach skrajnych decydować właściwie. Dziś nie wychowujemy młodych ludzi do tego. Wychowujemy ich raczej do konsumpcji, aniżeli do bycia człowiekiem przez "duże C". Zresztą nadający ton politycy też nie są przykładem tej rycerskości.
    Henryka Bochniarz w rozmowie z Onetem zwróciła uwagę, że źródłem problemów z odpowiednią postawą wśród mężczyzn jest w dużej mierze złe podejście matek.
    Czytałam, absolutnie się z tym zgadzam. Kobiety walcząc o emancypację w pewnym sensie zepchnęły chłopów do narożnika, nie oczekują od nich już nic. Mamusie chowają synków na "niuniusiów", zamiast wymagać od nich tej rycerskości. W dużej części, nie chcę tu mówić o winie, ale to kobiety są jakby odpowiedzialne za to, jakich mężczyzn oraz dziewczynki wychowają. To również wymaga od kobiet pewnego oczekiwania w stosunku do mężczyzn.



      Na czym to polega?
      Traktowanie chłopców jak małych książąt i niewymaganie od nich odpowiedniej postawy może później skończyć się nieszczęściem w życiu rodzinnym. Młode dziewczyny, które się zakochują, nie patrzą często, kim tak naprawdę jest ten facet. Nie stawiają oczekiwań. Chłop musi mieć to co chłop mieć powinien. To nie wyraża się w przemocy wobec słabszych, tylko wręcz przeciwnie - w dużo trudniejszej postawie szlachetności, honoru, wspierania w trudnych sytuacjach itd. Dzisiaj do tego nie wychowuje się chłopców. A dziewczynkom się mówi, że chłopiec to mały książę, którego trzeba obsługiwać.
      Przykład z mojego podwórka. Wolontariuszka przywozi zaopatrzenie i niesie je sama do domu. Obok stoi czterech mężczyzn, którzy nawet chcieliby pomóc, ale ona tej pomocy nie wymaga.  Facetowi należy umożliwić bycie mężczyzną. Ja potrafię zrobić wiele tzw. męskich rzeczy, jak już nie mam żadnego faceta obok, to robię. Ale w pierwszej kolejności pozwalam im. Czasami trzy razy szybciej zrobiłabym coś sama, ale chodzi o to, żeby ten chłop poczuł się naprawdę chłopem.

      Teraz robimy biznesplany z miłości

      Dlaczego dziś coraz trudniej przychodzi młodym parom podjęcie decyzji o dziecku?
      To wynika z mentalności społeczeństwa konsumpcyjnego. Kiedy moi rodzice się pobierali w bardzo trudnych powojennych warunkach, nie przeliczali, ile będzie kosztowało dziecko. W tej chwili robimy biznesplany z miłości. Nie chcemy wyrzeczeń, nie chcemy trudności, bo życie traktujemy jako zabawę. Oczywiście na końcu dużo na tym tracimy. Dziecko wymaga jednak pewnych wyrzeczeń, które oczywiście zwracają nam się wielokrotnie. Dzisiaj jesteśmy gotowi do walki o nasz większy osobisty komfort oraz samorozwój, jednak prawdziwy samorozwój to rozwój w miłości. Jest on możliwy tylko wtedy, kiedy kogoś kochamy, a dziecko uczy nas tej miłości.
      Małgorzata Chmielewska (ur. 1 stycznia 1951 w Poznaniu) - przełożona Wspólnoty "Chleb Życia". Obecnie prowadzi domy dla bezdomnych, chorych, samotnych matek oraz noclegownie dla kobiet i mężczyzn. W 2014 r. została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz