2015/03/31

Mirosław Kaźmierczak: zbieram odpady, całą godność musiałem zostawić w domu

Musiał zapomnieć o dumie, wstydu też już dawno nie miał. Na pierwszy rzut oka jego historia przypomina standardową opowieść o brazylijskim piłkarzu żyjącym w fawelach, który po ciężkich latach w młodości, zrobił zawrotną karierę. Ale nie. Tym razem nie będzie kolorowo,  a zamiast milionów na koncie są pieniądze uzyskiwane ze zbierania śmieci. Mirosław Kaźmierczak, prezes i trener małego klubu gimnastyki sportowej UKS Spartanie Zahutyń, codziennie rano wstaje o 5:00 i wyrusza na przeszukiwanie pobliskich śmietników. Wygrzebuje surowce wtórne i je sprzedaje, by mieć fundusze na prowadzenie klubu. Nie przeszkadza mu to, że kiedyś był nauczycielem, teraz chce spełniać marzenia swoich podopiecznych.                                                                                                  Jeszcze do niedawna historię Mirosława Kaźmierczaka znali tylko mieszkańcy małego Zahutynia na Podkarpaciu. Miejscowi od dłuższego czasu przywykli – niestety - do widoku mężczyzny w średnim wieku, który przeszukuje śmietniki. Nikt go nie przegania, nie upomina, bo każdy wie, że walczy o przyszłość dzieci z UKS Spartanie Zahutyń.                                                                             "Miru", jak mówią na niego podopieczni i znajomi, nie zawsze był skazany na taki żywot, jaki przyszło mu wieść na starość, choć w młodości też nie miał łatwo. – Wychowałem się w biedzie bez ojca, a w domu bywało bardzo zimno. Często nie dojadałem, gdyż brakowało chleba. W zimie do szkoły chodziłem najczęściej gumowcach wypychanych słomą. Nie było łatwo – wspominał w rozmowie z Eurosport.Onet.pl. Nie ukrywa, że w czasach młodości często szykanowano go w szkole, dlatego też zaczął ćwiczyć, by po prostu nie dać się silniejszym kolegom. – Gdy dorastałem, o wszystkim decydowałem sam, szkoła zawodowa, wojsko, a później technikum.
REKLAMA
Bakcyl gimnastyka zaszczepił w nim jego starszy brat. To on pokazał mu pierwsze podstawowe ćwiczenia, które zrodziły miłość do tej dyscypliny sportu. – Pokazywał mi różne akrobacje, które ja powtarzałem. Na tamte czasy nie można było nigdzie niczego podglądnąć, czegoś się nauczyć. Dlatego brat przyjeżdżał w wakacje i obserwował postępy. Tak to się zaczęło – wspomina "Miru". Ciężko było mu kontynuować swą pasję ze względu na warunki do ćwiczeń`. – Miałem fach, byłem tokarzem i sam zbudowałem sprzęt do treningu siłowego, który służy mi do teraz, a piaskownicę wysypaną trocinami do wykonywania ewolucji miałem w lesie.
Mijały lata, a życie Kaźmierczaka biegło własnym torem. Pomimo zamiłowania do gimnastyki nigdy nie zdecydował się wziąć udziału w mistrzostwach Polski. Wolał pozostać w cieniu. – To były dla mnie za wysokie progi. Zresztą jako samouk miałbym niewielkie szanse w zawodach na najwyższym szczeblu – szczerze przyznaje. Chcąc jednak ulepszać swój warsztat, poszedł na studia. Na krakowski AWF zapisał się jako… 36-letni mężczyzna.
"Spartan" na życiowym zakręcie
Jak pokazał czas, wyższe wykształcenie, posada nauczyciela nie dały mu spokojnego życia na emeryturze. Nigdy profesjonalnie nie zajął się gimnastyką, a widmo życia na skraju biedy, jak bumerang wróciło z czasów młodości. Ale i to nie złamało pana Mirosława. – Jestem spartanem, a spartan może przezwyciężyć wszystko – mówił. To właśnie od tego mitycznego narodu wzięła się nazwa stowarzyszenia, które założył w swojej miejscowości. Uczniowski Klub Sportowy "Spartanie" powstał w 1996 roku. Dzieci i młodzież po dzień dzisiaj codziennie uczęszczają na zajęcia u "Mira" z gimnastyki i akrobatyki sportowej, a także z kulturystyki i fitness. Wielokrotnie mistrzostwo Podkarpacia w różnych kategoriach wiekowych było efektem ciężkiej pracy pod czujnym okiem trenera Kaźmierczka.
Sukcesy w regionie niestety nie szły w parze z zapleczem finansowym. "Mirowi" coraz częściej zaczynało brakować pieniędzy na prowadzenie "Spartan". Hart ducha i tym razem udowodnił, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Wykorzystał swoje dodatkowe kwalifikacje w postaci ekologa i zaczął… zbierać śmieci. - Nie chodzę do sponsorów, nie chodzę z czapką, nikogo nie proszę, jakoś sobie sam radzę i nie narzekam. Zbieraliśmy puszki aluminiowe jako działalność ekologiczna – i tak wszystko zaczęło się siedem lat temu – mówił w reportażu "Spartan" zrealizowanym przez Annę Myćkę, studentki Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Sanoku, w rozmowie z Eurosport.Onet.pl bardziej dosadnie podchodzi do sprawy. - Początkowo bardzo się tego wstydziłem. Można powiedzieć, że całą godność i wykształcenie musiałem zostawić w domu. Jest to wyłącznie mój wybór, nikt mi nie każe tego robić. Jestem jedyną osobą finansującą "Spartan". Zbieram odpady w śmietnikach, na polach, w lasach, w potokach i pozyskuje środki, których nie ma za wiele. Część przeznaczam na dofinansowanie klubu, część na fotografie, którą także się pasjonuję. Nigdy nie narzekam, nigdy mi nie było trudno, przecież jestem spartanem, a spartan wszystko może – kolejny raz podkreśla Kaźmierczak. - Uznaję zasadę, że to co mamy, nam wystarcza. Cieszymy się wszyscy z dzieciakami, gdy wyjeżdżamy na zawody. Na treningach panuje sielankowa atmosfera, a każda nowa akrobacja daje nam ogromną radość.
To właśnie dzięki materiałowi zrealizowanemu przez studentkę sanockiego PWSZ-u sprawa Kaźmierczaka została nagłośniona i nabrała rozpędu. Wszystkim zainteresowała się redakcja znanego program telewizyjnej Dwójki "Sprawa dla reportera". On sam nigdy nie zabiegał o rozgłos. Otwarcie przyznaje, że nie chodzi do sponsorów. - Nie przejmuję się, ani nie chcę budzić współczucia czy litości innych ludzi, choć wielu tak właśnie myśli. Należy wspomnieć o czymś, o czym nigdy nie mówiłem. Trwale uszkodziłem dłoń. Kontuzja przez ponad rok uniemożliwiła mi wszelkie ćwiczenia i to były dla mnie naprawdę chwile, ale i tak się nie poddałem – wyznaje. Co zmieniło się po emisji programu? - Ludzie zaczęli wpłacać na nasze konto drobne kwoty, a także, co też było dla mnie bardzo ważne, dowiedzieli się, kim naprawdę jestem. Wszystko to nie było na rękę mojej opozycji.                                                                                                                                                                                                                                                                                                              Smutna  historia   ale  chociaż  z  happy  endem  .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz