2015/08/31

Koalicja PO-SLD, czyli marzenia ściętej głowy

Dodano: 31.08.2015 [17:23]
Koalicja PO-SLD, czyli marzenia ściętej głowy - niezalezna.pl
foto: GP
Platforma Obywatelska zmienia swoje polityczne scenariusze. Ostatnich kilka tygodni nieformalnej kampanii wyborczej upłynęło na pościgu za znikającym w sondażowej dali PiS-em. Partia Kopacz podjęła – podobnie jak w 2007 i 2011 r. – próbę całkowitego spolaryzowania polskiej sceny politycznej.

Przed czterema i ośmioma laty układ dwubiegunowy służył formacji Donalda Tuska. Jeszcze parę miesięcy temu, przed wyborami prezydenckimi, PO była pewna zwycięstwa i taka bipolaryzacja miała być do tej wiktorii kluczem. Ale stratedzy Platformy nawet jeszcze po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich usiłowali z tego politycznego czarno-białego filmu uczynić receptę na ponowne zwycięstwo. PO jako anty-PiS miała sondażowo ścigać partię Jarosława Kaczyńskiego i skupiać wokół siebie wszystkich przerażonych wizją powrotu IV RP. W efekcie miało to, nawet kosztem zabicia swojego potencjalnego koalicjanta – SLD, doprowadzić do ponownego pokonania Prawa i Sprawiedliwości.

Zmiana gry

Życie zweryfikowało ten scenariusz. W tym pościgu za zjednoczoną pod auspicjami premiera Kaczyńskiego prawicą Platforma zaczęła coraz bardziej odstawać. Sondażowe różnice minus „kilkanaście procent” stały się normą, a zdarzyło się też kilka, w których Platforma bądź spadła poniżej 20 proc. (!), bądź miała dwukrotnie mniejszą liczbę poparcia (!) niż PiS. Zdarzało się też, jak choćby w sobotnich badaniach sondażowni IBRIS, że obie te katastrofy spotykały Platformę naraz. To zmusiło kierownictwo partii Kopacz do zmiany gry. Odgrzano kotlet z pierwszej połowy 2014 r., kiedy to zarówno Komorowski, jak i PO uznali, że choć matematyczne zwycięstwo wyborów może być udziałem drużyny Jarosława Kaczyńskiego, to ich politycznym zwycięzcą będzie koalicja pozostałych partii czyli PO, SLD i PSL (z Palikotem na rezerwie). Był to wariant ćwiczony w ostatnich latach wiele razy u naszych południowych sąsiadów: trzykrotnie na Słowacji i raz w Republice Czeskiej. Skądinąd w Polsce ów scenariusz władzy wyłonionej dzięki koalicji partii politycznych z drugim, trzecim i czwartym wynikiem wyborczym też został zrealizowany, tyle że w skali regionalnej. Chodzi o sytuację na Podkarpaciu w 2010 r. – nawet jeśli nie wytrzymała ona próby czasu i nie dotrwała do końca kadencji.

Deska ratunkowa PO

Dziś Platforma łapie się kurczowo tej „idei”. Mówiąc obrazowo: o ile dotąd partii służyło dogorywanie lewicy, o tyle teraz nadzieje na przekroczenie progu 8 proc. przez lewicową koalicję są jednocześnie nadzieją na odzyskanie potencjalnego partnera do potencjalnej władzy. Zamysł jest prosty. Platforma uzyskuje około 30 proc. albo nieco mniej, ale wspólnie ze „zjednoczoną” lewicą oraz PSL-em ma więcej mandatów niż PiS. To oczywiście przy założeniu, że nie wchodzi Kukiz. Przy jednak bardzo prawdopodobnym przekroczeniu progu wyborczego przez formację dość ekscentrycznego muzyka elementem arytmetyczno-politycznej neutralizacji miałaby być liberalna lista Ryszarda Petru, w połowie sondaży błąkająca się na granicy progu. Chybotliwa to deska ratunkowa i bardziej jednak „fiction” niż „political”, ale wszak tonący brzytwy się chwyta.

Rozumie to także lewica. O ile przez parę lat żenująco nisko kłaniała się Platformie jako teoretycznie opozycyjna, o tyle w ostatnich miesiącach postkomuniści z SLD starali się rzeczywiście krytykować PO, widząc w tym ratunek dla spadających sondaży. Jednak w ostatnich dniach SLD znów wraca do starej śpiewki „równego dystansu” między PO i PiS-em. Nie można tego odczytać inaczej, jak chęć wejścia w koleiny marzeń o koalicji Platformy i SLD z Millerem jako potencjalnym premierem. W interesie PO jest więc już nie zabicie SLD, tylko przekroczenie przez koalicję Millera z Palikotem progu i stanie się potencjalnym partnerem do gry o rząd. Jest to o tyle ciekawe, że stratedzy PO doskonale zdają sobie sprawę
– a wynika to także z analizy sondaży – że spadek Platformy jest spowodowany przepływem części elektoratu nie tylko do PiS-u, ale też do lewicy. Skądinąd stanowi to dla partii Millera ostatnią szansę na przetrwanie.

Prezydent – superatut PiS-u

Wszystkie te liberalno-lewicowe scenariusze marzeń w postaci wskrzeszenia upiorów koalicji PO-SLD nie mają wszak decydującego o powodzeniu argumentu, który był po stronie władzy jeszcze kilka miesięcy temu. Chodzi oczywiście o prezydenta. Gdy w swoim czasie Bronisławowi Komorowskiemu półtora roku temu wymsknęły się słowa, że nie musi powierzać misji utworzenia rządu liderowi ugrupowania mającego największą liczbę mandatów, lecz przedstawicielom tych partii, które będą w stanie utworzyć koalicję – wówczas była to realna groźba. Dziś Platforma (a pośrednio lewica) nie mają tego superatutu.

Spodziewam się wyraźnej wygranej PiS-u i to z taką przewagą, że nasze ugrupowanie będzie mogło samodzielnie utworzyć rząd. Jednak gdyby tak się nie stało i nawet – w co nie wierzę – zabrakłoby nam paru mandatów, to i tak misję utworzenia rządu od prezydenta Andrzeja Dudy otrzyma Beata Szydło. Wtedy stworzenie większości pozwalającej na uzyskanie wotum zaufania dla nowego rządu będzie jedynie kwestią czasu. Inna sprawa, na ile taka „ledwo większościowa” koalicja, balansująca na granicy rządu mniejszościowego i kreująca doraźną większość do zwycięstwa w najważniejszych głosowaniach, byłaby stabilna, przewidywalna i czy na pewno trwałaby całą kadencję.

Wydaje się, że „odgrzewanie” politycznych pomysłów „wielkiej koalicji anty-PiS-owskiej” czy też „koalicji reszty świata” przeciw PiS-owi to raczej jałowa robota. Ale dla Platformy, jak mówi stare polskie powiedzenie, „na bezrybiu i rak ryba”. Marzenia o koalicji izolującej od władzy partię Jarosława Kaczyńskiego wydają się płonne. To liberalno-lewicowy krzyk rozpaczy. Krzyk, który prawdopodobnie zostanie zagłuszony przez wielką falę społecznego niezadowolenia, oburzenia i gniewu. Gniewu silniejszego niż polityczne partytury pisane przez ludzi władzy i pseudoopozycji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz