Na jaw wychodzą kolejne bulwersujące fakty dotyczące śmierci pacjenta w szpitalu w Sanoku. Stanisław Brewczak (70 l.) zadławił się kotletem podczas obiadu. Gdy chory się dusił, lekarza nie było na oddziale, bo pojechał gdzieś rowerem.
Szpitalny dramat rozegrał się na oddziale laryngologicznym. Pacjent trafił tam z zapaleniem ucha. Czuł się coraz lepiej i lada dzień miał wyjść do domu. Jednak podczas obiadu zadławił się kotletem schabowym. Bezradny nie mógł złapać powietrza. Zaczął się dusić, ale nikt nie ruszył mu na pomoc.
Nieprzytomnego pacjenta zobaczyła pielęgniarka. Wszczęła alarm i razem z salowym zaczęła ratować mężczyznę. W tym czasie przyszła rodzina. – To był jeden wielki chaos. W końcu tatę zabrali na oddział reanimacyjny, ale było już za późno – mówi syn pana Stanisława. Dyżur pełnił ordynator Marek O., ale w krytycznym momencie miało go nie być na oddziale, co potwierdzają zapisy logowania jego komórki. Pojawił się dopiero kilkanaście minut później, wykonał tracheotomię i przywrócił oddech u 73-latka. Pacjent trafił na OIOM, niestety zmarł pod trzech godzinach.
Prokuratura wszczęła śledztwo. Śledczy przesłuchali już sąsiada, który przywiózł do szpitala rodzinę odwiedzającą chorego 73-latka. Mężczyzna zeznał, że gdy stał przed budynkiem i palił papierosa, zauważył mężczyznę, który podjechał na rowerze i szybko pobiegł na oddział. Natomiast z billingów rozmów wynika, że gdy pielęgniarka dzwoniła do lekarza, był on poza szpitalem, bo sygnał wyłapała stacja z rejonu Góry Parkowej, a nie znajdująca się najbliżej stacja z ul. Kościuszki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz