O dramatycznej sytuacji mieszkańców ogarniętej wojną domową Syrii mówi przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki. Zauważa, że lepiej byłoby, gdyby syryjscy chrześcijanie uciekający przed radykalnym islamem mogli pozostać w swoim kraju, zamiast wyjeżdżać zagranicę.
Abp Gądecki przypomina, że od listopada ubiegłego roku Kościół w Polsce przekazał na potrzeby Syryjczyków 1,2 mln euro. Deklaruje, że pomoc ta będzie kontynuowana, bo choć nie wszystkim jesteśmy w stanie pomóc, „ale musimy pomóc tym, którym możemy”.
Właśnie wrócił Ksiądz Arcybiskup z kilkudniowej podróży do Syrii. Niedawno media obiegł poruszający film ze zniszczonego przez wojnę miasta Homs. Przypomina ono Warszawę po powstaniu w 1944 roku… Czy miejsca, które Ksiądz Arcybiskup odwiedził w Syrii też tak wyglądają?
Nie wszystkie. Są miejsca zajęte przez Daesh [Państwo Islamskie], które podczas odbijania ich przez wojska rządowe zostały praktycznie zrujnowane. Często krytykowano wojska prezydenta Baszara al-Asada, że niszczyły szkoły czy szpitale, ale tak dzieje się podczas każdej wojny domowej. Właściwie nie ma sposobu, żeby prowadzić wojnę domową, nie zabijając cywili. Są więc takie miejsca jak Maalula, która została zniszczona, a wszyscy z niej uciekli. Teraz wróciło 43 procent dawnych mieszkańców, ale reszta już się nie pojawiła. Wiele budynków jest rozbitych, dużo mieszkań spalonych. Te zniszczenia naprawdę robią dramatyczne wrażenie. W dużo gorszej sytuacji jest w tej chwili Homs, którego mieszkańcy są jeszcze dodatkowo wydani na pastwę głodu.Trudno to sobie wyobrazić, ale w stolicy, w Damaszku, gdzie mieszka prezydent, są dzielnice opanowane przez jego przeciwników. Teren jest otoczony, a ludzie zostali wzięci jako zakładnicy. Tysiące ludzi głoduje, bo nie ma możliwości ucieczki. Zniszczenia są nie tylko materialne, ale także duchowe. Kto nie mógł dłużej wytrzymać takiego życia, ten wyjechał. Młodzi uciekają także z tego powodu, że istnieje obowiązek służby wojskowej do 42. roku życia. Nikt nie chce życia zmarnować, więc kto tylko miał jakieś możliwości, ten opuścił kraj, tym bardziej że do przekroczenia granicy z Libanem czy z Turcją nie była potrzebna wiza. Łatwo było uciec z Syrii.
Wynika z tego, że morale mieszkańców Syrii jest obecnie raczej niskie…
Widać po tych ludziach, że są tym wszystkim, co się od pięciu lat dzieje w ich kraju tak przybici, że praktycznie już zobojętnieli na ten stan rzeczy. W Damaszku dzieci chodzą do szkół, dorośli idą do pracy, sklepiki funkcjonują, a w międzyczasie ma miejsce zamach, podczas którego wybuch zabije kilkadziesiąt osób. Zabitych pochowają, poranionych zabiorą do szpitala i życie wraca do normy. W szpitalach też jest trudno, bo powiadają, że 50 tysięcy lekarzy uciekło zagranicę, tak że służba zdrowia jest już mocno ograniczona.
Czy w tych warunkach Kościół może prowadzić normalną pracę duszpasterską?
Kościół cieszy się obecnie wolnością religijną. Chrześcijanie nie skarżą się na Asada. Normalnie funkcjonują parafie. Niektóre z nich mogłyby być nawet modelem dla Polski. Na przykład w jednej parafii działa 70 katechistów! Młodzi ludzie, którzy jeszcze nie zawarli związków małżeńskich i sami przeszli cały cykl katechetyczny, przejmują troskę o dzieci i młodzież swej parafii i ich katechizują. Te parafie są żywe. Byłem zaskoczony pięknym stanem kościołów. Są świątynie, owszem, bardzo stare, ale zadbane, są też nowo wybudowane, z bardzo pięknymi ikonami. Są też te kościoły spalone, na terenach zajętych przez Daesh. Ludzie są tu bardzo pobożni. Takiej pobożności już pewnie w Polsce nie ma… Z wielkim szacunkiem odnoszą się do kapłanów. I to nie tylko chrześcijanie, ale również muzułmanie. Jeśli ksiądz wejdzie w sutannie do meczetu Umajjadów w Damaszku, to go tam przyjmują z rewerencją. Na ulicy jest podobnie: gdy widzą kapłana w stroju duchownym, odnoszą się do niego z dużym respektem, tak samo jak do imama. Ich pobożność jest wschodnia - czczą ikony, tłumnie podchodzą, by otrzymać błogosławieństwo, bardzo żywo śpiewają. Każda parafia ma silny zespół muzyczny oraz zespół muzyczny skautów. Tym, co łatwo zauważyć jest brak mężczyzn w kościele. Pozostały niemal same kobiety. Są jeszcze starsi panowie, ale młodszych brakuje, z wyjątkiem katechistów, młodocianych chórzystów i skautów, którzy z wielkim hałasem wprowadzają patriarchę na każdą liturgię.
Mówimy cały czas o Kościele melchickim, największym w Syrii spośród wyznań chrześcijańskich…
Tak, ale tam jest pięć innych Kościołów katolickich, które są w gorszej sytuacji niż melchicki, bo są mniejsze: maronicki, ormiański, syrokatolicki, chaldejski, łaciński. Są też Kościoły prawosławne… Tym, co mnie uderza jest fakt, że na całym Bliskim Wschodzie ludzie są do siebie bardzo podobni. Myślałem, że w Syrii, po tylu latach wpływów rosyjskich, pojawi się jakiś inny typ człowieka. Tymczasem nie - to jest ten sam świat arabski, co w Jerozolimie, w Jordanii, w Iraku. Ludzie są serdeczni, bardzo życzliwi i otwarci. Nie widać w nich śladów sekularyzmu. To bardzo ciekawe zjawisko.
Czy główną troską tamtejszych biskupów wciąż pozostaje emigracja, wyludnianie się parafii?
Emigracja już nastąpiła. Jeśli sześć milionów ludzi uciekło z Syrii, to zrozumiałe jest pragnienie patriarchów, żeby zatrzymać resztę. Tak jak w Iraku, gdzie z ponad miliona chrześcijan zostało 200 tysięcy. Wspieramy te pragnienia patriarchów. Podobnie jako oni jesteśmy przekonani, że ci ludzie wszędzie poza swoim krajem będą się czuli wykorzenieni. Będzie ich łatwo wykorzystać. Rozmawiałem z ludźmi, którzy doświadczyli działania islamu w jego radykalnej formie. Ciągle powtarzali, żeby tej formie islamu nie ufać, bo nie znosi ona inności drugiego człowieka. Niektórzy muzułmanie żyli obok chrześcijan przez wiele lat, ale zaczęli wspomagać Daesh i mordować swoich chrześcijańskich sąsiadów, niezależnie od tego, czy byli ich dobrymi sąsiadami, czy żyli z nimi w przyjaźni przez lata. Mówienie czegoś takiego nie jest politycznie poprawne, ale syryjscy chrześcijanie, mający bezpośrednie doświadczenie zetknięcia z radykalnym islamem, mówią: „Niech Europa będzie ostrożna, bo nie da się opisać tego, co sobie ona przygotowuje”.
Dochodzimy tu do problemu uchodźców: czy lepiej przyjmować ich w Europie, czy też raczej działać na rzecz tego, aby mogli zostać w swoim kraju?
Na pewno byłoby lepiej, gdyby mogli oni pozostać w swoim kraju i żyć w pokoju. Wiemy jaki jest los emigranta. Dopiero jego dzieci mogą wejść w nową kulturę i czuć się tam jak u siebie w domu. Podobne było też doświadczenie Polaków z czasów „Solidarności” i stanu wojennego.
Tylko co możemy zrobić, żeby Syryjczycy mogli u siebie pozostać?
Trzeba im pomagać. Patriarcha Grzegorz III Laham proponuje, żeby składać się dla nich na remont jednego pokoju. Chodzi o to, żeby w zburzonym domu rodzina mogła urządzić sobie chociaż jeden pokój, w którym może się schronić, a potem z roku na rok sama będzie remontowała następne. W ten sposób Syryjczycy wrócą do swoich domów. Problem w tym, że w krótkim czasie ceny czterokrotnie poszły w górę.e oni nie wrócą do domów, dopóki nie zakończą się działania wojenne!
Syryjczycy tłumaczą, że wszystkie nieszczęścia, jakie ich spotkały w XIX,XX i teraz w XXI wieku są skutkiem zewnętrznych interwencji. Najpierw Francja walczyła z Anglią o tereny roponośne, a oni zostawali ofiarami. Pewnie nie zawsze da się to tak prosto wytłumaczyć, ale tłumaczono mi, że kilka kolejnych konfliktów było prowadzonych siłami zewnętrznymi. Ktoś rozpętał wojnę albo przeciwko Syryjczykom, albo wciągając ich do niej. A teraz mamy wojnę bratobójczą. Toczy się walka o władzę - o to, żeby zakończyć panowanie Asada, które ostatecznie jest panowaniem legalnym, dlatego że on został wybrany w wyborach. Ktoś powie, że wybory w tamtych krajach są farsą, że można w nich zyskać i 400 procent głosów… Ale trzeba zrozumieć, że tam panuje inny system, że mówienie o demokracji w tamtych realiach jest bezsensowne. Ci ludzie mają swoją kulturę. Tłumaczą, że dopóki ojciec Asada [Hafiz al-Asad, który rządził Syrią w latach 1971-2000] był twardy i nie popuszczał nikomu, to wszystko szło swoim rytmem, nie było inflacji, kraj nie miał długów. Gdy przyszedł jego syn i zaczął mówić o demokracji i o wolnościach wszystko się rozleciało, bo Syryjczycy nie mają szczególnego poszanowania dla takiego stanu, w którym każdy może robić, co chce. Obecnie sytuacja jest bardzo trudna zarówno dla samego Asada, jak i dla jego przeciwników, bo ci nie chcą dopuszczenia go do następnej elekcji, on natomiast chce kandydować. Widać, że wraz z włączeniem się Rosji do konfliktu syryjskiego, Asad się bardziej umacnia. Wydaje mi się, że do zawieszenia broni, do pokoju tak upragnionego po pięciu latach wojny mogłoby dojść tylko drogą reformy państwa. Metodami typu: „jednego zabić, drugiego postawić na jego miejsce” nie rozwiąże się tego konfliktu.
A czy ludzie w ogóle mają tam jeszcze nadzieję, że pokój kiedyś zapanuje?
W każdym człowieku nadzieja żyje. Naszym zadaniem nie było wtrącanie się i osądzanie polityki Asada lub kogokolwiek, tylko niesienie nadziei. W czasie, gdy nie ma już tam żadnych zagranicznych turystów, ktoś się odważył pojawić w Syrii, będącej w stanie wojny i powiedział, że Polacy o nich myślą. Wielu Syryjczyków studiowało kiedyś w Polsce, tu i ówdzie spotka się nawet człowieka, który powie kilka słów po polsku. Mówić ludziom zrozpaczonym o nadziei, to rzecz wielkiej wagi.
Nie bał się Ksiądz Arcybiskup o życie?
Gdy człowiek wjeżdża na autostradę, też nie wie, czy dojedzie do celu. Może tam, w Syrii jest większe ryzyko, ale jeżeli chce się prowadzić dzieła miłosierdzia, to bez ryzyka się tego nie zrobi w kraju ogarniętym wojną.
Kościół w Polsce jest zaangażowany w pomoc mieszkańcom Syrii…
Od listopada ubiegłego roku przekazaliśmy 1,2 mln euro. Ktoś może powiedzieć, że to kropla w morzu wobec miliardów potrzebnych obecnie na odbudowę Syrii. Ale dla nich ważne jest to, że wiedzą, iż ktoś o nich myśli, że może ten kamyczek poruszy jakąś lawinę, może wywoła większy efekt także u innych episkopatów.
Czy z tej podróży rodzi się jakiś apel do Polaków, do Kościoła w Polsce?
Trzeba, żebyśmy mocno bronili poczucia jedności Kościoła powszechnego, który obejmuje nie tylko katolików rytu rzymskiego, ale także wschodnich rytów. Oni są integralną częścią Kościoła, przedstawianą przez św. Pawła - w Pierwszym Liście do Koryntian - jako jedno i to samo Ciało Mistyczne. Jeśli cierpi jakiś członek, współcierpią inne. Św. Paweł, który nawrócił się w Damaszku, jest początkiem tej wielkiej tradycji, z której my wyrastamy. My właściwie nie wyrastamy z tradycji Piotrowej, to znaczy z „chrześcijaństwa z Żydów”. My wyrastamy z tradycji „chrześcijaństwa z nieżydowskich narodów”, dlatego mamy pewne zobowiązanie wobec tego kraju, z którego wyszedł wielki Apostoł Narodów. Jego działanie było nie tylko głoszeniem Ewangelii. On także zbierał składki na Kościół w Jerozolimie, czyli myślał i dbał o to, żeby jedne Kościoły wspierały drugie; żeby nikt nie cierpiał biedy.
Czyli można się spodziewać dalszej pomocy Kościoła w Polsce dla mieszkańców Syrii?
Tak. Ale sytuacja naszej Caritas czy Pomocy Kościołowi w Potrzebie jest trudna, dlatego że w potrzebie jest większa część świata. My sobie z tego zdajemy sprawę, że garstka osób ma w ręku 90 procent bogactwa świata. Reszta najczęściej żyje w biedzie. To, co my mamy w Polsce jest rajem w stosunku do tego, co mają ludzie w innych krajach. Nie wszystkim jesteśmy w stanie pomóc. Ale musimy pomóc tym, którym możemy.
Wywiad przeprowadzony przez KAI. Rozmawiał Paweł Bieliński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz