2015/02/15

MIŁOŚĆ



                Drzwizamknęły się chyba zbyt głośno, by nie obeszło to sąsiadów. Rany. Znowu będąsię dziwnie na nas gapić na klatce schodowej. Kakashi, błagam, zrób coś zeswoim amoralnym życiem i wyprowadź je na jakieś w miarę proste tory. Jeśli niedla siebie, to chociaż dla mnie. Nie chcę świecić oczami przed pudlem z dołu,ani przed jego właścicielką, która za każdym razem mamrocze pod nosem„pederasta”, gdy przechodzimy obok niej.
 Wygląda na to, że mojego pana niezbyt obchodząmoje racje i to, czego chcę, a czego nie chcę. Nie, żeby mnie to w jakimśstopniu zdziwiło. Można by rzecz, że powinienem się przyzwyczaić. Hatake to typczłowieka, który niby darzy wszystkich dookoła zainteresowaniem i troską, a taknaprawdę myśli głównie o sobie. Jeśli zrobi coś dobrego dla innych, to chybatylko przez przypadek. I sam jest wtedy ciężko zdziwiony tym faktem. Najdziwniejjednak wygląda sytuacja, gdy on robi coś wbrew sobie. Normalni ludzie w wieluprzypadkach skłonni są do poświęceń i wielu wyrzeczeń, a wszystko to tylko poto, by komuś innemu żyło się lepiej. To jest normalne, społeczeństwo rozumie iakceptuje takie jednostki. Kakashi jednak w tym przypadku jest zupełnąodwrotnością – egoista z grubej rury. Myślę, że słowo „poświęcenie” w innymkontekście, niż „skropienie wielkanocnych pokarmów wodą święconą’, nie istniejew jego słowniku. Tym dziwniejsze jest to, że osoba taka jak on robi sobiewyraźnie krzywdę.                                                                                                                                                                                   W jaki sposób? Stoi i myśli.Już sam ten proces musi być dla niego wyjątkowo ciężki i bolesny, ale nie o tymchciałem mówić. Mimo, że od jego twarzy dzieli mnie różnica ponad półtorejmetra, to doskonale widzę pełną gamę uczuć na jego twarzy. Co więcej – wprzypadku połowy dopiero teraz dowiedziałem się, że szanowny pan Hatake takżeje odczuwa. Obrazowo mówiąc, wygląda, jakby miał ochotę rozpędzić się i walnąćgłową w ścianę, tak, by przebić się przez cegłówki, wylecieć z budynku i zabićsię na ulicy poniżej. Wściekły, sfrustrowany, zdezorientowany i… skruszony?
Niemożliwe. Ale jednak.Widocznie cuda się zdarzają, a przynajmniej chodzą po tym świecie cudotwórcy,tacy jak na przykład, ten cały Sasuke. Musiał pewnie dysponować jakimśponadnaturalnym talentem, skoro był w stanie doprowadzić mojego właściciela dotego stanu.
                Kakashi…?Dlaczego tak się patrzysz…?
                Gdy uniósłrękę, w pierwszym odruchu bezwarunkowym skuliłem się i wpełznąłem pod szafkę nabuty, stojącą na dość wysokich nóżkach. W sam raz, by pomieścić mą skromną,mopsią osobę. A dlaczego to zrobiłem? Cóż.. nazwijmy to odruchem ucieczki. Wpierwszej sekundzie po prostu myślałem, że zamierza w kwestii odreagowaniaprzyłożyć mi. I to tak, by fałdki na mordce mi się wyprostowały. Wiem, że jestdo tego zdolny.
                Alenie.                                                                                                                                                        - Szlag! – parsknął i rzucił ściskanym wciąż w dłoni telefonem o ścianę. Aparat napotkał twardyopór i rozpadł się na kilka mniejszych elementów, które smętnie opadły napodłogę, stanowiąc obecnie dość żałosną kupkę martwej elektroniki. Wiem, żenigdy nie lubił telefonów komórkowych, twierdzi, że są rakotwórcze i tak dalej,ale…
                Przełknąłemślinę. Zawsze uważałem, że Kakashi do osiągnięcia samopoczucia, w którym będziedoprowadzał do destrukcji najbliższego otoczenia, potrzebuje jednego z dwóchstanów. To znaczy – albo oszalał ze szczętem, albo się zakochał. I najgorszejest to, że nawet ja, jego prywatny pies, nie wiem, która z tych opcji jestgorsza.
                          Atmosferaw domu jest tak durna, że głupszą można uświadczyć chyba tylko w czeskichfilmach i brazylijskich telenowelach. Ojciec wyjechał w ramach delegacji doOsaki, unosząc pod pachą walizkę, wyładowaną ciuchami na co najmniej tydzień, amama została w domu i powoli dostaje szału, przez swoich dwóch wspaniałychsynów. Młodszy bowiem, z powodów dla niej niejasnych, obraził się na cały układplanetarny i chodzi nabzdyczony po całym domu, tarabaniąc się po schodach itrzaskając drzwiami. Poza tym, wciąż trwał w idiotycznym przeświadczeniu, żejego honor ucierpi, jeśli zaprzestanie toczyć zimną wojnę z bratem. Darzył go wdalszym ciągu zaciekłym milczeniem, a Itachi był zbyt zajęty szukaniem swoichrzeczy, rozwalonych po całym domu, by z nim porozmawiać. Jutro rano wyjeżdża nastudia, tak więc mama właśnie teraz szarpie się w kuchni, by przygotować imkolację pożegnalną.
                Oficjalniezawiadamiam, że jeśli Sasuke powie „Nie jestem głodny”, to go osobiściepogryzę. Swoją drogą, wcale nie dziwię się, że Itachi nie ma ochoty rozmawiaćze swoim bratem. Kto by tam chciał gadać z naburmuszonym dzieciakiem, u któregopoziom stosowania wulgaryzmów w wypowiedziach raptownie wzrósł o sto procent.Jak widać, młody Uchiha był wściekły i manifestował to na każdym kroku.
                Nie,nie wściekał się na brata brata. Ani nie na mamę. Nawet nie na Kakashi’ego. Nasiebie, bo obiecał sobie, że nie będzie dłużej w ogóle myślał o jasnowłosym i,jak na razie, na samych obiecankach sprawa się zakończyła. Brunet w takimwypadku bardzo obficie wyładowuje frustracje na osobach postronnych, głównie naczłonkach rodziny, chociaż Sakurze także nie oszczędził soczystego słowotoku.Od tej pory nie widziałem tej różowowłosej istotki. A szkoda. Całkiem ją…go…całkiem to lubię. Do tego stopnia, że kiedyś nawet przyłapałem się na myśli, żemógłby Stanowic też cząstkę naszej rodziny.
        Chwilowaniepoczytalność na szczęście minęła mi równie szybko, co się pojawiła i chybanie pozostawiła po sobie żadnych skutków ubocznych.
                Westchnąłemcicho, układając się w miarę wygodnie na czarnym dywaniku obok schodów. Niemuszę chyba dodawać, że Sasuke wyżywa się także na mnie? I wcale nie musi mnieprzy tym wyzywać. Wystarczy, że tak patrzy. Tak, jakby cały świat robił muzazdrość, a ja nic nie mogę na to pomóc. Deprymująca świadomość, zwłaszcza dlapsa. Nie muszę już chyba dodawać, że już od dłuższego czasu nie śpię z nim włóżku? Nie wiem, dlaczego. Przecież on też woli przytulić się w nocy do mojegofutra, zwłaszcza wtedy, gdy chce sobie popłakać. Zresztą, nie wolno mi nawetspędzać nocy w jego pokoju. Zrobił z siebie jakąś cholerną, zaklętąksiężniczkę, zamkniętą w komnacie na szczycie wieży i pewnie teraz czeka naksięcia, który go uratuje.
                Białowłosegoksięcia z mopsem. Trele-morele.
                Zerwałemsię na równe łapy, gdy zamek w drzwiach wejściowych kliknął. Ojciec wrócił?Nie, niemożliwe. Mało go nie być w domu przez co najmniej tydzień, a wyjechałdopiero wczoraj. Może mama zapomniała kupić czegoś do obiadu? Nie, też odpada.Jest właśnie w kuchni, nawet stąd słyszę jej nerwowe nucenie pod nosem. Zawsześpiewa jakieś kołysanki dla dzieci podczas gotowania, gdy jest zdenerwowana. Toją chyba w jakiś sposób odpręża. Przeciągnąłem się, wysuwając daleko przedsiebie przednie łapy, a potem potruchtałem do drzwi.
                Otwarte…?
                Kiedyjest się utalentowanym, życie jest znacznie prostsze. Dlatego właśnie wychodzęz założenia, że naturalne zdolności trzeba rozwijać. Podobnie chyba twierdząsetki rodziców, inwestujących w swoje pociechy i posyłających je na rozmaitekursy, począwszy od prawa jazdy, przez język włoski i kurs obsługi koparki, nazajęciach nurkowania skończywszy. Absolutnie to popieram. Bez ciekawychzdolności ciężko żyć, bo to właśnie one otwierają drzwi… wszędzie.
                Ajuż zwłaszcza psu. Dlatego właśnie jestem cholernie dumny z siebie i z tego, żepotrafię samodzielnie otwierać drzwi. W przeciwnym wypadku, nie trafiłbym na tąciekawą scenkę rodzajową, którą miałem teraz okazję tak popisowo przerwać. Ktowie, co by się stało? Sakura z pewnością dalej stałaby znacznie bliżej, niżobecnie, a Itachi wciąż szczerzyłby się jak kretyn.
                Zaraz…Sakura?! A co ona … on tutaj robi?
- Nie wejdziesz? – zapytał Tachi, obrzucając mnie lekkozirytowanym spojrzeniem. Jak zwykle, gdy współtwórca spisku spodziewa się, żewłaśnie wyszedł jeden z domowników, by podglądać jego życie osobiste, a okazujesię, że to „tylko” ciekawski pies. Stopą zmusił mnie, bym cofnął się za próg.
                Sakurauśmiechnął się, jakby chciał mnie pogłaskać, ale nie miał odwagi, by podejśćbliżej. Albo bał się, jak zostanie to odebrane przez Itachi’ego, któryaktualnie swoją skromną osobą zatarasował całe drzwi.
- Nie, lepiej nie. – odparł ostrożnie, wsuwając dłonie dokieszeni spódniczki. Była z czegoś, co wyglądało jak różowy jeans i sięgałagdzieś do połowy ud. A przy okazji, w sprytny sposób ukrywała fakt, że owyosobnik ma na dole za dużo, a na górze za mało, by kwalifikować się jakokobieta.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                   - Sasuke będzie wściekły. – mruknął chłopak, rozpaczliwiechcący zostać kobietą, krzywiąc się odrobinę. Usta miał pomalowane błyszczącym,różowym… czymś. Nie znam się na kosmetykach. Jak wiadomo, jestem naturalniepiękny i ich nie stosuję, z wyjątkiem tego cuchnącego szamponu, którym myjemnie Sasuke. Wtedy mają miejsce sceny dantejskie, bo ja tego nie cierpię.
                Wjaki sposób mycie może być fajne? Tarzanie się w błocie jest fajne, a nieleżenie w wodzie i czekanie, aż się futro rozpuści. Nie rozumiem, jak ludziemogą się z takim zamiłowaniem myć codziennie. Sasuke potrafi przez godzinę niewychodzić z łazienki i wygląda na to, że ten zabieg autentycznie mu się podoba.Już nie mówiąc o tak idiotycznej czynności, jak golenie się. Mojego panajeszcze to nie dotyczy, ale nie rozumiem, po co Itachi co kilka dni musi machaćtą żyletką po twarzy. To niebezpieczne. A gdyby sobie podciął przez przypadekgardło?
                A conajgorsze, strzygą także mnie. I to u weterynarza, a ja, jak już wspomniałem,wyjątkowo dziada nie znoszę.
- Pies mu mordę lizał. – parsknął starszy Uchiha,odgarniając na plecy włosy. Hmm… w sumie, dawno nie widziałem go wrozpuszczonych. A wygląda w nich ładniej, mimo, że zazwyczaj nosi je związane wluźną kitkę na karku. Tego też nie rozumiem. Pół życia hodował włosy, po to, byje molestować frotką.
                Ludzieto są takie skomplikowane stworzenia. Kochają sporo rzeczy, nienawidzą jeszczewięcej, a to, co robią, nijak się do tego ma. Zawsze potrafią zaskoczyć,zawsze. Głównie samych siebie i to własną głupotą. A mimo to, są tacyinteresujący i kochani. Nie wszyscy, ale większość. Zwłaszcza ci uśmiechnięci.                                                                                                                                                                    Zaraz…  jaki znowu pies?! Nic nikomu nie lizałem!
- No chodź. – mruknął Itachi, odsuwając się od drzwi.
- Ale twoja mama…
- Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko. Zresztą, jużod dawna czeka, aż zaproszę koleżankę do domu. – zachichotał, a ja drgnąłemgwałtownie, szorując pazurami po podłodze na tarasie, na który udało mi sięprześlizgnąć pomiędzy jego nogami. Wyglądało na to, że Itachi wie, jakiej dokładniepłci jest osoba, z którą rozmawia.
                Nieprzeszkadza mu to…? O rany.
                Idąctropem moich wcześniejszych rozmyślań, powinienem szczerze wielbić Sakurę, bouśmiechnęła się uroczo, rumieniąc niemal pod kolor swoich farbowanych włosów. Gdybysię tak bliżej przyjrzeć… Naprawdę ten chłopak był ładniejszą dziewczyną, niżniejedna fotomodelka. Pewnie zrobiłby karierę w tej branży. Gdzieś w Niemczech,albo tam, gdzie naprawdę nie ma ładnych kobiet.
                Powoliaż przestaję się dziwić, że podoba się bratu mojego właściciela. Swoją drogą,to chyba raj dla biseksualisty. Czasami Itachi’emu chyba ciężko zdecydować się,na co konkretnie ma ochotę, a tutaj ma dwa w jednym. Trochę chłopak,  a trochę dziewczyna. To z pewnością wieleułatwiało.
- Czyli jestem twoją koleżanką?
- Coś w ten deseń. – przytaknął Itachi, wpuszczając go dośrodka. – Albo bardziej kolegą.                             - Koleżanką. – odparł szybko Satoshi vel Sakura, mrugającgwałtownie. Rzęsy ma naprawdę długie, dodatkowo podkreślone czarnym tuszem.Tachi kiwnął głową.
- Jasne. Ringuś, chodź! – gwizdnął na mnie, otwierającszerzej drzwi, bym także mógł wcisnąć się do przedpokoju. Warknąłem głucho.Sakura właśnie schyliła się, by odpiąć klamerki butów na wysokich obcasach,spódniczka nieco podwinęła się do góry, pokazując zdecydowanie mało damskie toi owo. Ita uśmiechnął się z prawdziwym zadowoleniem.
                Rany.Świat staje na głowie i klaska uszami, nie?

                                               ~~~
                Godnepogratulowania. Albo pożałowania, zależnie od punktu widzenia. A ten, jakwiadomo, jest ściśle związany z punktem siedzenia. Mój punkt siedzeniaaktualnie mieści się na fotelu przed telewizorem, a konkretnie, na świeżowyprasowanej koszuli Kakashi’ego, skąd mam doskonały widok na obraz nędzy irozpaczy. Dlatego właśnie bardziej przychylam się ku opcji drugiej, wyniosłymprychnięciem sugerując, że zaraz zwrócę swoją porcję Chappi. Prosto na jegoubranie.
                Szarowłosyprzed jakąś godziną zadzwonił do Iruki i w krótkich (oraz dość nieprzyjemnychsłowach) odwołał umówione spotkanie. Dziesięć minut miotania się po mieszkaniupóźniej zadzwonił do niego z przeprosinami za tak szorstkie potraktowanie. Iwisiał na telefonie przez jakieś pół godziny, żaląc się i jęcząc, jakie to jegożycie jest niesprawiedliwe i niełaskawe. Na stacjonarnym, rzecz jasna, bokomórkę rozpieprzył. Że się tak kolokwialnie wyrażę. Razem z wszystkiminumerami, w tym, z numerem Sasuke.
                Tępa,siwa czacha. Dlaczego ja się tak o niego martwię? Do tego stopnia, że razem zSharinganem… Nieważne. Na wszystko przyjdzie jeszcze czas.
                Westchnąłemwymownie, łapą naciskając pilota. Czasami     hnąłemwymownie, łapą naciskając pilota. Czasami zdarza mi się nie trafić i wcisnę cośdziwnego, przez co Hatake jest wściekły, ale nie tym razem. Durny, amerykańskiserial o licealistach zamienił się miejscami z „Modą na sukces”. Zamerdałemsłabo ogonem, wolę już to, niż miłosne problemy nastoletnich dzieciaków. Niezmienia to jednak faktu, że i tak po chwili zacząłem szukać czegoś innego,zatrzymując się dopiero na stacji kulinarnej.
                Ostatniodrażnią mnie wszystkie problemy miłosne. Głównie te mojego właściciela.
- Szlag! – wrzasnął, dopiero zauważając, na czym leżę. Nocóż… jutro miał się w nią ubrać do pracy. Jakże mi przykro. Szkoda tylko, że tyjutro nie idziesz do pracy, Kakashi.
                Tylko,że jeszcze o tym nie wiesz. I nie ma to nic wspólnego z faktem, że jutro jestsobota.
- Złaź, Pakkun. – prychnął, wyszarpując spod mojegoślicznego, krąglutkiego ciałka tą szmatę. Nie rozumiem, po co ludzie się w toubierają.
                Zarazteż przypomniałem sobie widok mojego pana nago i zrozumiałem. Inni ludziepewnie też wcale nie chcą, jak im ktoś świeci klejnotami rodowymi tuż przedoczami. Ale, ale… o czym to ja? Aha. Nie wyjaśniłem, co takiego jest godnepożałowania.
                Mójwłaściciel, naturalnie. Albo też, jak kto woli, to, z jaką premedytacją udaje,że wcale nie jest wściekły i rozbity. Po prostu miota się z kąta w kąt, cochwilę przedstawiając różne rzeczy w dzikiej parodii sprzątania. Zawsze, gdyjest naprawdę zdenerwowany, próbuje robić porządek. Jakby wierzył, żedoprowadzając otoczenie do ładu, zrobi to samo ze swoimi problemami. Niestety,bardzo rzadko jest w takim humorze, co owocuje faktem, że w mieszkaniu mamy syfi malarię.
                Możeto nawet lepiej dla mnie, że dostaje szału…?
- Pakkun, idziemy na spacer!
                O janaiwny.

                                                               ~~~
                Sasukebędzie… eee… zaszczycony? Chyba raczej nie. Mam nadzieję, że mamie oczy niewypłyną na wierzch na widok Sakury. Już i tak ma wystarczająco dużo problemów,nie potrzeba jej syna, który umawia się z transwestytą. Chociaż… nie mój cyrk,nie moje małpy. Nie powiem, że ładnie razem by wyglądali, bo taka dawka różujest zabijająca nawet dla psa, ale.. Już wolę Sakurę, zamiast mojegonabzdyczonego pana. Wytoczyłem się za nimi z przedpokoju i zgrabnie wyminąłemTasia, po drodze ocierając się o jego nogi.
                Zkuchni pachnie naprawdę bardzo ładnie.
- Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – szepnął Satoshi,oglądając się. Oczywiście, że nie, idioto… idiotko! Zresztą, czy oni są w ogólerazem? Jakoś nie przypominam sobie, by Itachi chwalił się, że ma dziewczynę.Chyba mogę ją tak zaklasyfikować?
                Dziwnyprzypadek, żeby nie rzec „beznadziejny”. Ale za to mniej beznadziejny, niż mójwłaściciel, a to już coś. Naturalnie, zawsze będę stał po stronie Sasuke. Podwarunkiem, że nie będzie mi więcej przyczepiał do czoła karteczek samoprzylepnych.
- Itachi? – zawołała mama z kuchni. – To ty?
- Mniej więcej.  –odparł chłopak, kiwając twierdząco głową w odpowiedzi na pytanieprawie-dziewczyny. Gestem dłoni zaprosił ją do środka, a na schodach ktośzaczął się tarabanić.
                Bardzoważny dla mnie „ktoś”. Wyjątkowo irytujący „ktoś”. Zatrzymał się u szczytuschodów, łapiąc za balustradkę, bo niemal poślizgnął się na dywaniku.
- Sakura? – mruknął, unosząc brwi.
                Różowowłosyodwrócił wzrok z dziwną miną.
- E…cześć, Sasuke. – bąknął nienaturalnie wysokim tonem.Prawie babskim. Co prawda, zawsze starał się wyduszać z siebie miły, wysoki,kobiecy ton, z powodzeniem zresztą. Gdyby się bardziej zastanowić, był bardziejkobiecy niż większość kobiet, które znam.
- Co ty tu robisz?
- Kto? – zapytała mama, wynurzając się w końcu z kuchni.Miała na sobie dziwny, zielony fartuszek i kuchenne rękawice, a na twarzyniemal identyczny wyraz zdumienia, co u młodszego syna.                                     Co prawda, u niej graniczył z szokiem na tyledużym, że gdyby miała coś w rękach, pewnie by to upuściła. Sasuke natomiastwyglądał na wkurzonego. Jedynie Itachi nie stracił rezonu, uśmiechając sięszeroko.
- Mamo, to jest Sakura. – przedstawił gościa. – KoleżankaSasuke z klasy. – dodał nieco złośliwym tonem, rzucając ostre spojrzenie mojemupanu. O co chodzi?
                Mamazamrugała szybko, jakby chciała zetrzeć z oczu ten niecodzienny widok, ale wkońcu uśmiechnęła się w przyjazny sposób i zdjęła z rąk rękawice. Sasuke w tymczasie wyniośle prychnął i zszedł ze schodów, przy każdym kroku szurając kapciamiw irytujący sposób.
- Miło mi poznać. – wykrztusiła z siebie Mikoto, Nigdynie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ludzie mówią takie rzeczy, nawet, jeśliwidać, że to nieprawda. „Bardzo mi miło cię poznać”. „Przykro mi”. „Jak dobrzecię znowu widzieć”. Ludzie są kochani, ale nieszczerzy jak cholera. Przebijająw tym nawet koty.
- Mi również. – odparł Satoshi nienaturalnie wysokim,piskliwym tonem.
                Nowłaśnie o tym mówię. Wszyscy tutaj kłamią. Satoshi, twierdząc, że jest kobietą.Sasuke, utrzymując, że spotkanie bliskiego stopnia z pewnym szarowłosymosobnikiem nigdy nie miało miejsca. Mama, z uporem starająca się udowodnić, żedziwna koleżanka ich synów wcale nie sprawiła samym wyglądem, że nabrała ochotyskoczyć z okna. I Itachi także, sprawiając wrażenie, że nic się nie stało.
                Ja wsumie też. Wszyscy kłamią. Podobno miłość czyni z nas kłamców. Nie wiem, ile wtym tkwi prawdy, a ile zwyczajnej przesady. To trochę za głębokie, jak dla psa,który ledwo sięga łapą do klamki.
                                                                                                                                                                                                                                                                            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz