Naciągnięte fakty "Wprost". Sprawdziliśmy jak przebiegało "śledztwo" w sprawie Kamila Durczoka
18.02.2015 01:18
Kamil Durczok nie uciekał z mieszkania, gdzie znajdowały się narkotyki. Znaleziony tam laptop nie należał do dziennikarza. Był za to pendrive, który mógł być ukradziony Durczokowi. I tabletki na odchudzanie.
- Latkowski dzwonił podniecony. Mówił, że znalazł narkotyki, domagał się natychmiastowego sprowadzenia ekipy kryminalistycznej do tego mieszkania - opowiada nam policjant z Komendy Głównej, z którym redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski skontaktował się w ubiegły piątek 13 lutego, żądając interwencji.
Trzy dni później na łamach "Wprost" Latkowski zamieszcza artykuł, w którym stwierdza, że w apartamencie na warszawskim Mokotowie szef "Faktów" TVN Kamil Durczok "został przyłapany przez policję, jak ucieka z mieszkania, w którym znaleziono biały proszek". Na zdjęciach widać, jak Latkowski z Michałem Majewskim (kierującym we "Wprost" działem śledczym) przeglądają rzeczy znalezione w mieszkaniu. Oprócz śladów "białego proszku" są tam gadżety z sex shopu, filmy porno, laptop oraz nośniki danych. Jest też - jak pisze "Wprost" - "zakazany w Polsce lek".
Wśród tych rzeczy leżą dokumenty, których adresatem jest Durczok. "Wprost" informuje, że odkryło "ciemną stronę Kamila Durczoka". Podaje, że przedmioty z mieszkania należą do szefa "Faktów".
Zweryfikowaliśmy, jak przebiegało "śledztwo" "Wprost". Wygląda, że dziennikarze tygodnika naciągnęli fakty.
Po pierwsze, Durczok w apartamencie był 16 stycznia, a dopiero 13 lutego z redakcją skontaktował się Zbigniew Tomczak, biznesmen wynajmujący mieszkanie znajomej Durczoka. To on opowiedział o "ucieczce" dziennikarza i pokazał rzeczy, które miały tam leżeć od miesiąca. Wcześniej nie mówił tego policji.
Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej: - 16 stycznia policja została wezwana przez właściciela mieszkania do kradzieży z włamaniem. Na miejscu funkcjonariusze ustalili, że nie doszło do kradzieży. W salonie, do którego weszli, nie stwierdzili niczego podejrzanego. Przed blokiem policjanci spotkali pana Durczoka i z nim weszli do budynku.
Sokołowski mówi, że Durczoka wskazał policjantom właściciel mieszkania, mówiąc, że dziennikarz wcześniej stamtąd wyszedł. - Nie on wynajmował to mieszkanie. Wynajmującą była inna osoba, która też tam była. Pan Durczok został wylegitymowany. Przedmiotem sporu był niezapłacony czynsz, więc udokumentowaliśmy to zdarzenie tylko w notatniku służbowym- wyjaśnia rzecznik.
- Policjanci nie byli świadkami ucieczki bądź szarpaniny z panem Durczokiem - podkreśla Sokołowski. - Takie informacje otrzymali od właściciela dopiero 13 lutego, gdy policja była w tym mieszkaniu drugi raz.
Wtedy, jak mówi rzecznik, "policję znów wezwał właściciel, który tym razem stwierdził, że w mieszkaniu są narkotyki". Gdy policja odmówiła, interweniował Latkowski.
Funkcjonariusze zastali w mieszkaniu właściciela i jego pełnomocnika. Od nich dowiedzieli się, że wcześniej byli tam dziennikarze "Wprost".
- Policjanci zabezpieczyli przedmioty, co do których było podejrzenie, że mogły być na nich pozostałości po narkotykach - mówi Sokołowski. - Są na nich śladowe ilości kokainy oraz amfetaminy. W żaden sposób nie można z tej relacji wnioskować, do kogo należały.
Według rzecznika lek o nazwie Adipex, który odkryli "śledczy" "Wprost", jest środkiem na odchudzanie - niedopuszczonym w Polsce do sprzedaży, ale wolno go posiadać.
Zbigniew Tomczak nie chciał nam wyjaśnić, dlaczego ściągnął policję i "Wprost" do swojego mieszkania. Nie wiadomo, na jakiej podstawie - poza jego relacją - Latkowski z Majewskim uznali, że rzeczy z mieszkania należą do Durczoka.
- Dokumenty pochodzą sprzed kilku lat, laptop nie był jego, za to wśród elektroniki był pendrive ze zdjęciami z wakacji z 2010 r., który zginął podczas włamania do jego mieszkania w listopadzie - twierdzi osoba z rodziny Durczoka po lekturze publikacji.
Dziennikarze "Wprost" podtrzymują swoją wersję. Powtórzył to wczoraj Michał Majewski w Press.pl. Na nasze pytania do chwili zamykania numeru nie odpowiedział.
Przemysław Nowak, rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej, zapewnia nas, że nazwisko Durczoka nie pojawia się w śledztwie. - Postępowanie jest w sprawie, a nie przeciwko komuś. Przebywanie w mieszkaniu, gdzie były narkotyki, nie jest przestępstwem - mówi. Takiej afery dawno w Polsce nie było . Raz są dowody przeciwko Durczokowi , raz za - coś okropnego , ale takie skrajne relacje robią w mózgu kipisz , człowiek w końcu durnieje !!!! gb
Trzy dni później na łamach "Wprost" Latkowski zamieszcza artykuł, w którym stwierdza, że w apartamencie na warszawskim Mokotowie szef "Faktów" TVN Kamil Durczok "został przyłapany przez policję, jak ucieka z mieszkania, w którym znaleziono biały proszek". Na zdjęciach widać, jak Latkowski z Michałem Majewskim (kierującym we "Wprost" działem śledczym) przeglądają rzeczy znalezione w mieszkaniu. Oprócz śladów "białego proszku" są tam gadżety z sex shopu, filmy porno, laptop oraz nośniki danych. Jest też - jak pisze "Wprost" - "zakazany w Polsce lek".
Wśród tych rzeczy leżą dokumenty, których adresatem jest Durczok. "Wprost" informuje, że odkryło "ciemną stronę Kamila Durczoka". Podaje, że przedmioty z mieszkania należą do szefa "Faktów".
Zweryfikowaliśmy, jak przebiegało "śledztwo" "Wprost". Wygląda, że dziennikarze tygodnika naciągnęli fakty.
Po pierwsze, Durczok w apartamencie był 16 stycznia, a dopiero 13 lutego z redakcją skontaktował się Zbigniew Tomczak, biznesmen wynajmujący mieszkanie znajomej Durczoka. To on opowiedział o "ucieczce" dziennikarza i pokazał rzeczy, które miały tam leżeć od miesiąca. Wcześniej nie mówił tego policji.
Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej: - 16 stycznia policja została wezwana przez właściciela mieszkania do kradzieży z włamaniem. Na miejscu funkcjonariusze ustalili, że nie doszło do kradzieży. W salonie, do którego weszli, nie stwierdzili niczego podejrzanego. Przed blokiem policjanci spotkali pana Durczoka i z nim weszli do budynku.
Sokołowski mówi, że Durczoka wskazał policjantom właściciel mieszkania, mówiąc, że dziennikarz wcześniej stamtąd wyszedł. - Nie on wynajmował to mieszkanie. Wynajmującą była inna osoba, która też tam była. Pan Durczok został wylegitymowany. Przedmiotem sporu był niezapłacony czynsz, więc udokumentowaliśmy to zdarzenie tylko w notatniku służbowym- wyjaśnia rzecznik.
- Policjanci nie byli świadkami ucieczki bądź szarpaniny z panem Durczokiem - podkreśla Sokołowski. - Takie informacje otrzymali od właściciela dopiero 13 lutego, gdy policja była w tym mieszkaniu drugi raz.
Wtedy, jak mówi rzecznik, "policję znów wezwał właściciel, który tym razem stwierdził, że w mieszkaniu są narkotyki". Gdy policja odmówiła, interweniował Latkowski.
Funkcjonariusze zastali w mieszkaniu właściciela i jego pełnomocnika. Od nich dowiedzieli się, że wcześniej byli tam dziennikarze "Wprost".
- Policjanci zabezpieczyli przedmioty, co do których było podejrzenie, że mogły być na nich pozostałości po narkotykach - mówi Sokołowski. - Są na nich śladowe ilości kokainy oraz amfetaminy. W żaden sposób nie można z tej relacji wnioskować, do kogo należały.
Według rzecznika lek o nazwie Adipex, który odkryli "śledczy" "Wprost", jest środkiem na odchudzanie - niedopuszczonym w Polsce do sprzedaży, ale wolno go posiadać.
Zbigniew Tomczak nie chciał nam wyjaśnić, dlaczego ściągnął policję i "Wprost" do swojego mieszkania. Nie wiadomo, na jakiej podstawie - poza jego relacją - Latkowski z Majewskim uznali, że rzeczy z mieszkania należą do Durczoka.
- Dokumenty pochodzą sprzed kilku lat, laptop nie był jego, za to wśród elektroniki był pendrive ze zdjęciami z wakacji z 2010 r., który zginął podczas włamania do jego mieszkania w listopadzie - twierdzi osoba z rodziny Durczoka po lekturze publikacji.
Dziennikarze "Wprost" podtrzymują swoją wersję. Powtórzył to wczoraj Michał Majewski w Press.pl. Na nasze pytania do chwili zamykania numeru nie odpowiedział.
Przemysław Nowak, rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej, zapewnia nas, że nazwisko Durczoka nie pojawia się w śledztwie. - Postępowanie jest w sprawie, a nie przeciwko komuś. Przebywanie w mieszkaniu, gdzie były narkotyki, nie jest przestępstwem - mówi. Takiej afery dawno w Polsce nie było . Raz są dowody przeciwko Durczokowi , raz za - coś okropnego , ale takie skrajne relacje robią w mózgu kipisz , człowiek w końcu durnieje !!!! gb
Cały teks
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz