Wybory prezydenckie i parlamentarne są bez wątpienia najważniejszymi wydarzeniami(nie tylko politycznymi) w roku 2015. To one wskażą nam kierunek w jakim będziemy podążać jako naród, oraz w jakiej kondycji społecznej będziemy żyć w przyszłości. Mówię to z pełną odpowiedzialnością, ale nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy blisko historycznego przełomu, który wcale nie musi mieć pozytywnego odzwierciedlenia. Ale spokojnie, obiecuję, że ten tekst nie będzie miał barwy wyłącznie pesymistycznej, ale również powieje małym optymizmem, bowiem trzeba wierzyć, iż pewne decyzje nie są jeszcze odgórnie przesądzone i wciąż można przestawić kierunek myślenia Polaków na odpowiednie tory. A więc czas oszukać i uciec od katastrofalnego przeznaczenia, przede wszystkim od kata anty – niepodległościowego, który czyha nad życiem Polski niemal każdego dnia.
Pięcioletnia kadencja obecnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, zmierza już ku końcowi. Bez wątpienia, był to bardzo słaby okres czasu dla Polski i bynajmniej nie jest to tylko moja opinia. Jako obywatel wyrażam oburzenie, iż prezydent Komorowski nie zrobił niczego chociażby w sprawie ustawy emerytalnej, tylko „śmiało” dopuścił do tego, by Polacy pracowali dłużej. Dlatego nieprzypadkowo mówi się o nim, iż jest „człowiekiem spod żyrandola”. Prawie wszystko co mu podają „pod nos” podpisuje niczym automat podpisowy. Niemal nigdy nie zwraca uwagę na to, co jest napisane, jakie skutki mogą wynikać z danej ustawy, a przede wszystkim jakie mogą wynikać z niej zagrożenia. Prawdziwa „Głowa Państwa”, musi być prawdziwym „Strażnikiem Konstytucji” i dla dobra społeczeństwa – prowadzić bardzo aktywną politykę parlamentarną. Jeżeli wymaga tego interes społeczny, przed podpisaniem danej ustawy prezydent powinien wystąpić do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o zbadanie jej konstytucyjności, bądź odmówić podpisania ustawy i zwrócić ją ze skonkretyzowanym wnioskiem do Sejmu w celu jej ponownego rozpatrzenia. Tak powinien zachować się prawdziwy prospołeczny prezydent, a takiej aktywności u Bronisława Komorowskiego, po prostu nie widzę.
Przejdźmy teraz do omówienia polityki zagranicznej, jaką musi prowadzić polski rząd oraz prezydent. Pamiętajmy, że Polska leży w fatalnym miejscu geopolitycznym. Żyjemy bowiem między dwoma bardzo potężnymi sąsiadami, mające od setek lat różne interesy wobec nas. Nie są to też interesy niestety czysto „partnerskie”, tylko schodzą one do podważania naszej „suwerenności”. Historia pokazała nam i nadal pokazuje, że co jakiś czas te państwa potrafią się ze sobą zjednoczyć, by prowadzić określoną „grę” na arenie międzynarodowej. Mowa tutaj o Niemcach i o Rosji. Niemcy są wyraźnie dominującym państwem na Zachodzie(zwłaszcza w UE), zaś Rosja na Wschodzie. Wobec tego, Polsce pozostaje nic innego, jak prowadzić politykę „balansu” lub inaczej mówiąc politykę „środkową”, to znaczy, że całkowicie należy odrzucić koncepcję euroentuzjastyczną wobec Zachodu oraz dążenie do nierealnych i fikcyjnych „braterskich więzi” z Rosją. Oczywiście, nie mówię tutaj o dążeniach do konfliktów, czy do „prowadzenia wojen”, ale Polska powinna być w końcu traktowana jako silne państwo, z którym trzeba się liczyć i negocjować. Dzisiaj, niestety jest na odwrót i posiadamy status „międzynarodowego cielaka wystawionego na rzeź”, co skutkiem może być tylko i wyłącznie jedno – upadek państwa polskiego. Jednakże jeszcze w ostatniej chwili możemy uciec, ale najpierw przejdźmy do konkretów:
Polityka wobec UE:
Unia Europejska już dawno odeszła od koncepcji konfederacyjnej, czyli wizji ustroju unijnego jako słabego związku samodzielnych państw, tzw. „Europy Ojczyzn”. Odejście od macierzystej wizji, spowodowało, iż UE zaczęła zmierzać w zupełnie nowym kierunku, którą trzeba skonkretyzować jako bardzo niebezpieczne zjawisko, nie tylko dla Polski. Bowiem mowa jest tutaj o wdrożeniu koncepcji federalistycznej – wizji zakładającej stworzenie superpaństwa europejskiego, „europejskiego demosu”, jeszcze inaczej mówiąc „Stanów Zjednoczonych Europy”. Już na początku XXI wieku mieliśmy do czynienia z oficjalną próbą przekształcenia UE w superpaństwo europejskie, próbując wcielić w życie nowy Traktat ustanawiający konstytucję dla Europy(pojawiają się w nim takie pojęcia jak: prezydent UE, czy minister spraw zagranicznych UE). Jednakże na szczęście, dwa państwa, czyli Francja ( 29 maja 2005 r.) i Holandia (1 czerwca 2005)- obudziły się w porę i odrzuciły drogami referendalnymi ratyfikację powyższego Traktatu.
Naszym naczelnym obowiązkiem jest przynależeć do UE. Będąc jej członkiem, jesteśmy w pewnym sensie „oddaleni” od Rosji, a jej wpływy, a zarazem możliwości wobec nas – są w znacznym stopniu bardziej ograniczone. Wiadomo, że Zachód jest „zepsuty”, bo jesteśmy chociażby „zalewani”, wręcz bardzo śmiesznymi traktatami, rezolucjami czy innymi przepisami, zwłaszcza gdy dotyczy to kwestii obyczajowych – jednakże musimy pamiętać, iż w polityce bardzo ważna jest umiejętność podejmowania decyzji kategorii „mniejszego zła”. Bez tej umiejętności, chociażby w kontekście naszego umiejscowienia geopolitycznego – jesteśmy skazani na całkowitą utratę suwerenności. Na tym musi polegać nasz międzynarodowy „balans”. Musimy szukać jak najkorzystniejszych rozwiązań dla naszego kraju, gdyż takich 100 % korzystnych rozwiązań i tak nie znajdziemy. Doskonałym przykładem owego „balansu” – była polityka zagraniczna prowadzona przez Śp. Lecha Kaczyńskiego. Nie będę się tutaj za bardzo rozpisywał, ponieważ całą problematykę związaną z TL pragnę poruszyć w drugiej części tekstu, jednakże pewne skróty myślowe – jestem zobowiązany przedstawić, już teraz. Otóż Śp. Lech Kaczyński zanim podpisał Traktat Lizboński stanął przez dwoma zjawiskami, lub inaczej mówiąc, jak ja to zazwyczaj nazywam – „ wyborem pomiędzy dwoma honorami”. Z jednej strony prezydent mógł zachować się w sposób honorowy i w „beckowskim” stylu (nawiązuję do Józefa Becka – szefa MSZ z 1939r. i słynnej wypowiedzi z 5 maja tego samego roku w Sejmie) Traktatu nadzwyczajnie nie podpisać. Zapewne zaimponowałoby to wielu hurraoptymistycznym oraz nierealnie myślącym politycznie środowiskom z różnych stron, zapewne rzucano by mu również kwiaty pod nogi. Jeśliby do takiego scenariuszu doszło, to jednak dzisiaj płakalibyśmy jak bobry, a litości dla naszego społeczeństwa nie byłoby miary. „Co ty gadasz?!” – pewnie tak wielu z was teraz mówi. Tyle, że właśnie na tym polega realna polityka. A realną politykę korzystną dla Polski mogą robić tylko i wyłącznie dorośli mężczyźni mający cechy rasowego myśliciela takie jak „dalekosiężne myślenie” i „umiejętność przewidywania skutków danego czynu”. I te cechy miał właśnie Śp. Lech Kaczyński. Prezydent wiedział doskonale, jaki może nadejść czas dla Polski. Wiedział i widział co się dzieje. A czas dla nas mówiąc delikatnie – był bardzo okrutny. Lata 2005 – 2007 były latami o olbrzymim nasileniu propagandowym przeciwko całemu środowiskowi PiS. To był jeden „brutalny atak” spowodowany przez dosłownie wszystkie środowiska polityczne(nawet koalicjantów) i medialne. Siła rażenia była ogromna. Zwykły człowiek, niczym w czasach PRL bał się powiedzieć, iż jest zwolennikiem PiSu, bo mogło go kosztować to nawet utratą pracy. Do czego zmierzam? Otóż prezydent wiedział, że czas rządów PiS może nie dotrwać do końca kadencji sejmowej. Zauważył, iż zmienia się warta na scenie politycznej. Wiedział też, że i on może nie uzyskać ponownej reelekcji w 2010 r. Zresztą był to czas wielkiej mody na PO, a jak doskonale wiemy – ci ludzie są euroentuzjastami z krwi i kości, gdzie każdy podpis pod jakimkolwiek traktatem będzie spełnieniem ich marzeń. Mimo to prezydent Kaczyński zwlekał z podpisaniem dokumentu, jak tylko mógł. Była to typowa strategia – „przeczekania na odpowiedni moment”, „przerzucenia problemu w czasie”, która umożliwiłaby znalezienie odpowiedniej „luki”, by jednak nie podpisywać tego traktatu. Zauważmy, że Sejm uchwalił ustawę ratyfikacyjną 1 kwietnia 2008r., a prezydent podpisał dokumenty ratyfikacyjne dopiero 10 października 2009r.(uzależnił tę decyzję od wyniku referendalnego w sprawie przyjęcia TL przez Irlandię). Przy okazji warto wspomnieć, iż Polska została wyłączona ze stosowania Karty Praw Podstawowych w zakresie, w jakim naruszałaby konstytucję. Rodzi się teraz kluczowe pytanie – czy przyszły prezydent wybrany np. z ramienia PO również wyraziłby podobne stanowisko w sprawie KPP? Czy może jednak nie? Jeśli by tak było, to bałagan społeczny, obyczajowy i moralny mogłyby się okazać naprawdę fatalne w skutkach, i co ciekawe dopiero dzisiaj byłoby to odczuwalne. Dziwi mnie to, że niektóre środowiska tego nie umiały przewidzieć. A więc reasumując: prezydent Kaczyński wybrał drugi rodzaj „honoru” – zdecydowanie bardziej odpowiedzialny, ratując nas przed bardzo niebezpiecznymi forsowanymi zmianami proponowane przez UE.
Prowadząc politykę w Unii Europejskiej, zdecydowanie należy być eurosceptykiem. To jest jak w życiu. Gdy idzie się na rozmowę kwalifikacyjną, to wiadomo, że pracodawca lub menadżer w pierwszej kolejności zwróci uwagę na umiejętności asertywne przyszłego pracownika. Człowiek, który jest słaby w walce o swoje interesy, daje się sobą „pomiatać”, zgadza się na wszystkie stawiane mu warunki, nie umie powiedzieć słowa „nie” – pracodawca już będzie wiedział, że z takim pracownikiem „może robić wszystko” co chce, dając mu przy okazji najgorsze warunki płacowe. Ale podam jeszcze inny przykład z życia wzięty. Gdy mężczyzna chce „zdobyć” serce kobiety, wtedy musi się liczyć z kilkoma wizjami. Pierwsza – rozkocha kobietę na amen i będzie wszystko dobrze, druga – nie „zdobędzie” jej serca, trzecia – kobieta zobaczy, że mężczyzna jest bardzo uległy, może robić nim co chce, ma przewagę nad nim i widzi, że jest na każde zawołanie, jeszcze robi wszystko czego kobieta zapragnie – to wtedy tworzy się tzw. „sztuczna miłość”, która kiedyś i tak fatalnie może się zakończyć np. rozwodem czy rozstaniem, gdy tylko mężczyzna przejrzy na oczy. I tym uległym „mężczyzną” z trzeciej wizji jest dziś rząd Platformy Obywatelskiej, wraz z prezydentem Komorowskim na czele. Ten skrajny entuzjazm, albo mówmy już konkretniej – skrajny euroentuzjazm może doprowadzić do naszego przyszłego wielkiego narodowego płaczu. Potrzeba nam ludzi odpowiedzialnych na szczytach Unii Europejskiej i w Parlamencie Europejskim. Nie lizusów, tylko wojowników. Tacy, którzy będą umieli powiedzieć „nie”, a nie ciągle przytakiwać, potem podpisując wszystko co ma się pod nosem. Dlatego euroentuzjaści są paradoksalnie największym zagrożeniem w Unii.
Część 2 tekstu ukaże się za dwa tygodnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz