2015/02/20

"Odmówili karetki i kazali dać tabletkę". Kobieta zmarła. Miała zawał

43-latka wiła się z bólu, rodzina wzywała kilka razy pogotowie. Dyspozytor jednak karetki nie chciał wysłać. Rodzina skarży się, że zalecił jedynie podanie tabletek przeciwbólowych. Bliscy w końcu sami zdecydowali się zawieźć kobietę do szpitala. Okazało się, że miała zawał serca. Nie udało się jej już uratować.

Dramatyczne zdarzenia rozegrały się w Połajewie (woj. wielkopolskie) 4 lutego po godz. 5. Całą historię opowiedzieli nam syn i matka zmarłej. Dyrektor szpitala nie zaprzecza przedstawianej przez nich wersji wydarzeń. Zaleca jednak ostrożność w jednoznacznym wydawaniu osądów.
Dyspozytor: "proszę dać tabletkę"
- Córka wstała rano, szykowała się do pracy, wypiła 2 filiżanki kawy. Momentalnie usłyszałam krzyk. Wyskoczyłam z sypialni a ona klęczała i krzyczała: ""ratujcie!", "pomóżcie!", "strasznie boli!" - relacjonuje Janina Jop, matka zmarłej MałgorzatySyn kobiety natychmiast wezwał pogotowie. Była godz. 5:27 - wynika z notatek, jakie po całym zdarzeniu sporządziła rodzina. Bliscy skarżą się, że dyspozytor odmówił jednak wysłania karetki. - Powiedzieli nam: "proszę dać tabletkę przeciwbólową i czekać godzinę" - mówi pani Janina.
Ból nie ustawał a kobieta krzyczała z bólu. Po 8 minutach syn pani Małgorzaty ponownie zadzwonił pod 999. Twierdzi, że dyspozytor kazał poczekać na działanie leku i po raz kolejny odmówił wysłania karetki. - Odebrałem to tak, że nie mam po co dzwonić, bo skoro podałem jej tabletkę, to ból powinien przejść - mówi Jacek Czekała.         Po trzecim telefonie rodzina sama zdecydowała się zawieść kobietę do szpitala. Jak tłumaczy syn, poprosiła ich o to matka, gdy dyspozytor kolejny raz odmówił mu przysłania karetki. - Nie mogłem patrzeć jak mama cierpi - mówi syn kobiety.
Z relacji rodziny wynika, że kobieta o własnych siłach zeszła po schodach i wsiadła do auta.
- Wnuk prowadził, córka obok siedziała obok a ja z tyłu. Zatrzymywaliśmy się co 200 metrów, bo ona z bólu nie mogła usiedzieć w tym samochodzie. Myślała, że jak zaczerpnie świeżego powietrza, to przestanie ją tak boleć - mówi matka kobiety.                                                                                                       

Chcieli ją sami dowieźć do szpitala

W samochodzie straciła przytomność. -  W pewnym momencie opadła na mnie. Szybko wysiadłem, położyłem mamę, zacząłem ją reanimować. Chciałem, żeby żyła - mówi Jacek Czekała.
Wówczas syn miał po raz kolejny zadzwonić na pogotowie. Była godz. 6:19. Jak wynika z notatek rodziny, sporządzonych na podstawie informacji o połączeniach wychodzących w telefonie, było to już piąte połączenie z dyspozytorem. - Przekazali nam wtedy, że karetka jest już w drodze, w Hucie - tłumaczy syn kobiety.
Kiedy karetka wyruszyła do chorej? Nie wiadomo. Syn 43-latki zapewnia, że z wcześniejszych rozmów z dyspozytorem nie wynikało, że ten wysłał pogotowie ratunkowe.
Gdy karetka dotarła na miejsce, w którym rodzina próbowała reanimować 43-latkę, lekarze przejęli nieprzytomną kobietę, podjęli dalszą resuscytację i zabrali ją do szpitala. Tam stwierdzono zgon. - Jestem bardzo zawiedziona służbą zdrowia. Gdyby pogotowie przyjechało od razu, może udało by się ją uratować - mówi matka zmarłej                                                                                                                      .   

Dyrektor: sprawa jest niejednoznaczna

Sprawę śmierci kobiety bada prokuratura i władze szpitala. Dyrektor placówki nie zaprzecza, że dyspozytor trzykrotnie odmówił wysłania karetki. Ostrzega jednak przed pochopnym wyciąganiem wniosków. - Pierwsze wezwania nie są na tyle przejrzyste, by wydać jednoznaczną opinię w tej sprawie. Dyspozytor najpewniej zasugerował się informacjami o wcześniejszych bólach kręgosłupa i młodym wiekiem kobiety - mówi Rafał Fonferek-Szuca, dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Pile.
Jak tłumaczy, w zbieraniu wywiadu nikt nie oczekuje od rodziny pacjenta fachowych terminów. - Sztuką jest wyciąganie wniosków z zeznań. Są charakterystyczne zwroty i określenia. Dla mnie nie jest to jednoznaczne. Byłbym ostrożny z czarno-białymi ocenami - tłumaczy Fonferek-Szuca.
Na pytanie o to czy przesłuchał nagrania z centrum powiadamiania ratunkowego, odpowiada: - Nie słuchałem całych tych rozmów, tylko fragmenty kluczowe.
Dyspozytor pogotowia nie został zawieszony w obowiązkach, nadal pracuje na tym stanowisku. Szpital czeka na decyzje prokuratury w tej sprawie. Ta zabezpieczyła nagrania z centrum powiadamiania ratunkowego. Dopiero wówczas dyrekcja szpitala wyciągnie ewentualne konsekwencje wobec mężczyzny.                                                                                                                                                                                                                                                                                       I  znowu  narozrabiała  służba  zdrowia  ale  tym  razem  dyspozytor   nie  lekarze  .  Ja  nie  wiem  co  dokładnie  powiedzieli  dyspozytorowi  ale  gdyby  powiedzieli  że  to  serce  na pewno  karteka  by  od  razu  przyjechała  . Ale  ponieważ  ludzie  dzwonią  naprawdę  z  pierdołami  to  może  właśnie  takie  są  tego  skutki  .  Niemniej  jednak  dyspozytor  powinien  odróżnić  ziarna  od  plew  .  Tym  razem  nawalił  i  nie  ma  dla  niego  usprawiedliwienia  .  Przyczynił  się  do  śmierci  kobiety  i  już  powinien  być  na  urlopie  .  Ale  dyrektor  jego  placówki  uważa  inaczej  .  No  cóż  ma  prawo  ,  tylko  krowa  nie  ma  własnego  zdania   ale  z  drugiej  strony  nie   powinien  go  osłaniać  .                                                                                                                GB
                                

            .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz