Lekarze ze szpitala w Bartoszycach (woj. warmińsko-mazurskie) tak pomogli Stanisławowi Miłkowi z Łabławek, że ten dwie godziny po wizycie w szpitalu umarł we własnym domu. Wdowa po zmarłym Teresa Miłek (63 l.) domaga się sprawiedliwości!
W Niedzielę Wielkanocną pan Stanisław chwacko ruszył na rezurekcję, ale do domu wrócił na ostatnich nogach. Ledwo chodził, nie mógł złapać tchu, bolało go w pachwinie i ten ból narastał z każdą chwilą. Cierpiał tak bardzo, że aż skręcał się leżąc na łóżku. - Nie ma co, trzeba do lekarza - stwierdziła pani Teresa, a on posłusznie ruszył po pomoc medyków w niedalekim Bisztynku. Ci odesłali go jednak do szpitala w Bartoszycach. Było już późno, gdy mężczyzna dokuśtykał do punktu nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej. Tam dostał kroplówkę i leki znieczulające. I usłyszał, że może iść do domu. - Gdy wrócił, od razu poszedł do łazienki. Nagle usłyszałam charczenie. Poszłam zobaczyć, co się stało. Mąż w konwulsjach leżał na podłodze - opowiada zapłakana Teresa Miłek.
Najpierw przyjechała karetka z Bisztynka, ale byli w niej ratownicy bez lekarza. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach przybyło pogotowie z Bartoszyc. - Reanimowałem go prawie godzinę, ale było za późno na pomoc - mówi dr Wojciech Stefanowicz, który wcześniej widział Stanisława Miłka w szpitalu, jak przechodził przez SOR. - Jakby go tam odpowiednio zbadali, to mąż by żył. Pomogli mu tak, że zaraz potem umarł - mówi załamana wdowa. Dyrektor szpitala dr Sławomir Wójcik uważa, że jego placówka nie zawiniła w tej sprawie. Bo punkt świątecznej opieki zdrowotnej udziela jedynie doraźnej pomocy i pacjent ją otrzymał. - Nie wiemy jeszcze, jaki był powód śmierci tego pana. To wykaże sekcja zwłok. Możliwe, że to był zawał - mówi. Ale śmiercią Stanisława Miłka zajęła się już prokuratura. W szpitalu kontrolę wdrożył też Narodowy Fundusz Zdrowia.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz