Mamusia
Anna Musiałowicz
Mamusia leżała w ostatnim pokoju. Musiałam przejść przez ciemny, długi korytarz, który zawsze mnie przerażał. Ścisnęłam mocniej misia, by dodać sobie odwagi i ruszyłam przed siebie. Minęłam wypchaną sowę z rozpostartymi skrzydłami. Nie lubiłam jej. Bałam się, że pewnego dnia ożyje i nie mogąc uciec z domu, zacznie mnie atakować. Sowę przyniósł mój świętej pamięci dziadek wiele lat przed moim narodzeniem. Tato był wtedy jeszcze małym chłopcem. Od tamtego czasu sowa pilnowała korytarza i przede wszystkim kurzyła się. Miała szklane oczy i brązowo-szare skrzydła, z których raz po raz wypadało pojedyncze pióro. Tato za każdym razem starał się przykleić je z powrotem. Powtarzał, ze łysa sowa mu do niczego niepotrzebna. Śmiałam się wtedy, wyobrażając sobie gołego ptaka. Na krótką chwilę w mojej głowie sowa przestawała straszyć. Myślałam, jak wyglądałaby w piekarniku.
Z misiem w ramionach przebiegłam przez korytarz. Zza drzwi po lewej stronie usłyszałam głosy starych bab. Znów się modliły. Przyszło ich chyba ze dwadzieścia, każda z różańcem w dłoniach. Rozsiadły się w pokoju z telewizorem i jak mantrę powtarzały „Ojcze nasz” i „zdrowaś Maryja”. Zawodziły przy tym tak, że aż rozbolała mnie głowa.
Drzwi od pokoju mamy były uchylone. Weszłam ostrożnie, starając się być cichutko jak myszka. Mamusia leżała ubrana w czarną sukienkę, na szyi zawieszony miała szkaplerz, w uszach – kolczyki, które dostała na urodziny od taty. Dłonie zwinięte miała różańcem, trzymała w nich czarną, zniszczoną książeczkę od nabożeństwa. Tata chciał kupić nową książeczkę, ale babcia powiedziała mu, że ma zostać tak, jak jest, bo wszyscy przynajmniej zobaczą, że książeczka była używana i że z mamy przykładna chrześcijanka była.
Obok trumny z mamusią na taborecie siedział tato. Twarz miał ukrytą w dłoniach. Od naszego wypadku i śmierci mamy codziennie był pijany. Brzydko pachniał. Domem zajmowały się te stare, rozmodlone raszple. Posprzątały dom, przygotowały katafalk, przyniosły kwiaty, pamiętały o zapaleniu gromnic. Głupie baby zasłoniły wszystkie lustra w domu, żeby nie pojawił się w nich duch. Przez te flądry nie mogłam teraz nawet zobaczyć, czy mam włosy dobrze ułożone. Zawsze czesała mnie mamusia. Teraz musiałam radzić sobie sama.
Tato siedział w bezruchu. Nie miałam odwagi do niego podejść. Od śmierci mamy w ogóle ze mną nie rozmawiał., nawet na mnie nie patrzył. Wiem, jestem bardzo podobna do mamusi, pewnie trudno mu to znieść. Podeszłam do trumny, dotknęłam polakierowanego drewna. Tak ślicznie błyszczało. Gdy przechodziłam obok gromnicy, płomień strzelił w górę. Tato podniósł głowę przestraszony. Wstał, dotknął dłoni mamy i powolnym krokiem wyszedł z pokoju, po drodze zabierając mojego misia, którego zostawiłam w kącie. Przez te kilka dni jego włosy stały się srebrne. Zmienił się.
Zrobiło mi się przykro, gdy tak wyszedł bez słowa. Baby mówiły, że trzeba dać chłopu czas na pogodzenie się ze stratą, a potem pewnie nową kobietę sobie znajdzie. Nie chciałam myśleć, że jakaś obca kobieta może zostać jego żoną. Tylko mamusia mogła nią być! Byłam zła na te stare raszple za to, co mówiły. Byłam zła na niego. Kiedy leżałam po wypadku w szpitalu, odwiedził mnie tylko raz. Siedział przy mnie, płakał, jakby za mocno uderzył się w kolano. Myślałam, że dorośli mężczyźni nie płaczą. Prosił, bym go nie zostawiała, bo teraz ma tylko mnie. Wiedziałam już, że mama nie żyje. Ten samochód potrącił ją na śmierć. Mnie zabrała karetka. Tato siedział w tamtym dniu przy moim szpitalnym łóżku tak długo, aż go pielęgniarki nie wygnały. Ja byłam podłączona do jakichś rurek, nie mogłam się ruszać ani mówić. Nawet oczu nie mogłam otworzyć. A jednak widziałam go, już wtedy miałam wrażenie, ze zrobił się dziwnie stary. Zastanawiałam się, czy skoro mama nie żyje, to ja nie powinnam zostać jego żoną. To teraz ja będę gotować mu obiady i prasować koszule. Tylko czy siedmiolatki mogą wychodzić za mąż? I co powiem Piotrusiowi z klasy? Przecież jemu już obiecałam.
Chodziłam sobie wokół trumny, zaśpiewałam mamusi piosenkę o sarenkach. Bardzo ją lubiła. Ciekawa byłam, czy mama jest już w niebie i czy słyszy mnie stamtąd. Ksiądz w kościele mówił, że zmarli obserwują nas z góry, a my mamy się modlić za zbawienie ich duszy. Nie mogłam tego zrozumieć. Skoro są już szczęśliwi w niebie, to po co jeszcze zbawienie? I przecież Pan Jezu już nas zbawił na krzyżu, to czy ma to zrobić jeszcze raz? Miałam zapytać księdza o to na katechezie, ale zapomniałam.
„Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie...” - usłyszałam, gdy ktoś wychodził z drugiego pokoju. Był już wieczór, miałam nadzieję, że stare baby w końcu sobie pójdą. Było tu chyba pół wsi. Wszystkie w ciemnych spódnicach za kolano, chustkach na głowach. Przypominały czarownice. Mamusia wyglądała przy nich jak gwiazda filmowa. Zawsze kazała mi być dla nich grzeczna. Gdy szłyśmy do kościoła i któraś z nich nas zagadnęła, stałam jak posąg i nie odzywałam się. Czasem mówiły, że jestem jakaś dzika. Same wyglądały jak małpy z dżungli, stare wiedźmy! Mamusia nie byłaby zadowolona słysząc, że tak o nich mówię. Wczoraj jedna z nich powiedziała, że uszyła mi nową sukienkę na pogrzeb, bo to, co mam, się nie nadaje. Powinnam być wdzięczna. Ale chciałam tylko, żeby te baby już przestały się modlić, zabrały ze sobą swoje zawodzenie i zostawiły mamusię, tatusia i mnie samych.
W domu zrobiło się cicho. Poprawiłam jeszcze różę w wiązance przy trumnie mamy. Asparagus całą ją zasłaniał. Wyszłam na korytarz, stanęłam w kącie, chowając się przed sową. Z pokoju z telewizorem zaczęły wychodzić baby. Część z nich znałam, inne były zupełnie obce. Co jakiś czas któraś wzdychała i mówiła cichym, zachrypniętym głosem „taka tragedia, taka tragedia!”. Było też kilku mężczyzn. Tato odprowadzał tych wszystkich ludzi do drzwi, dziękując za wsparcie i modlitwę. Obok taty stała babcia, chwyciła go za ramię, bo się chwiał. Chyba tak jak ja był zmęczony tymi wiedźmami i wcale nie chciał dziękować, ale też musiał być grzeczny. Biedny. Niektóre z tych bab całowały go w policzki, inne przytulały. Obrzydlistwo.
Sąsiedzi opuścili dom. Zostaliśmy: ja, tato, babcia, ciocia Basia i mamusia w trumnie. Przez chwilę było cicho i spokojnie, tak jak lubię. Nagle babcia zaczęła mówić do taty ostrym, napastliwym tonem. Kazała mu się umyć, przestać w końcu chlać, bo jutro pogrzeb i musi wyglądać jak człowiek. Tato odpowiedział jej coś brzydkiego, nie mogę powtórzyć. Babcia zaczęła krzyczeć na niego, on na nią, zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Ciocia Basia stała obok i chyba nie wiedziała, jak się zachować. Tato krzyczał coraz głośniej, babcia zaczęła płakać, że taka tragedia się stała, a on jeszcze chce wstyd rodzinie przynieść. Tato zatoczył się, po czym odwrócił i poszedł do pokoju wciąż krzycząc, żeby mu wszyscy dali święty spokój. Babcia nadal płakała, usiłując znaleźć poparcie u cioci Basi. Ciocia spojrzała na nią. Oczy miała jak Bazyliszek na obrazku w mojej książce „Legendy polskie”, usta ściśnięte tak, że przypominały cienką nitkę, broda jej drgała. Gdy się uspokoiła, wysyczała przez zęby, że ma się babcia nie dziwić zachowaniu taty i faktycznie dać człowiekowi spokój, skoro sama wpadła na ten poroniony pomysł, by pod koniec dwudziestego wieku trzymać trumnę w domu. Ciocia odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni. Przez chwilę słychać było jeszcze łkanie babci. Potem ucichło wraz z trzaskiem zamykanych drzwi.
Obserwowałam tę scenę ukryta w kącie. Czułam się zmęczona. Nade mną sowa rozpościerała swoje skrzydła i łypała szklanym okiem. Mojego misia-bohatera wziął gdzieś tato. Przebiegłam korytarz najszybciej, jak mogłam. Sowa mnie nie złapała. Uznałam, że nikogo nie obchodzi, czy umyję dziś zęby, więc położyłam się w pokoju z telewizorem. Nie chciało mi się przebierać w piżamę ani ścielić łóżka. Na fotelu znalazłam misia. Przytuliłam się do niego i zasnęłam.
Gdy się obudziłam, było pięć po trzeciej. Mamusia uczyła mnie, jak czytać godziny na zegarku. To było trudne. Dlaczego duża wskazówka wskazuje minuty, skoro godziny są ważniejsze? Mama mówiła, że pewnego dnia przekonam się, że czasem największe znaczenie mają sekundy. Chyba zaczęłam rozumieć, o co jej chodziło. Gdybym wtedy nie marudziła przy śniadaniu i potem nie musiałybyśmy biec na autobus, to kierowca tamtego auta minąłby nas stojące na przystanku, a mamusia by nie umarła. Czy to była moja wina?
Czułam się wyspana. Dom był cichy i spokojny. Nawet tato dziś nie chrapał. Jutro w południe miał się odbyć pogrzeb. Znów przyjdą te stare baby i będą zawodzić. Ciekawe, w jaką sukienkę mnie ubiorą. Marzyłam o takiej z falbankami, chciałam wyglądać jak księżniczka. Ale wolałabym, żeby uszyła mi ją mama, a nie jakaś raszpla. Pomyślałam, że pójdę jeszcze popatrzeć na mamusię. Jutro przyjdzie ksiądz, pokropi ją wodą święconą, odmówi jakieś modlitwy. Potem smutni panowie w białych rękawiczkach podniosą ciężkie wieko, położą je na trumnie i przybiją gwoździami, by nie zsunęło się, gdy kondukt będzie szedł do kościoła. Kiedy dziadek umarł, tak właśnie robili.
Zostawiłam misia w łóżku, wyszłam z pokoju na palcach, żeby nie zbudzić taty. Przebiegłam przez korytarz (sowa nadal szykowała się do lotu), weszłam do pokoju mamusi. Gromnice paliły się, dając słabe światło. Podeszłam do trumny, spojrzałam mamie w twarz. Miała takie długie rzęsy. Ucałowałam ją w nos i usiadłam na taborecie. Zaśpiewałam piosenkę o sarence, a potem powiedziałam wierszyk, którego nauczyłam się na pierwszy dzień wiosny. Zastanawiałam się, czy nie powinnam się pomodlić. Mama usiadła w trumnie. Miała dziwnie przekrzywioną głowę - tamten samochód uderzył ją w szyję. Poruszała nią chwilę. Odgarnęła włosy. Ruchy miała sztywne, trochę nieporadne. Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się.
– Śpiewanie to też modlitwa, córuś.
– O sarenkach też?
– Też.
Siedziałam na taborecie i zastanawiałam się, czy mogę podejść do niej i przytulic się. Od jej śmierci wszyscy o mnie zapomnieli i tak bardzo brakowało mi przytulania. Tak mocno się cieszyłam, że zbudziła się dla mnie i rozmawiała ze mną. Wiedziałam, że mamusia nie żyje. Ale nie bałam się jej. Podeszłam bliżej do trumny. Chwyciła mnie za dłonie. Jej ręce były zimne, nieprzyjemne w dotyku. To mnie zaskoczyło. Spojrzałam jej w oczy. Były takie strasznie smutne.
– Córuś, chodź ze mną.
Wiedziałam, o co prosi. Nie chciałam z nią iść. Ona była już dorosła, w niebie czekał na nią dziadek. A ja musiałam zając się tatą. Był taki nieszczęśliwy, taki nieporadny. Kto będzie mu robił śniadania do pracy? Kto pocałuje przed wyjściem? Kto zrobi zakupy i obierze ziemniaki? Z kim wieczorem obejrzy „Dziennik”? Nie mogłam zostawić go bez opieki. Nie mogłam spełnić jej prośby, choć serce z piersi mi się wyrywało. Uwolniłam ręce z jej uścisku.
– Nie, mamo, nie! - krzyknęłam.
Spojrzała na mnie z tęsknotą. Zamknęła oczy i położyła się z powrotem w trumnie. Ja wróciłam do łóżka. Zapomniałam o sowie.
Obudziłam się, gdy usłyszałam brzdęk tłukącego się szkła. To ciocia Basia zbiła szklankę. Usłyszałam przekleństwo, a potem szloch. Było po siódmej. Niedługo przyjdzie ksiądz i zaczną schodzić się inni ludzie. Babcia już była, prasowała koszulę tacie. Ucieszyłam się. Myślałam, że na mnie spadnie ten obowiązek, a mama tyle co nauczyła mnie prasować chustki do nosa. Koszule są dużo trudniejsze, a nie chciałam, żeby babcia mówiła, że tata na pogrzebie przyniósł wstyd rodzinie, bo miał krzywo wyprasowany kołnierzyk.
Korytarz był oświetlony słońcem i sowa nie straszyła tak bardzo. Zerknęłam do pokoju mamy. Nie chciałam tam wchodzić, bo bałam się, że znów mnie będzie namawiać, żebym poszła z nią. W pokoju był tata. Stał wyprostowany nad trumną. Coś szeptał.
Wyszłam z domu. Słońce świeciło jasno. Zapowiadał się piękny dzień. Uznałam, że to nietaktowane. Na pogrzebie powinien padać deszcz, jakby całe niebo pękało z bólu nad zmarłym. Chociaż mi się też nie chciało płakać. Usiadłam na schodach. Nikt na mnie nie zwracał uwagi, bezkarnie dłubałam w nosie. Nudziło mi się. Zastanawiałam się, kiedy ta stara baba przyniesie mi te sukienkę na pogrzeb. Nawet nie kazała mi jej wcześniej przymierzyć. A jak mi się ta suknia nie spodoba? Pewnie i tak ją grzecznie założę i nawet podziękuję, żeby nie robić wiedźmie przykrości. Może spodobam się tacie i będzie ze mnie dumny?
Do pogrzebu zostało jeszcze kilka godzin. Nie wiedziałam, gdzie się podziać. Zanim ksiądz i baby przyjdą, zanudzę się. Rozdeptałam stonkę. Ciekawe, czy takie robale też idą do nieba? Chyba istnieje jakiś raj dla stonek? Wstałam. Uznałam, że skoro i tak nikt się mną nie interesuje, pójdę do kościoła sprawdzić, czy baby ładnie go ustroiły na pogrzeb. Przeszłam przez płot (tata zawsze zamykał furtkę na klucz, żebym przez przypadek nie wybiegła na ulicę), skróciłam sobie drogę przechodząc przez pole i doszłam do kościoła.
Odurzył mnie zapach kadzideł i lilii. Z obrazów spoglądały na mnie postacie świętych, pilnując, żebym nie zaczęła głośno gadać albo nie zrobiła innej głupoty. Kościół to nie plac zabaw. Przeżegnałam się szybko i poszłam do głównej nawy. Pod ołtarzem stała już trumna. Zaskoczyło mnie to. Baby nie mówiły, że rano ma być jeszcze jakiś pogrzeb. Ciekawe kto to? Obejrzałam się. Organista wszedł na chór i zaczął wygrywać jakieś melodie. Chyba nawet mnie nie zauważył. Zastanawiałam się, czy mogę podejść do trumny i zobaczyć, kto w niej leży. Chyba nikt mnie za to nie wyzwie. Prócz organisty nie było nikogo. Poczułam chłodny powiew wiatru na plecach. Zrobiłam krok wprzód. Rozdzwoniły się dzwony na nabożeństwo. Która to godzina? Przecież do pogrzebu mamusi jeszcze czas. Zrobiłam kolejny krok. Usłyszałam, jak pod kościół podjeżdża samochód. Karawan? Jak mogłam go usłyszeć? Przecież organista głośno grał, a drzwi były zamknięte. Następny krok.
Niskie dźwięki kościelnej pieśni łomoczą mi w głowie. Krok. Trumna jest na wyciągnięcie ręki. Krok. Piszczałki wydają z siebie wysokie tony, w głowie mi świdruje. Krok. Moje ciało jest jak oblepione lodem. Krok. Widzę ciało w trumnie. Długie włosy zmarłej splecione są w warkocze. Mamo, mamo, gdzie jesteś? Panowie w białych rękawiczkach wnoszą drugą trumnę. Mamusiu?! To Ty? Czuję się jak na karuzeli, która pędzi za szybko. Mamusiu, mamo, proszę! W trumnie przede mną leży dziewczynka w niebieskiej sukience. Wnętrzności we mnie goreją. Mamusiu! Niebieska sukienka ma falbanki obszyte srebrną nicią. Mamo, mamo! Ta muzyka rozerwie mi głowę! Mamusiu! Oczy zalewa mi czerwień. Pocieram je. Mamo! Mam dłonie całe we krwi! Boję się krwi! Mamo! Krew skapuje na podłogę kościoła, a ja wiruję. Organy grzmią, to już nie melodia. Pan Jezu z krzyża odwraca głowę w moją stronę. Mamusiu!
Nagle świat się uspokaja. Już nie ma czerwieni przed oczami. Czuję dłoń na ramieniu. Przede mną stoją dwie trumny. W jednej leży moja matka. W drugiej ja. Smutni panowie w białych rękawiczkach zaburzają rytm melodii wygrywanych przez organistę, wbijając gwoździe w wieko mniejszej trumny. Odwracam głowę. Dłoń na moim ramieniu należy do mamusi.
– Córuś, pójdziesz ze mną?
– Tak mamusiu. Pójdę.
O tatę się nie martwię. Jest z nami silnie związany nierozerwalną nicią. To nie nić, to sznur. Ten sznur jest na szyję. Tato niedługo do nas przyjdzie.
Z misiem w ramionach przebiegłam przez korytarz. Zza drzwi po lewej stronie usłyszałam głosy starych bab. Znów się modliły. Przyszło ich chyba ze dwadzieścia, każda z różańcem w dłoniach. Rozsiadły się w pokoju z telewizorem i jak mantrę powtarzały „Ojcze nasz” i „zdrowaś Maryja”. Zawodziły przy tym tak, że aż rozbolała mnie głowa.
Drzwi od pokoju mamy były uchylone. Weszłam ostrożnie, starając się być cichutko jak myszka. Mamusia leżała ubrana w czarną sukienkę, na szyi zawieszony miała szkaplerz, w uszach – kolczyki, które dostała na urodziny od taty. Dłonie zwinięte miała różańcem, trzymała w nich czarną, zniszczoną książeczkę od nabożeństwa. Tata chciał kupić nową książeczkę, ale babcia powiedziała mu, że ma zostać tak, jak jest, bo wszyscy przynajmniej zobaczą, że książeczka była używana i że z mamy przykładna chrześcijanka była.
Obok trumny z mamusią na taborecie siedział tato. Twarz miał ukrytą w dłoniach. Od naszego wypadku i śmierci mamy codziennie był pijany. Brzydko pachniał. Domem zajmowały się te stare, rozmodlone raszple. Posprzątały dom, przygotowały katafalk, przyniosły kwiaty, pamiętały o zapaleniu gromnic. Głupie baby zasłoniły wszystkie lustra w domu, żeby nie pojawił się w nich duch. Przez te flądry nie mogłam teraz nawet zobaczyć, czy mam włosy dobrze ułożone. Zawsze czesała mnie mamusia. Teraz musiałam radzić sobie sama.
Tato siedział w bezruchu. Nie miałam odwagi do niego podejść. Od śmierci mamy w ogóle ze mną nie rozmawiał., nawet na mnie nie patrzył. Wiem, jestem bardzo podobna do mamusi, pewnie trudno mu to znieść. Podeszłam do trumny, dotknęłam polakierowanego drewna. Tak ślicznie błyszczało. Gdy przechodziłam obok gromnicy, płomień strzelił w górę. Tato podniósł głowę przestraszony. Wstał, dotknął dłoni mamy i powolnym krokiem wyszedł z pokoju, po drodze zabierając mojego misia, którego zostawiłam w kącie. Przez te kilka dni jego włosy stały się srebrne. Zmienił się.
Zrobiło mi się przykro, gdy tak wyszedł bez słowa. Baby mówiły, że trzeba dać chłopu czas na pogodzenie się ze stratą, a potem pewnie nową kobietę sobie znajdzie. Nie chciałam myśleć, że jakaś obca kobieta może zostać jego żoną. Tylko mamusia mogła nią być! Byłam zła na te stare raszple za to, co mówiły. Byłam zła na niego. Kiedy leżałam po wypadku w szpitalu, odwiedził mnie tylko raz. Siedział przy mnie, płakał, jakby za mocno uderzył się w kolano. Myślałam, że dorośli mężczyźni nie płaczą. Prosił, bym go nie zostawiała, bo teraz ma tylko mnie. Wiedziałam już, że mama nie żyje. Ten samochód potrącił ją na śmierć. Mnie zabrała karetka. Tato siedział w tamtym dniu przy moim szpitalnym łóżku tak długo, aż go pielęgniarki nie wygnały. Ja byłam podłączona do jakichś rurek, nie mogłam się ruszać ani mówić. Nawet oczu nie mogłam otworzyć. A jednak widziałam go, już wtedy miałam wrażenie, ze zrobił się dziwnie stary. Zastanawiałam się, czy skoro mama nie żyje, to ja nie powinnam zostać jego żoną. To teraz ja będę gotować mu obiady i prasować koszule. Tylko czy siedmiolatki mogą wychodzić za mąż? I co powiem Piotrusiowi z klasy? Przecież jemu już obiecałam.
Chodziłam sobie wokół trumny, zaśpiewałam mamusi piosenkę o sarenkach. Bardzo ją lubiła. Ciekawa byłam, czy mama jest już w niebie i czy słyszy mnie stamtąd. Ksiądz w kościele mówił, że zmarli obserwują nas z góry, a my mamy się modlić za zbawienie ich duszy. Nie mogłam tego zrozumieć. Skoro są już szczęśliwi w niebie, to po co jeszcze zbawienie? I przecież Pan Jezu już nas zbawił na krzyżu, to czy ma to zrobić jeszcze raz? Miałam zapytać księdza o to na katechezie, ale zapomniałam.
„Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie...” - usłyszałam, gdy ktoś wychodził z drugiego pokoju. Był już wieczór, miałam nadzieję, że stare baby w końcu sobie pójdą. Było tu chyba pół wsi. Wszystkie w ciemnych spódnicach za kolano, chustkach na głowach. Przypominały czarownice. Mamusia wyglądała przy nich jak gwiazda filmowa. Zawsze kazała mi być dla nich grzeczna. Gdy szłyśmy do kościoła i któraś z nich nas zagadnęła, stałam jak posąg i nie odzywałam się. Czasem mówiły, że jestem jakaś dzika. Same wyglądały jak małpy z dżungli, stare wiedźmy! Mamusia nie byłaby zadowolona słysząc, że tak o nich mówię. Wczoraj jedna z nich powiedziała, że uszyła mi nową sukienkę na pogrzeb, bo to, co mam, się nie nadaje. Powinnam być wdzięczna. Ale chciałam tylko, żeby te baby już przestały się modlić, zabrały ze sobą swoje zawodzenie i zostawiły mamusię, tatusia i mnie samych.
W domu zrobiło się cicho. Poprawiłam jeszcze różę w wiązance przy trumnie mamy. Asparagus całą ją zasłaniał. Wyszłam na korytarz, stanęłam w kącie, chowając się przed sową. Z pokoju z telewizorem zaczęły wychodzić baby. Część z nich znałam, inne były zupełnie obce. Co jakiś czas któraś wzdychała i mówiła cichym, zachrypniętym głosem „taka tragedia, taka tragedia!”. Było też kilku mężczyzn. Tato odprowadzał tych wszystkich ludzi do drzwi, dziękując za wsparcie i modlitwę. Obok taty stała babcia, chwyciła go za ramię, bo się chwiał. Chyba tak jak ja był zmęczony tymi wiedźmami i wcale nie chciał dziękować, ale też musiał być grzeczny. Biedny. Niektóre z tych bab całowały go w policzki, inne przytulały. Obrzydlistwo.
Sąsiedzi opuścili dom. Zostaliśmy: ja, tato, babcia, ciocia Basia i mamusia w trumnie. Przez chwilę było cicho i spokojnie, tak jak lubię. Nagle babcia zaczęła mówić do taty ostrym, napastliwym tonem. Kazała mu się umyć, przestać w końcu chlać, bo jutro pogrzeb i musi wyglądać jak człowiek. Tato odpowiedział jej coś brzydkiego, nie mogę powtórzyć. Babcia zaczęła krzyczeć na niego, on na nią, zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Ciocia Basia stała obok i chyba nie wiedziała, jak się zachować. Tato krzyczał coraz głośniej, babcia zaczęła płakać, że taka tragedia się stała, a on jeszcze chce wstyd rodzinie przynieść. Tato zatoczył się, po czym odwrócił i poszedł do pokoju wciąż krzycząc, żeby mu wszyscy dali święty spokój. Babcia nadal płakała, usiłując znaleźć poparcie u cioci Basi. Ciocia spojrzała na nią. Oczy miała jak Bazyliszek na obrazku w mojej książce „Legendy polskie”, usta ściśnięte tak, że przypominały cienką nitkę, broda jej drgała. Gdy się uspokoiła, wysyczała przez zęby, że ma się babcia nie dziwić zachowaniu taty i faktycznie dać człowiekowi spokój, skoro sama wpadła na ten poroniony pomysł, by pod koniec dwudziestego wieku trzymać trumnę w domu. Ciocia odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni. Przez chwilę słychać było jeszcze łkanie babci. Potem ucichło wraz z trzaskiem zamykanych drzwi.
Obserwowałam tę scenę ukryta w kącie. Czułam się zmęczona. Nade mną sowa rozpościerała swoje skrzydła i łypała szklanym okiem. Mojego misia-bohatera wziął gdzieś tato. Przebiegłam korytarz najszybciej, jak mogłam. Sowa mnie nie złapała. Uznałam, że nikogo nie obchodzi, czy umyję dziś zęby, więc położyłam się w pokoju z telewizorem. Nie chciało mi się przebierać w piżamę ani ścielić łóżka. Na fotelu znalazłam misia. Przytuliłam się do niego i zasnęłam.
Gdy się obudziłam, było pięć po trzeciej. Mamusia uczyła mnie, jak czytać godziny na zegarku. To było trudne. Dlaczego duża wskazówka wskazuje minuty, skoro godziny są ważniejsze? Mama mówiła, że pewnego dnia przekonam się, że czasem największe znaczenie mają sekundy. Chyba zaczęłam rozumieć, o co jej chodziło. Gdybym wtedy nie marudziła przy śniadaniu i potem nie musiałybyśmy biec na autobus, to kierowca tamtego auta minąłby nas stojące na przystanku, a mamusia by nie umarła. Czy to była moja wina?
Czułam się wyspana. Dom był cichy i spokojny. Nawet tato dziś nie chrapał. Jutro w południe miał się odbyć pogrzeb. Znów przyjdą te stare baby i będą zawodzić. Ciekawe, w jaką sukienkę mnie ubiorą. Marzyłam o takiej z falbankami, chciałam wyglądać jak księżniczka. Ale wolałabym, żeby uszyła mi ją mama, a nie jakaś raszpla. Pomyślałam, że pójdę jeszcze popatrzeć na mamusię. Jutro przyjdzie ksiądz, pokropi ją wodą święconą, odmówi jakieś modlitwy. Potem smutni panowie w białych rękawiczkach podniosą ciężkie wieko, położą je na trumnie i przybiją gwoździami, by nie zsunęło się, gdy kondukt będzie szedł do kościoła. Kiedy dziadek umarł, tak właśnie robili.
Zostawiłam misia w łóżku, wyszłam z pokoju na palcach, żeby nie zbudzić taty. Przebiegłam przez korytarz (sowa nadal szykowała się do lotu), weszłam do pokoju mamusi. Gromnice paliły się, dając słabe światło. Podeszłam do trumny, spojrzałam mamie w twarz. Miała takie długie rzęsy. Ucałowałam ją w nos i usiadłam na taborecie. Zaśpiewałam piosenkę o sarence, a potem powiedziałam wierszyk, którego nauczyłam się na pierwszy dzień wiosny. Zastanawiałam się, czy nie powinnam się pomodlić. Mama usiadła w trumnie. Miała dziwnie przekrzywioną głowę - tamten samochód uderzył ją w szyję. Poruszała nią chwilę. Odgarnęła włosy. Ruchy miała sztywne, trochę nieporadne. Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się.
– Śpiewanie to też modlitwa, córuś.
– O sarenkach też?
– Też.
Siedziałam na taborecie i zastanawiałam się, czy mogę podejść do niej i przytulic się. Od jej śmierci wszyscy o mnie zapomnieli i tak bardzo brakowało mi przytulania. Tak mocno się cieszyłam, że zbudziła się dla mnie i rozmawiała ze mną. Wiedziałam, że mamusia nie żyje. Ale nie bałam się jej. Podeszłam bliżej do trumny. Chwyciła mnie za dłonie. Jej ręce były zimne, nieprzyjemne w dotyku. To mnie zaskoczyło. Spojrzałam jej w oczy. Były takie strasznie smutne.
– Córuś, chodź ze mną.
Wiedziałam, o co prosi. Nie chciałam z nią iść. Ona była już dorosła, w niebie czekał na nią dziadek. A ja musiałam zając się tatą. Był taki nieszczęśliwy, taki nieporadny. Kto będzie mu robił śniadania do pracy? Kto pocałuje przed wyjściem? Kto zrobi zakupy i obierze ziemniaki? Z kim wieczorem obejrzy „Dziennik”? Nie mogłam zostawić go bez opieki. Nie mogłam spełnić jej prośby, choć serce z piersi mi się wyrywało. Uwolniłam ręce z jej uścisku.
– Nie, mamo, nie! - krzyknęłam.
Spojrzała na mnie z tęsknotą. Zamknęła oczy i położyła się z powrotem w trumnie. Ja wróciłam do łóżka. Zapomniałam o sowie.
Obudziłam się, gdy usłyszałam brzdęk tłukącego się szkła. To ciocia Basia zbiła szklankę. Usłyszałam przekleństwo, a potem szloch. Było po siódmej. Niedługo przyjdzie ksiądz i zaczną schodzić się inni ludzie. Babcia już była, prasowała koszulę tacie. Ucieszyłam się. Myślałam, że na mnie spadnie ten obowiązek, a mama tyle co nauczyła mnie prasować chustki do nosa. Koszule są dużo trudniejsze, a nie chciałam, żeby babcia mówiła, że tata na pogrzebie przyniósł wstyd rodzinie, bo miał krzywo wyprasowany kołnierzyk.
Korytarz był oświetlony słońcem i sowa nie straszyła tak bardzo. Zerknęłam do pokoju mamy. Nie chciałam tam wchodzić, bo bałam się, że znów mnie będzie namawiać, żebym poszła z nią. W pokoju był tata. Stał wyprostowany nad trumną. Coś szeptał.
Wyszłam z domu. Słońce świeciło jasno. Zapowiadał się piękny dzień. Uznałam, że to nietaktowane. Na pogrzebie powinien padać deszcz, jakby całe niebo pękało z bólu nad zmarłym. Chociaż mi się też nie chciało płakać. Usiadłam na schodach. Nikt na mnie nie zwracał uwagi, bezkarnie dłubałam w nosie. Nudziło mi się. Zastanawiałam się, kiedy ta stara baba przyniesie mi te sukienkę na pogrzeb. Nawet nie kazała mi jej wcześniej przymierzyć. A jak mi się ta suknia nie spodoba? Pewnie i tak ją grzecznie założę i nawet podziękuję, żeby nie robić wiedźmie przykrości. Może spodobam się tacie i będzie ze mnie dumny?
Do pogrzebu zostało jeszcze kilka godzin. Nie wiedziałam, gdzie się podziać. Zanim ksiądz i baby przyjdą, zanudzę się. Rozdeptałam stonkę. Ciekawe, czy takie robale też idą do nieba? Chyba istnieje jakiś raj dla stonek? Wstałam. Uznałam, że skoro i tak nikt się mną nie interesuje, pójdę do kościoła sprawdzić, czy baby ładnie go ustroiły na pogrzeb. Przeszłam przez płot (tata zawsze zamykał furtkę na klucz, żebym przez przypadek nie wybiegła na ulicę), skróciłam sobie drogę przechodząc przez pole i doszłam do kościoła.
Odurzył mnie zapach kadzideł i lilii. Z obrazów spoglądały na mnie postacie świętych, pilnując, żebym nie zaczęła głośno gadać albo nie zrobiła innej głupoty. Kościół to nie plac zabaw. Przeżegnałam się szybko i poszłam do głównej nawy. Pod ołtarzem stała już trumna. Zaskoczyło mnie to. Baby nie mówiły, że rano ma być jeszcze jakiś pogrzeb. Ciekawe kto to? Obejrzałam się. Organista wszedł na chór i zaczął wygrywać jakieś melodie. Chyba nawet mnie nie zauważył. Zastanawiałam się, czy mogę podejść do trumny i zobaczyć, kto w niej leży. Chyba nikt mnie za to nie wyzwie. Prócz organisty nie było nikogo. Poczułam chłodny powiew wiatru na plecach. Zrobiłam krok wprzód. Rozdzwoniły się dzwony na nabożeństwo. Która to godzina? Przecież do pogrzebu mamusi jeszcze czas. Zrobiłam kolejny krok. Usłyszałam, jak pod kościół podjeżdża samochód. Karawan? Jak mogłam go usłyszeć? Przecież organista głośno grał, a drzwi były zamknięte. Następny krok.
Niskie dźwięki kościelnej pieśni łomoczą mi w głowie. Krok. Trumna jest na wyciągnięcie ręki. Krok. Piszczałki wydają z siebie wysokie tony, w głowie mi świdruje. Krok. Moje ciało jest jak oblepione lodem. Krok. Widzę ciało w trumnie. Długie włosy zmarłej splecione są w warkocze. Mamo, mamo, gdzie jesteś? Panowie w białych rękawiczkach wnoszą drugą trumnę. Mamusiu?! To Ty? Czuję się jak na karuzeli, która pędzi za szybko. Mamusiu, mamo, proszę! W trumnie przede mną leży dziewczynka w niebieskiej sukience. Wnętrzności we mnie goreją. Mamusiu! Niebieska sukienka ma falbanki obszyte srebrną nicią. Mamo, mamo! Ta muzyka rozerwie mi głowę! Mamusiu! Oczy zalewa mi czerwień. Pocieram je. Mamo! Mam dłonie całe we krwi! Boję się krwi! Mamo! Krew skapuje na podłogę kościoła, a ja wiruję. Organy grzmią, to już nie melodia. Pan Jezu z krzyża odwraca głowę w moją stronę. Mamusiu!
Nagle świat się uspokaja. Już nie ma czerwieni przed oczami. Czuję dłoń na ramieniu. Przede mną stoją dwie trumny. W jednej leży moja matka. W drugiej ja. Smutni panowie w białych rękawiczkach zaburzają rytm melodii wygrywanych przez organistę, wbijając gwoździe w wieko mniejszej trumny. Odwracam głowę. Dłoń na moim ramieniu należy do mamusi.
– Córuś, pójdziesz ze mną?
– Tak mamusiu. Pójdę.
O tatę się nie martwię. Jest z nami silnie związany nierozerwalną nicią. To nie nić, to sznur. Ten sznur jest na szyję. Tato niedługo do nas przyjdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz