2017/02/28

HORROR

TopBehold the Bastard Son

Jakub Remiszewski

Klub Zero. Było późno.
-Co jes, Panek?
Człowiek o nagiej i dobrze zbudowanej klatce piersiowej z wyrysowanym nie niej wielkim tatuażem smoka spojrzał na towarzysza.
-Nie wiem. Coś... Coś jest nie tak...
-Żeś za mało wypił i teraz masz. Machnij se po setce. Polepszy ci się.
Panek nie potrzebował drugiej zachęty, by opróżnić stojący przed nim kieliszek. Zachęcający znany powszechnie jako Tymek od razu nalał mu i sobie drugą kolejkę. W końcu zabawa trwała, a to zobowiązywało.
Wypili. Panek wstał i ruszył w kierunku parkietu. Tymek zaś powrócił do majstrowania rękoma przy udach w sztok pijanej małolaty. Nie była piękna. Była źle ubrana i miała krzywe nogi. Tymek nie chciał jednak niczego wielkiego. Miał tylko ochotę ją przelecieć. Wszakże już cały tydzień w nocnych wojażach dopomagała mu tylko jego własna ręka. W takiej sytuacji mężczyzna nie miał prawa być wybredny.
Arab usiadł obok Tymka. Oddychał ciężko. Luźna, zielona koszula kleiła się do jego spoconego ciała.
-I jak Tymek? Znowu się w pedofila bawimy? –rzekł z szerokim uśmiechem na ustach.
-A spierdalaj, Arab. –spojrzał na dziewczynkę.- Ile masz lat, dziecino?
-Ossiemnaście... –wypluła z siebie z trudem szesnastolatka.
-Widzisz.
Arab roześmiał się tylko. Rozejrzał po sali. Wybuchnął jeszcze większym śmiechem. Tymek spojrzał na niego zaciekawiony, zostawiając na chwile w spokoju miejsca intymne małolaty.
-Co jest? –zapytał.
-Normalnie paczaj na tego czarnucha przy barze.
Tymek posłuchał.
-Oż kurwa... Pierwszy raz takiego typa tu widzę.
-I żeby to był ostatni. –burknął Arab.- Pies jebał takich gnoi. Myśli se fagas, że se machnie wapno i czarny makijaż na mordę i jest fajny. A te czarne ciuchy? Kurwa z drugiej ręki chyba.
Tymek roześmiał się.
-Taaa... Kmini taki sobie, że świat to chujnia i się od razu na czarno macha. Kurwa, pewno ma jeszcze bloga, heh zawszony i słucha Nirvany, pedał jeden.
-Niee... Nirvany to grungowcy słuchają. Ten to blackmetalowiec, albo gorzej, got jebany. Świat To Kupa Łez Zrobionych Z Mrocznego Gówna.
-Nieźle obcykany jesteś w tych kwestiach, Arab.
-Hy. Czytało się książki.
-A swoją drogą, kto tu wpuścił takiego pedryla? Przecie dziś Zenek na bramce.
-Chuj wie.

* * *

Tydzień później.
Inspektor Kasprzycki patrzył znudzonym wzrokiem na poklejone gipsem bydle w łóżku. Dzień był długi i teraz jeszcze musiał przesłuchać tę górę mięśni. Żona znów ochrzani, że późno wraca i że nie pamięta o urodzinach syna. Zaklął więc w duchu i skupił się na zaskoczeniu, że ktoś powalił takiego byka.
-Więc jak to było?
Znany jako Zenon Smalcerz, dumał przez chwilę.
-Wie pan kim ja jestem. Bramkarzem. No i ja bramkarzowałem w Klubie Zero. Najlepsza fucha w branży, choć ryzykowna. No i miałem swoją zmianę i stałem przed wejściem. Patrzę, a tam idzie buc cały na czarno z białą mordą. Pasuje do miejsca jak pięść do nosa, więc żeby nie psuć nastroju gościom mówię mu, że wstępu nie ma.
Inspektor Kasprzycki znów był zaskoczony. Bramkarz nawet nie męczył się, by nie używać „kurwa” jako przecinka. Widać, że nie tylko mięśnie dały mu tę pracę.
-A on?
-A on mówi, że musi wejść, że ma sprawę do Tymka. Tymek to nasz...
-Wiem kto to jest Tymek i co robi w Klubie Zero.
-No tak. –rzekł Zenek.- Ale wracając... -tylko chwilę szukał w głowie urwanego wątka.- Ja se wtedy pomyślałem, że skoro do Tymka i to z takim wyglądem niechybnie ćpun jakiś. A do Zero ćpunów nie wpuszczamy.
Kasprzycki znał oczywiście zasadę Klubu Zero, że ćpa się tylko działki kupione od barmana i tylko na terenie klubu. Inspektor nazywał to „ceną lansu”, bo takie zakupy były cholernie drogie.
-To ja mu mówię, że i tak go nie wpuszcza. To on się odwrócił. A potem... –urwał.
-A potem? –ponaglił inspektor.
-A potem obudziłem się w szpitalu.
Kasprzycki westchnął. Łudził się jednak, że te zeznania naświetlą lepiej wydarzenie jakie zaszło tamtej nocy w Klubie Zero.

* * *

Tymek był niepocieszony. Małolata pobiegła rzygać. Jeśli wróci, to będzie jej jechało z japy. Tymek nie lubił jak kobiecie jedzie z japy. Tego typu smród zawsze pozbawiał go erekcji, a to raczej nie sprzyjało jego planom na ten wieczór. Rozejrzał się po sali. Na pewno musiała być jeszcze jakaś pijana, samotna duszyczka.
Martwe oczy. Tymek sam zamarł, widząc je. Oczywiście widział w swoim dosyć ciekawym życiu wiele trupów. Wszystkie miały te same oczy. Teraz znowu je widział, tylko czemu były one w czaszce osoby, która musiała żyć? Tymek uznał, że czarno odziany mężczyzna jeszcze bardziej nie pasuje pośród pełnych życia tańczących ciał. I czemu do cholery się zbliżał?!
-Czego tu? –warknął Arab.- Nie widzi, że dla VIP-ów miejsce?
Okrążone czernią oczy wbiły się w Araba. Tymek widział jak jego towarzysz blednie. Musiał coś zrobić.
-Czego chcesz, chłopcze?
Biała twarz obróciła się w kierunku Tymka. Ten stwierdził, że brak strachu zawdzięcza tylko wypitemu tego wieczoru alkoholowi. Umalowane czarną szminką usta poruszyły się, jednak żaden z VIP-ów nie słyszał słów.
-Co? –burknął Arab. Mroczny przybysz uśmiechnął się w odpowiedzi. Otworzył szeroko usta. Arab odwrócił natychmiast wzrok.
-O kurwa... –zdołał mruknąć, zanim zasłonił dłonią usta. Tymek twardo wytrzymał widok czerwonej jamy z idealnie widocznym kikutem języka. Już to widział. Już wiedział kim był przybysz. Tymek był teraz pewien, że był pijany. Na trzeźwo już dawno srałby po gaciach.
-Ty. –wydukał z siebie.- Ty jesteś Eryk.
Biała twarz przytaknęła.
-Ale... Przecież ja... My... Cię zabiliśmy. Rok temu.
Kolejne przytaknięcie.
-Więc... Jak?
Czarne usta powiedziały bezgłośnie słowa i Tymek o dziwo zrozumiał. Po prostu.
Dwie „dziewiątki” wystrzeliły z rękawów płaszcza Eryka. Zdążyły wypalić, zanim pierwsza dziewczyna krzyknęła. Twarz Araba wylądowała na ścianie. Gdyby Tymek od razu nie padł na podłogę, jego lico skończyłoby podobnie. Dalej uratowała go ogólna panika, jaka zapanowała w klubie. Wszyscy rzucili się do drzwi i wytrącili Eryka z rytmu, który zaczął strzelać wprost do tłumu. Nikt nawet nie starał się, wytrącić mu broni z ręki.
Trupy padały, a ludzie tylko uciekali. Klub Zero szybko opustoszał. Pełne zimnego szaleństwa oczy Eryka lustrowały uważnie pomieszczenie taneczne. Czuł, że jego ofiary gdzieś tu są.
-Nażryj się, skurwielu! –Eryk odwrócił się gwałtownie, słysząc ten głos. Nawet nie starał się uskoczyć widząc chromowaną lufę. Strzelba splunęła ogniom, kiedy Panek nacisnął spust. I tenże Panek był chyba najbardziej zdziwiony efektem owego wystrzału.
Ołów skutecznie wyrwał pół boku Eryka, tuż pod żebrem. Mięso, krew i wnętrzności ułożyły przepiękny wzór na podłodzę i wszystko by było idealnie, gdyby sam Eryk nie stał dalej spokojnie i nie śmiał się niemo. W tym momencie Panek nie wiedział, co ma czynić dalej, bo jednak swoje już widział jeśli chodzi o komiksy i filmy i miał doskonale świadomość, że nie zabije bronią konwencjonalną swego aktualnego adwersarza. Postanowił więc uciec. Eryk zaś zechciał sprawdzić, czy Panek był szybszy od lecącej kuli.
Cóż. Nie był.
Eryk nie zważając na potężnie krwawiącą ranę ruszył w kierunku toalet. Tylko tam mógł się skryć Tymek. A na nim zależało mu najbardziej. Przekroczył więc spokojnie próg do kolejnego pomieszczenia i przyjrzał się kabinom. Standardowe, zrobione z pokrytej zieloną farbą sklejki. Oczywiście niczyje nogi nie były od dołu widoczne. Jednak dla pewności Eryk strzelał w każde drzwi. Nie śpieszył się, mając nadzieję, że Tymek jest w ostatniej kabinie i właśnie umiera ze strachu. Nawet nie dałoby się opisać jego zawodu, kiedy i ostatnia kabina okazała się być pusta. Spojrzał wściekły w kierunku wyjścia i wybiegł w tym kierunku. W sali tanecznej nie było żywego ducha. Nawet barman uciekł.
Niemy skowyt wydobył się z pustych ust Eryka. Po chwili opanował się jednak. W końcu to nie był koniec. Miał przecież masę czasu. Uśmiechnął się szeroko na samą myśl ile strachu naje się Tymek do momentu, kiedy Eryk wreszcie go zabije.
Szybko opuścił klub.

* * *

Matka nazwała mnie Szymonem. Historia jednak zapamiętała mnie jako Szymona Maga.
Podniosłem świeżo podany kufel piwa i upiłem pierwszy łyk chłodnego napoju.
-Widziałeś go? –zapytała. Spojrzałem na nią zdziwiony. Chyba dopiero teraz spostrzegłem, że jej rude włosy były farbowane.
-Kogo?
Była ewidentnie podekscytowana, po tym jak usłyszała część mojej historii.
-Nooo... Jego. Chrystusa.
Zastanowiłem się chwilę. Czy ja widziałem Christosa? Nie. Tylko Piotra.
-Nie. Nie widziałem go. Byłem tylko w Samarii, Galilei i Fenicji. Słyszałem tylko plotki o nim. Wbrew pozorom, nie był aż tak o nim głośno w rzymskim imperium. Był, że tak to ujmę sprawą lokalną Jerozolimy. Dopiero potem... Kiedy jego uczniowie się rozprzestrzenili. Tak. Potem jego nauki stały się niczym epidemia. Wszędzie był choć jeden wyznawca.
Patrzyła na mnie wzrokiem, który pochłaniał każdy ruch moich ust. Spijała moje słowa, biorąc je teraz za absolutną prawdę. Wierzyła, że jestem historią. Uśmiechnąłem się w mojej przeklętej duszy i ponownie sięgnąłem po piwo.
-A ty? Czemu to się stało?
-Bo Piotr był samolubnym skurwielem. Dzięki Jezusowi osiągnął swoją wiedzę na temat możliwości ludzkiego ciała i umysłu. Ja szukając sam wszystkiego potrzebowałem dekad, do cholery... A on? Cóż. Przyznaje, że jeśli chodziło o prostych ludzi, to Piotr potrafił być pomocny i zawsze robił to, co powinien robić. Nie był jednak w stanie znieść konkurencji. Był przekonany, że jest pierwszym po Jeszui i tylko on ma prawo czynić jego cuda.
Ręce jej drżały. Już zakochała się w mojej opowieści. Przestała nawet palić papierosa, który właśnie się dopalał w popielniczce.
-Niestety ja też byłem dumny. Poniosło mnie. Wściekłem się, no i wyzwałem go. Na pojedynek zaprosiłem samego cesarza. Zacząłem od czegoś prostego. Lewitacji. Robiłem ją na co dzień, więc uniosłem się na parę metrów. Tłuszcza już płakała z zachwytu, a ja się dopiero rozkręcałem. Wtedy ten prostak dostrzegł chyba, że może nie wygrać tego pojedynku. Że moje doświadczenie w stosowaniu magii może okazać się skuteczniejsze od jego wciąż nieociosanej siły.
-I zabił cię?
-Tak. Prosta telekineza. Użył jednak całej siły. Zdążyłem na tyle go wyhamować, żeby moje ciało nie rozpadło się na kawałki i tylko złamał mi kark. Gnój twierdził potem, że taka była wola Pana.
-A była?
-Już ci tłumaczyłem. Co my robimy wynika z naszej woli, nie Jego. Wolność wyboru to jednak dogmat. Jednak czy efekt będzie dobry czy zły, to już nasza kwestia.
-Rozumiem. Ale czemu teraz żyjesz? Czyżby istniała reinkarnacja?
-Oczywiście że istnieje. Choć gdybym jej uległ to wtedy, stałbym się czymś... Innym.
-Ale?
-Zapewne słyszałaś o słowie symonia?
-Kupczenie stanowisk.
-Właśnie. Nazwa wywodzi się od mego imienia, bo chrześcijanie by do końca mnie zdyskredytować, dopisali historię, że niby chciałem wykupić od Piotra jego dar czynienia cudów, co oczywiście można między bajki włożyć, jednak sama nazwa się przyjęła. Po mojej śmierci spotkałem się z Gabrielem. Dał mi ciało i rzekł, że ubawiła go cała ta historia i powiedział, że da mi nieśmiertelność, jeśli zgodzę się na małą grę.
-Zgodziłeś się. –stwierdziła.
-Oczywiście. Wtedy byłem rządny, przede wszystkim wiedzy, a tak przedłużone życie gwarantowało odpowiednią ilość czasu na przeglądanie wszelkich ksiąg. Spotkanie odpowiednich ludzi. Chciałem tego wszystkiego.
Zadumałem się. To było tak dawno temu. Byłem wtedy tak młody. Tak mimo wszystko głupi. Czy rzeczywiście nie byłem wtedy w stanie dostrzec, co mnie naprawdę czeka? Dziewczyna widząc, że nie śpieszę się z kontynuowaniem, zapytała wreszcie.
-I o co chodzi z tą grą?
Uśmiechnąłem na myśl o tym, co zgotował mi wtedy Gabriel.
-Zasady są proste. Uprawiam symonię właśnie. Kupczę darami boskimi. Oferuję prawie wszystko za cenę grzechu śmiertelnego.
-Na przykład co?
Zerknąłem w przez okno. Wiedziałem kto tu nadchodzi.
-Zaraz będziesz mogła zobaczyć. Chcesz?
Jej twarz rozpromieniała.
-Oczywiście.
-No to chodź.
Powietrze na zewnątrz pachniało deszczem. Odetchnąłem głębiej oczyszczając płuca z wszechobecnej w barze nikotyny. Dziewczyna była tuż za mną, rozglądając się uważnie. Zapewne oczekiwała skrzydlatych cudów. Ujrzała zaś tylko mężczyznę w czarnym, skórzanym płaszczu o długich, czarnych włosach, który był cały we krwi. Słyszałem jej oszalałe nagle ze strachu serce.
-Witaj, Eryku. –rzekłem.- Skończyłeś?
Pokazał mi trzymany w ręku kawałek mięsa, oblepiony czarną skorupą zakrzepłej krwi. Był to język człowieka zwanego w pewnych kręgach Tymkiem. Eryk skończył.
-Oto jeden z moich darów. –dziewczyna ledwo mnie słyszała. Cała jej przeżarta strachem psychika skupiona była na mordercy, który stał przed nią.- Dar czynienia zemsty.
Eryk rzucił mi pod nogi trofeum i wygiął się gwałtownie od tyłu, szeroko rozwierając czerwoną pustkę swoich szczęk w geście ni to śmiechu, ni to rozpaczliwego wycia. Nie podobało mi się to.
-Koniec. –wycedziłem.
Odpowiedział mi lufą pistoletu. Dziewczyna krzyknęła. Westchnąłem rozdrażniony.
-Nie utrudniaj mi tego.
On wypalił, a ja zrobiłem gest ręką. Kula utknęła mi w barku, a dwa, ceglaste olbrzymy wyrosły z otaczających uliczkę kamienic. Eryk nie miał szans. Zamarł w żelaznym uścisku maszkaronów. Dziewczyna zaś zemdlała.
-Doskonale wiedziałeś, że nie masz szans.
Tym razem w odpowiedzi uśmiechnął się smutno. Wszyscy się tak uśmiechali.
-Natanielu. –zażądałem. Powietrze wypełniło się gwałtownie żarem i dosłownie znikąd pojawił się krąg z ognia. Kolejna z postaci tego przedstawienia właśnie nadchodziła.
Był wysoki i szczupły. Czarne, nienaturalne oczy o białych źrenicach błyszczały zawadiacko spod grzywki równie czarnych włosów. Twarz o ostrych, drapieżnych rysach rozcięta była teraz szerokim uśmiechem, pełnego białych, wilczych zębów. Ubrany był w czarny, smolisty garnitur w zamian typowego dla niego krwistoczerwonego płaszcza. Jego wejście zwieńczyła para ogromnych skrzydeł zrodzonych z czystego ognia, wyrastająca z jego łopatek.
Nataniel był jedyną istotą we wszechświecie, której się naprawdę bałem. Z wiekiem anioły i demony zaczęły mnie szanować i dzięki mojej, ciągle rozwijanej wiedzą, mocy, zaczęły się też bać. Byłem jednym z niewielu śmiertelnych, który miał naprawdę wpływ na stworzenie, z czego naprawdę dumny był chyba tylko Gabriel. Jednak Nataniel....
Nataniel był niekontrolowaną bestią o niewyobrażalnej potędze. Żywiołem zrodzonym z jednej z największych tajemnic w Niebie. Nataniel był tym, którego bał się prawdopodobnie każdy, kto nie umiał choćby zniszczyć jednego wszechświata. Był wszakże wszystkim tym, czym nie powinien być anioł. I to on odpowiedzialny był za pozbywanie się Potępionych, jak nazywano ludzi, którzy przyjęli Dar.
-Witaj, Magu –rzucił w moim kierunku, lekko zachrypniętym głosem, rozluźniając pasujący kolorem do garnituru krawat. Skrzydła, stworzone chyba w samym infernie, zgasły gwałtownie i po niewyobrażalnym żarze, zostały pióra koloru węgla. Nataniel nie lubował się jednak w obnoszeniu ze swoimi skrzydłami i dwa czarne kształty wyjęty z dziecięcych koszmarów wsiąkły w mrok nocy.
-Zapalisz? –wyszarpnął z kieszeni czerwoną paczkę papierosów.
-Nie, dzięki.
-Jak chcesz.
Kiedy tylko filtr dotknął jego ust, papieros zapłonął. Przez chwilę delektował się pierwszą dawką nikotyny, a potem spojrzał na Eryka. Co zdawało się być niemożliwe, mimo całej tej warstwy makijażu, widać było że zbladł pod spojrzeniem antracytowych ślepi. Nie dziwiłem mu się. Nataniel zaś dumał nad nim chwilę z typowym dla siebie uśmiechem, który zwiastował wszystko prócz przetrwania.
-Pośpiesz się. –ponagliłem, chcąc oszczędzić mękę chłopakowi.- Mam dziś jeszcze inne zlecenia.
Zerknął na mnie kątem oka i przez ten jeden moment ujrzałem w jego oku moją zagładę. On jednak nie zabił i tylko uśmiechnął się szeroko. Jak dziecko.
-Spokojnie. Dziś daję Młodemu trochę roboty.
Stanął obok mnie i objął po męsku ramieniem. Nie miałem teraz nawet jak uciec.
Z nieba spadł dziewiętnastoletni chłopak. Na tyle przynajmniej wyglądał. Jego młode ciało połamało się przy kontakcie z ziemią. Kości wygięły się i pękły. Krew wystrzeliła spod rozrywanej skóry. Leżał tak przez chwilę w zdawałoby się agonii, by wreszcie wstać po chwili, jakby dopiero przyszedł, bez żadnych widocznych ran. Wyglądało to okrutnie nienaturalnie. I tylko na jego dłoniach były jeszcze głębokie poparzenia, które na moich oczach goiły się powoli. Nataniel musiał dostrzec, na co patrzę.
-Znów chciał mnie zabić. Dziś w końcu jego rocznica.
Zrozumiałem wtedy, kim był chłopak. Imię Roel zaczynało być już sławne w niebiańskich kręgach. Nowa zabawka Nataniela. Rzekomo anioł zrobił chłopakowi coś niewyobrażalnie złego, a potem uczynił nieśmiertelnym i przygarnął, by dalej go zamęczać. Przyjrzałem mu się. Niewiele niższy od Nataniela. Dobrze zbudowany z bardzo bladą, wręcz białą skórą nosił czarne spodnie i koszulę. Był boso. Twarz o wyraźnych kościach policzkowych pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. Zielonoszare oczy były puste. Ruchy były sztywne, wymuszone. Westchnąłem w podziwie. Widziałem bowiem na własne oczy coś niesamowitego. Widziałem człowieka totalnie złamanego. Pozbawionego wszelkiej nadziei i godności. Człowieka, który mógł tylko istnieć. Który nie mógł się nawet zemścić.
-Roelu... –rzekł Nataniel.- Przygotuj pacjenta.
Giganci z cegieł rozciągnęli ramiona Eryka, odsłaniając jego klatkę piersiową. Walczył z całych sił, ale nie miał po prostu szans. Roel zaś nie zwlekał. Wyjęty znikąd wielki, czarny topór i, od tak, zatopił go w piersi Potępionego. Prawie słyszałem skowyt Eryka, kiedy ten wierzgał na wszystkie strony głową z szeroko rozwartymi ustami. Roel wyszarpnął ostrze i rzucił narzędzie tortur pod ścianę kamienicy, po czym stanął przed Potępionym. Nigdy nie lubiłem tej części tego przedstawienia.
Pokryte strupami palce zatopiły się w rozoranym mostku i szarpnęły. Z ohydnym mlaśnięciem żebra odkleiły się od płuc. Roel wyrwał po sekundzie lewe i rzucił je na ulicę. Jakiś szczur od razu się nim zainteresował. Ważne było jednak to, że Nataniel miał pełen, nieskrępowany dostęp do najważniejszego elementu.
-Ładna kaligrafia, Szymonie. –pochwalił Nataniel, patrząc na wycięty na sercu Eryka Znak.- Ćwiczyłeś?
Podszedł do Potępionego i sięgnął dłonią ku pulsującemu przedmiotowi. Widziałem jak jego palce stają się białe od żaru. Powietrze pełne wilgoci zasyczało cicho, a mankiety marynarki i koszuli roztopił się. Makijaż spływał z twarzy Eryka wraz z potem, ukazując oblicze człowieka do cna przerażonego. Wiedział, co go czeka. Czuł zbliżające się Piekło.
Białe palce zanurzyły się w przedmiocie życia. Widząc reakcję Eryka, byłem wdzięczny, że jest niemy. Niekończący się żar wypalał zaś to, co ja wyciąłem w duszy Potępionego. Usuwał wszelkie nienaturalne dary. Nie lubiłem na to patrzeć. To wciąż było w końcu moje dzieło.
Mniej niż minutę później patrzyłem na czarną, zwęgloną jamę w klatce piersiowej Eryka, który nie poruszał się już od jakiegoś czasu. Martwe spojrzenie wbite było w ścianę kamienicy.
-Co go spotka? –spytałem jak zawsze.
Nataniel rzucił papierosa w kałużę i odpowiedział jak zawsze:
-Piekło.
Chwycił Eryka za szyję i wyrwał ciało z rąk posągów, niszcząc przy tym ich ceglaste ramiona. Rzucił trupa Roelowi i ruszył bez słowa przed siebie. Nieśmiertelny chłopak był tuż za nim z martwym Potępionym na plecach. Nigdy nie rozumiałem czemu brał ciała. Nigdy nie odważyłem się spytać. Wiedziałem tylko, że zakopywał je wszystkie w jednym miejscu. Nie widziałem w tym sensu. Zgadywałem tylko, że zmarli byli jedynymi, którym był w stanie okazać szacunek.
-Więc to była najprawdziwsza prawda...
Spojrzałem na dziewczynę. Siedziała na mokrym asfalcie zapatrzona w oddalającą się dwójkę. Przerażenie było w jej oczach wymieszane z fascynacją. Już wiedziałem, że się zgodzi.
-Adrianno?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
-Skąd znasz moje imię?
-Znam wiele rzeczy, Adrianno. Chciałbym teraz jednak porozmawiać z tobą o pewnym człowieku.
Przez chwilę patrzyła tylko na mnie, jakby wiedząc już, co zaraz nastąpi.
-O kim?
-O mężczyźnie, który gwałcił cię przez całe dzieciństwo. O twoim ojcu.
Jej twarz rozpromieniała gniewem. Ja zaś przygotowałem się, by zniszczyć kolejną duszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz