Przymierzalnia
Jan Maszczyszyn
Kobieta popchnęła dziewczynkę przed siebie. Ta spojrzała na mamę z nagłym przestrachem. W galeriach handlowych stara zawsze wariowała.
– Wchodź. Przecież tutaj nie będziesz się rozbierać? – zrugała córkę oburzonym głosem. Obie równocześnie pociągnęły za ciężką kotarę, odgradzając się od reszty rozświetlonego mdłym światłem korytarza. Ponad stołami operacyjnymi w dalekiej głębi mrugały lampki skomplikowanego oprzyrządowania.
– Obiecałam ci coś wystrzałowego pod choinkę, a ja jak wiesz dotrzymuję słowa. Przymierzymy po kolei – powiedziała już innym tonem starsza pani, przebierając w wybranych rzeczach. - Zaczniemy od krótkich portek.
– Mamo, ale ja nie chcę...
– Zamilcz. Ojciec już w tym momencie zlałby ci pysk za niesubordynację. Zdejmuj tę wyplamioną spódniczkę. I majtki też. No już!–Kobieta nerwowo sięgnęła do zapięcia spódniczki. Nie odnajdując go, kilkakrotnie szarpnęła małą za włosy. Sally zapiszczała przeraźliwie. Natychmiast odnalazł się ukryty zamek. Spódniczka opadła.
– Zrzuć z siebie tę szkolną bluzkę – zażądała kobieta.
Sally znów się opierała. Mówiła, że jest jej miło być spoconym. Bluzka skończyła na wieszaku.
Spoza kotary wyjrzała zaciekawiona twarz asystentki. Było w jej uśmiechu sporo odblasków czystego plastiku. Zbyt wiele, aby grymas mógł uchodzić za naturalny.
– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała uprzejmie. – Robimy na miejscu wszelkie poprawki. Ubrania są w uniwersalnym, wiekowo znormalizowanym rozmiarze.
Sally przymierzyła spodenki. Wisiały na niej równie niewdzięcznie jak na wieszaku.
– To najnowszy model. Czy jest pani pewna, że dziecko jest w relatywnym wieku dziewięciu lat, jak żąda tego metka? – zagadując, plastikowa asystentka wsunęła się dyskretnie do przymierzalni. Nieco nachalnym ruchem przesunęła matkę w stronę ściany, gdzie fosforyzujący napis uprzejmie informował;
"Wybrane próbki obserwuj na sobie z tego punktu! I tylko z tego!"
Ostatnie zdanie było dwukrotnie, odręcznie podkreślone.
– Przecież nie jestem ślepa – kobieta wyrzuciła z siebie obrażonym tonem.
– Tego nie twierdzę. Stąd, gdzie pani teraz stoi widać dokładniej wszelkie niedoróbki. Tak w każdym razie uważa projektant.
Gówno mnie obchodzi, co uważa wasz projektant! Dokładnie dobrałam asortyment do wieku córki.
Asystentka udała, że nie słyszy. Przyglądała się każdemu szczegółowi ciała Sally.
– W obecnych standardach nogawki powinny ciasno opinać uda. A te są luźne! Też nie jestem ślepa! – wydarła się sklepowa, nerwowo układając niesforne fałdy spodenek na pupci dziecka. – Wydaje mi się, że ma szorty dużo za luźne w pasie. I nóżki są zbyt chude.
Matka przygładziła materiał, odpychając nazbyt agresywną i obrzydliwie białą dłoń ekspedientki.
Mimo wszystko nie mam obiekcji – powiedziała, adresując sardoniczny uśmiech w stronę nachalnej obsługi.
– To spodenki z deski projektowej firmy Shido. Wie pani jacy oni są restrykcyjni w ochronie schematów właściwego ułożenia fałd materiału?
– Shido? – głucho powtórzyła matka.
– Tak, tak. Z nimi nie ma żartów. Zażądają w sądzie amputacji nóg za oszpecenie projektu. W najlepszym wypadku spotka panią spore odszkodowanie za narażenie dobrego imienia firmy. Ile ciuchów tyle precedensów. Zarabiają więcej na procesach niż na sprzedaży.
– Cholera...
– Chętnie wypełnię brakującą przestrzeń samoekspandującym materiałem ropopochodnym. To nowy środek, idealnie dopasowujący kształty do ubrań marki Shido. Lepszy od wywoływanych podgrzewaniem naturalnych obrzmień kończyn.
Matka ponownie skrzywiła się z niechęcią. Pokręciła z niezadowoleniem głową na nieudolne próby dopasowania spodenek przez Sally. Dziewczynka wyraźnie się oszroniła i drżała na całym ciele z emocji. Gładziła, naciągała, gorączkowo zmieniała schematy zapięć. Jakby chodziło o przetrwanie, a nie prostą modernizację wyglądu zewnętrznego. Jej oczy nabrzmiały od sporego ciśnienia ustrojowych płynów, nie tylko krwi. Matka nagle straciła cierpliwość.
– Rozbieraj to, ale już! – ryknęła.
Mała stała teraz goła. Na jej ciele pulsowała skóra. Wielkie, czerniejące żyły zdawały się pod nią nieruchomieć i przypominać drucianą, ciasno splecioną siatkę. Piegi i ogromne pieprzyki były odrażające.
– Piękna to ona nie jest… – Zimny ton sklepowej był jak uderzenie nożem. Asystentka już wcześniej dyskretnie usunęła stare rzeczy do kubła recyrkulacyjnego. Obie klientki stały kompletnie zdezorientowane. Ohydny, sklepowy babsztyl pozwalał sobie na coraz więcej.
Co się tak obie patrzycie? Nie wypuszczę was jeśli nie kupicie czegoś odpowiedniego. Ma pasować idealnie. Walczymy z wybrakami. A nie zawsze są winne ciuchy. – Pogroziła ręką. – Nazbyt często szwankują kupujący.
– Ja tu jestem klientem! – próbowała postawić na swoim matka.
– Tylko wtedy jeśli pani albo smarkula coś kupicie. Na razie jesteście nikim. – Zrobiła lekceważący ruch ręką. – Pani lepiej spojrzałaby na swoje staroświeckie, brudne od gliny szpilki, a nie zajmowała się wybrakowanym szczylem.
– Wypraszam sobie. Poskarżę się menadżerowi.
Pokaże się pani przed nim w tej starej sukience z zapiętym pod szyją niemodnym przylepcem? Przecież on panią wyśmieje. To przestarzały projekt firmy Yorldan. Dawno już wyszedł z mody ten krój. Poza tym...Przepraszam, ale zażalenia na moją osobę to czysty nonsens.
– Dlaczego ?
– Odpowiadam głową za sukces każdej operacji. A jak dotąd nikt nie zdołał się na mnie poskarżyć. Do mnie należy też serwis skomplikowanych urządzeń. – Ostatnie zdanie zabrzmiało jak groźba. - Lepiej nie traćmy czasu, paniusiu. Kupujemy?
Kobieta nerwowo sięgnęła do kieszeni po samozapalającego się papierosa w pergaminie bibułkowym z młodej skórki wydrukowanego w 3D królika doświadczalnego.
– Dobrze. Kontynuujemy – odrzekła, zaciągając się czerwonym dymem. Mimowolnie zakryła torebką wypaloną petem dziurę w rajtuzach na wysokości lewej łydki, co nie uszło uwadze obsługującej.
– Proszę przymierzyć jakąś sukienkę dla wystrzałowych dziewięciolatek.
Na widok wjeżdżającego samobieżnie wózka z zestawem Toriniego matka z córką prawie jęknęły z wrażenia.
– Spodenki były ponad wymiarowe – oznajmiła sucho ekspedientka. –Córeczka wyglądała w nich jak wydmuchana przez zboczeńca. To musi spasować albo...
Sally zawisła na ustach asystentki. Nic z tego nie rozumiała. Bała się agresji tych dwóch zamkniętych razem z nią w ciasnym przepierzeniu kobiet. Od ciągłego jazgotu rozmowy pękała jej głowa.
– Jeśli nieścisłość rozmiarowa się powtórzy przyniosę aplikator i wykonamy szybki zabieg wypełnienia. Oferujemy od zastrzyków z wypełniaczami aż do skomplikowanych doładowań obojętnymi organami pochodzenia zwierzęcego. Wszystko w cenie promocyjnej.
– A jeśli sama dokonam operacji?
– Oczywiście, będzie taniej jeśli użyje pani własnych narzędzi. Ale obawiałabym się infekcji energetycznych. To stara przymierzalnia. Poza tym... Czym pani chce dokonać tak skomplikowanego zabiegu? Nie zauważyłam walizeczki kosmetycznej?
Sally szybko odrzuciła ściągnięte szorty. Drżącymi rękami ubrała nową sukienkę. W jej oczach stanęły łzy, gdy do spodziewanego wymiaru znów brakowało kilku centymetrów w talii.
– Psiakrew – warknęła przypatrująca się matka.
– Och, widzę tu poważniejszy problem.
Oczy Sally z przestrachem powędrowały w stronę matki. Szukała w jej twarzy jakiegokolwiek uczucia. Odnalazła tylko zimną pustkę.
– Twoja mama wygląda na wysoce inteligentną osobę, a zachowuje się jak ociemniały szałem zakupów pędrak.
– Że, co proszę?! – głos oskarżonej powędrował w stronę groźnych basów.
– Taka kochana mamusia, a nie zauważyła, że córuś ma jedną nogę krótszą?
– Ależ, co pani mówi? Bzdura! Wyreguluj sobie ostrość sklepowa wiedźmo! – kobieta uśmiechnęła się jak najbardziej jadowicie.
– Nie mam, co do tego najmniejszej wątpliwości, proszę pani. Spójrzmy na samoustawiacz obcasa lewego buta. Widzi pani? Automat sensoryczny non stop próbuje regulacji wysokości. Nie wiem, czy nie powoduje różnicy poziomu krzywy chód, wada postawy, czy córuś ma problem z przetrąconym w trakcie porodu biodrem. Zakładam, że mamy do czynienia z nieprawidłowo zbudowaną nogą. A na założenie na taki wybryk natury czegokolwiek nie zgodzi się ani Shido ani tym bardziej Torinni. Proponuję wymianę obu kończyn w cenie jednej z darmową transfuzją płynów. Dodam gratisowe paznokcie Alfreda Honeckera.
– Dajecie gwarancję na nogi?
– Dwa lata. Jeśli zdecyduje się pani na wykupienie pięcioletniego serwisu dodamy całkowicie darmowe extra żebra. Wie pani, tego nigdy za mało. Automatycznie sterowane żebra doskonale kontrolują ustawienie biustu, czy operację wciągania brzucha. Nikt nie chce rozdętego ropą bachora wciśniętego w sukienkę Torinniego!
– Dlaczego nie można po prostu zwęzić ubrania – zapytała nieśmiało Sally, ale zaraz oberwała w ucho od mamy. Stara zwyzywała dziecko od najgorszych. Asystentka uspokoiła sytuację.
– Przeszycie ubioru jest w praktyce niemożliwe. Nie zezwala na to sztywne prawo autorskie. Dzisiaj nikt już nie zadziera z projektantami. Ich adwokaci są zdolni do oskarżenia każdego noszącego ubranie w obraźliwy dla designu sposób. Za zwykłe niedopasowanie potrafią zażądać ogromnych odszkodowań. To walka o wizerunek firmy; nie rzadko na śmierć i życie.
– Dobrze – zgodziła się kobieta ciężkim głosem. – Zróbmy tę operację.
Jej westchnienie miało ładunek nieopisanego bólu. Sally z piskiem wcisnęła się w najciaśniejszy kąt. Ruch nie uszedł uwadze asystentki. Chwyciła ją za ucho silniej niż zrobiłaby to najmocarniejsza maszyna.
– Tyle, że obawiam się, że pani córka jest za drobna jak na taką operację. Istne chuchro.
Skinęła dłonią, zapraszając do szeptów.
Kobieta mocno nachyliła ucho do ust asystentki. Pomrukiwały cichutko do siebie. Coraz ciszej i coraz szybciej.
– Bardzo słaby szkielet – wyraziła swoją obawę asystentka.
– Wiem. Doprowadza mnie do szału tym niepewnym chodem. Najchętniej oddałabym ją do Przytuliska.
– Oni nie mają miejsca na naturalnie urodzonych. – Roześmiała się beztrosko. – Mogę zaproponować zdeponowanie córki w banku części. Przy okazji zainkasuje pani kilkadziesiąt tysięcy kredytów.
– Nie, nie. To wyjście odpada – matka pochwyciła próbującą umknąć córkę.– Ale mogę zgodzić się na jej tymczasową hibernację.
– Mówimy o manekinie hibernacyjnym?
– Powiedzmy?
– Ach, nie wie pani, jak to działa? - Sklepowa powróciła do naturalnego tonu. Mocno wyprostowana wyglądała nawet wyższa niż była w istocie. Czubek jej dziwnej głowy dotykał sufitu. Uśmiechała się złowieszczo cierpliwie wyjaśniając: - Wewnątrz pozostawiamy drzemiącą świadomość. Podajemy strzykawką płyn konserwujący. Dziewczynka natychmiast zastyga w określonej pozycji. Ma pani prawo zdecydować o jej postawie wystawienniczej. Ale mówię od razu; słaby z niej będzie manekin. Powiedzmy, że posłuży nam na półce z próbkami pasków i bransoletek.
– Jednak nie. To byłoby zbyt poniżające. Mimo tych wad rozwojowych kocham swoją córkę. Jest naturalnie poczęta. Zawsze mogę po nią wrócić po zmianie obowiązujących standardów. Poproszę dla niej o kapsułę hibernacyjną z matowym szkłem.
– Taka kosztuje więcej.
– Zapłacę z góry.
– Wobec tego...Sally proszę za mną. A do pani zawołamy nowe dziecko, święta, to zawsze święta. Miło mieć kogoś czekającego pod choinką.
Dziewczynka ciągle się opierała, ale agresywnie popchnięta przez matkę dała za wygraną. Już z dystansu dobiegł jej oddalający się glos.
– Gdzie znajdę zastępstwo?
– Na półce adopcyjnej perfum Gerona. Zaraz na lewo przy wejściu do sklepu – zakrzyknęła asystentka. Silnie pociągnęła małą w stronę zmrożonego korytarza z tyłu przymierzalni. – Może pani sobie dobrać zapach dziecka do domowych odświeżaczy powietrza!
– Ale one są bardzo zimne! – doleciał znowu głos mamy.
– Ależ oczywiście, że są. Stoją tam już od tygodnia. Niech sobie pani rozgrzeje jakąś dziewczynkę w kuchence reanimacyjnej! – wydarła się sklepowa jędza.
Sally potulnie podążała za swą przewodniczką. Dłoń prowadzącej wydawała się chłodniejsza od lodu i jeszcze bardziej sztywna niż przedtem. Drobne drzazgi jej skóry w rzeczywistości były aplikatorami i regularnie, co kilka sekund wtryskiwały w skórę dziecka srebrną kroplę środka uspokajającego. Stąd ten uchwyt był tak paraliżujący, a zacisk nie do rozluźnienia.
– Twoja mamusia bardzo cię kocha, Sally. W dzisiejszych czasach taka miłość to skarb. Musisz jej wybaczyć tę słabość do mody. Zakładając, że stara będzie żyła jeszcze tylko osiemset lat, jak wskazują obecne statystyki, nigdy nie doczekasz przebudzenia. Lepiej pomyśl o mamusi portfelu i daj za wygraną. Przecież jej też należy się prezent pod choinkę, prawda?
– Jak to? – wykrztusiła z płaczem dziewczynka.
– Naturalne dzieci są modne tylko czasami, a takie chude i niekształtne jak ty wyjątkowo rzadko. Domy mody nie lubią wyzwań. Za hibernator trzeba zapłacić kilkanaście tysięcy kredytów, a to jest pełna szafa najmodniejszych ciuchów od Velora i Dawsona. A ja zrobię dla klienta wszystko. Tak zostałam zaprogramowana – mówiła natchnionym głosem sprzedawczyni.
Stanęli przed małą trumną.
– No, na co czekasz? Wchodź mała. Czy mam cię zabić na stojąco?
– Wchodź. Przecież tutaj nie będziesz się rozbierać? – zrugała córkę oburzonym głosem. Obie równocześnie pociągnęły za ciężką kotarę, odgradzając się od reszty rozświetlonego mdłym światłem korytarza. Ponad stołami operacyjnymi w dalekiej głębi mrugały lampki skomplikowanego oprzyrządowania.
– Obiecałam ci coś wystrzałowego pod choinkę, a ja jak wiesz dotrzymuję słowa. Przymierzymy po kolei – powiedziała już innym tonem starsza pani, przebierając w wybranych rzeczach. - Zaczniemy od krótkich portek.
– Mamo, ale ja nie chcę...
– Zamilcz. Ojciec już w tym momencie zlałby ci pysk za niesubordynację. Zdejmuj tę wyplamioną spódniczkę. I majtki też. No już!–Kobieta nerwowo sięgnęła do zapięcia spódniczki. Nie odnajdując go, kilkakrotnie szarpnęła małą za włosy. Sally zapiszczała przeraźliwie. Natychmiast odnalazł się ukryty zamek. Spódniczka opadła.
– Zrzuć z siebie tę szkolną bluzkę – zażądała kobieta.
Sally znów się opierała. Mówiła, że jest jej miło być spoconym. Bluzka skończyła na wieszaku.
Spoza kotary wyjrzała zaciekawiona twarz asystentki. Było w jej uśmiechu sporo odblasków czystego plastiku. Zbyt wiele, aby grymas mógł uchodzić za naturalny.
– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała uprzejmie. – Robimy na miejscu wszelkie poprawki. Ubrania są w uniwersalnym, wiekowo znormalizowanym rozmiarze.
Sally przymierzyła spodenki. Wisiały na niej równie niewdzięcznie jak na wieszaku.
– To najnowszy model. Czy jest pani pewna, że dziecko jest w relatywnym wieku dziewięciu lat, jak żąda tego metka? – zagadując, plastikowa asystentka wsunęła się dyskretnie do przymierzalni. Nieco nachalnym ruchem przesunęła matkę w stronę ściany, gdzie fosforyzujący napis uprzejmie informował;
"Wybrane próbki obserwuj na sobie z tego punktu! I tylko z tego!"
Ostatnie zdanie było dwukrotnie, odręcznie podkreślone.
– Przecież nie jestem ślepa – kobieta wyrzuciła z siebie obrażonym tonem.
– Tego nie twierdzę. Stąd, gdzie pani teraz stoi widać dokładniej wszelkie niedoróbki. Tak w każdym razie uważa projektant.
Gówno mnie obchodzi, co uważa wasz projektant! Dokładnie dobrałam asortyment do wieku córki.
Asystentka udała, że nie słyszy. Przyglądała się każdemu szczegółowi ciała Sally.
– W obecnych standardach nogawki powinny ciasno opinać uda. A te są luźne! Też nie jestem ślepa! – wydarła się sklepowa, nerwowo układając niesforne fałdy spodenek na pupci dziecka. – Wydaje mi się, że ma szorty dużo za luźne w pasie. I nóżki są zbyt chude.
Matka przygładziła materiał, odpychając nazbyt agresywną i obrzydliwie białą dłoń ekspedientki.
Mimo wszystko nie mam obiekcji – powiedziała, adresując sardoniczny uśmiech w stronę nachalnej obsługi.
– To spodenki z deski projektowej firmy Shido. Wie pani jacy oni są restrykcyjni w ochronie schematów właściwego ułożenia fałd materiału?
– Shido? – głucho powtórzyła matka.
– Tak, tak. Z nimi nie ma żartów. Zażądają w sądzie amputacji nóg za oszpecenie projektu. W najlepszym wypadku spotka panią spore odszkodowanie za narażenie dobrego imienia firmy. Ile ciuchów tyle precedensów. Zarabiają więcej na procesach niż na sprzedaży.
– Cholera...
– Chętnie wypełnię brakującą przestrzeń samoekspandującym materiałem ropopochodnym. To nowy środek, idealnie dopasowujący kształty do ubrań marki Shido. Lepszy od wywoływanych podgrzewaniem naturalnych obrzmień kończyn.
Matka ponownie skrzywiła się z niechęcią. Pokręciła z niezadowoleniem głową na nieudolne próby dopasowania spodenek przez Sally. Dziewczynka wyraźnie się oszroniła i drżała na całym ciele z emocji. Gładziła, naciągała, gorączkowo zmieniała schematy zapięć. Jakby chodziło o przetrwanie, a nie prostą modernizację wyglądu zewnętrznego. Jej oczy nabrzmiały od sporego ciśnienia ustrojowych płynów, nie tylko krwi. Matka nagle straciła cierpliwość.
– Rozbieraj to, ale już! – ryknęła.
Mała stała teraz goła. Na jej ciele pulsowała skóra. Wielkie, czerniejące żyły zdawały się pod nią nieruchomieć i przypominać drucianą, ciasno splecioną siatkę. Piegi i ogromne pieprzyki były odrażające.
– Piękna to ona nie jest… – Zimny ton sklepowej był jak uderzenie nożem. Asystentka już wcześniej dyskretnie usunęła stare rzeczy do kubła recyrkulacyjnego. Obie klientki stały kompletnie zdezorientowane. Ohydny, sklepowy babsztyl pozwalał sobie na coraz więcej.
Co się tak obie patrzycie? Nie wypuszczę was jeśli nie kupicie czegoś odpowiedniego. Ma pasować idealnie. Walczymy z wybrakami. A nie zawsze są winne ciuchy. – Pogroziła ręką. – Nazbyt często szwankują kupujący.
– Ja tu jestem klientem! – próbowała postawić na swoim matka.
– Tylko wtedy jeśli pani albo smarkula coś kupicie. Na razie jesteście nikim. – Zrobiła lekceważący ruch ręką. – Pani lepiej spojrzałaby na swoje staroświeckie, brudne od gliny szpilki, a nie zajmowała się wybrakowanym szczylem.
– Wypraszam sobie. Poskarżę się menadżerowi.
Pokaże się pani przed nim w tej starej sukience z zapiętym pod szyją niemodnym przylepcem? Przecież on panią wyśmieje. To przestarzały projekt firmy Yorldan. Dawno już wyszedł z mody ten krój. Poza tym...Przepraszam, ale zażalenia na moją osobę to czysty nonsens.
– Dlaczego ?
– Odpowiadam głową za sukces każdej operacji. A jak dotąd nikt nie zdołał się na mnie poskarżyć. Do mnie należy też serwis skomplikowanych urządzeń. – Ostatnie zdanie zabrzmiało jak groźba. - Lepiej nie traćmy czasu, paniusiu. Kupujemy?
Kobieta nerwowo sięgnęła do kieszeni po samozapalającego się papierosa w pergaminie bibułkowym z młodej skórki wydrukowanego w 3D królika doświadczalnego.
– Dobrze. Kontynuujemy – odrzekła, zaciągając się czerwonym dymem. Mimowolnie zakryła torebką wypaloną petem dziurę w rajtuzach na wysokości lewej łydki, co nie uszło uwadze obsługującej.
– Proszę przymierzyć jakąś sukienkę dla wystrzałowych dziewięciolatek.
Na widok wjeżdżającego samobieżnie wózka z zestawem Toriniego matka z córką prawie jęknęły z wrażenia.
– Spodenki były ponad wymiarowe – oznajmiła sucho ekspedientka. –Córeczka wyglądała w nich jak wydmuchana przez zboczeńca. To musi spasować albo...
Sally zawisła na ustach asystentki. Nic z tego nie rozumiała. Bała się agresji tych dwóch zamkniętych razem z nią w ciasnym przepierzeniu kobiet. Od ciągłego jazgotu rozmowy pękała jej głowa.
– Jeśli nieścisłość rozmiarowa się powtórzy przyniosę aplikator i wykonamy szybki zabieg wypełnienia. Oferujemy od zastrzyków z wypełniaczami aż do skomplikowanych doładowań obojętnymi organami pochodzenia zwierzęcego. Wszystko w cenie promocyjnej.
– A jeśli sama dokonam operacji?
– Oczywiście, będzie taniej jeśli użyje pani własnych narzędzi. Ale obawiałabym się infekcji energetycznych. To stara przymierzalnia. Poza tym... Czym pani chce dokonać tak skomplikowanego zabiegu? Nie zauważyłam walizeczki kosmetycznej?
Sally szybko odrzuciła ściągnięte szorty. Drżącymi rękami ubrała nową sukienkę. W jej oczach stanęły łzy, gdy do spodziewanego wymiaru znów brakowało kilku centymetrów w talii.
– Psiakrew – warknęła przypatrująca się matka.
– Och, widzę tu poważniejszy problem.
Oczy Sally z przestrachem powędrowały w stronę matki. Szukała w jej twarzy jakiegokolwiek uczucia. Odnalazła tylko zimną pustkę.
– Twoja mama wygląda na wysoce inteligentną osobę, a zachowuje się jak ociemniały szałem zakupów pędrak.
– Że, co proszę?! – głos oskarżonej powędrował w stronę groźnych basów.
– Taka kochana mamusia, a nie zauważyła, że córuś ma jedną nogę krótszą?
– Ależ, co pani mówi? Bzdura! Wyreguluj sobie ostrość sklepowa wiedźmo! – kobieta uśmiechnęła się jak najbardziej jadowicie.
– Nie mam, co do tego najmniejszej wątpliwości, proszę pani. Spójrzmy na samoustawiacz obcasa lewego buta. Widzi pani? Automat sensoryczny non stop próbuje regulacji wysokości. Nie wiem, czy nie powoduje różnicy poziomu krzywy chód, wada postawy, czy córuś ma problem z przetrąconym w trakcie porodu biodrem. Zakładam, że mamy do czynienia z nieprawidłowo zbudowaną nogą. A na założenie na taki wybryk natury czegokolwiek nie zgodzi się ani Shido ani tym bardziej Torinni. Proponuję wymianę obu kończyn w cenie jednej z darmową transfuzją płynów. Dodam gratisowe paznokcie Alfreda Honeckera.
– Dajecie gwarancję na nogi?
– Dwa lata. Jeśli zdecyduje się pani na wykupienie pięcioletniego serwisu dodamy całkowicie darmowe extra żebra. Wie pani, tego nigdy za mało. Automatycznie sterowane żebra doskonale kontrolują ustawienie biustu, czy operację wciągania brzucha. Nikt nie chce rozdętego ropą bachora wciśniętego w sukienkę Torinniego!
– Dlaczego nie można po prostu zwęzić ubrania – zapytała nieśmiało Sally, ale zaraz oberwała w ucho od mamy. Stara zwyzywała dziecko od najgorszych. Asystentka uspokoiła sytuację.
– Przeszycie ubioru jest w praktyce niemożliwe. Nie zezwala na to sztywne prawo autorskie. Dzisiaj nikt już nie zadziera z projektantami. Ich adwokaci są zdolni do oskarżenia każdego noszącego ubranie w obraźliwy dla designu sposób. Za zwykłe niedopasowanie potrafią zażądać ogromnych odszkodowań. To walka o wizerunek firmy; nie rzadko na śmierć i życie.
– Dobrze – zgodziła się kobieta ciężkim głosem. – Zróbmy tę operację.
Jej westchnienie miało ładunek nieopisanego bólu. Sally z piskiem wcisnęła się w najciaśniejszy kąt. Ruch nie uszedł uwadze asystentki. Chwyciła ją za ucho silniej niż zrobiłaby to najmocarniejsza maszyna.
– Tyle, że obawiam się, że pani córka jest za drobna jak na taką operację. Istne chuchro.
Skinęła dłonią, zapraszając do szeptów.
Kobieta mocno nachyliła ucho do ust asystentki. Pomrukiwały cichutko do siebie. Coraz ciszej i coraz szybciej.
– Bardzo słaby szkielet – wyraziła swoją obawę asystentka.
– Wiem. Doprowadza mnie do szału tym niepewnym chodem. Najchętniej oddałabym ją do Przytuliska.
– Oni nie mają miejsca na naturalnie urodzonych. – Roześmiała się beztrosko. – Mogę zaproponować zdeponowanie córki w banku części. Przy okazji zainkasuje pani kilkadziesiąt tysięcy kredytów.
– Nie, nie. To wyjście odpada – matka pochwyciła próbującą umknąć córkę.– Ale mogę zgodzić się na jej tymczasową hibernację.
– Mówimy o manekinie hibernacyjnym?
– Powiedzmy?
– Ach, nie wie pani, jak to działa? - Sklepowa powróciła do naturalnego tonu. Mocno wyprostowana wyglądała nawet wyższa niż była w istocie. Czubek jej dziwnej głowy dotykał sufitu. Uśmiechała się złowieszczo cierpliwie wyjaśniając: - Wewnątrz pozostawiamy drzemiącą świadomość. Podajemy strzykawką płyn konserwujący. Dziewczynka natychmiast zastyga w określonej pozycji. Ma pani prawo zdecydować o jej postawie wystawienniczej. Ale mówię od razu; słaby z niej będzie manekin. Powiedzmy, że posłuży nam na półce z próbkami pasków i bransoletek.
– Jednak nie. To byłoby zbyt poniżające. Mimo tych wad rozwojowych kocham swoją córkę. Jest naturalnie poczęta. Zawsze mogę po nią wrócić po zmianie obowiązujących standardów. Poproszę dla niej o kapsułę hibernacyjną z matowym szkłem.
– Taka kosztuje więcej.
– Zapłacę z góry.
– Wobec tego...Sally proszę za mną. A do pani zawołamy nowe dziecko, święta, to zawsze święta. Miło mieć kogoś czekającego pod choinką.
Dziewczynka ciągle się opierała, ale agresywnie popchnięta przez matkę dała za wygraną. Już z dystansu dobiegł jej oddalający się glos.
– Gdzie znajdę zastępstwo?
– Na półce adopcyjnej perfum Gerona. Zaraz na lewo przy wejściu do sklepu – zakrzyknęła asystentka. Silnie pociągnęła małą w stronę zmrożonego korytarza z tyłu przymierzalni. – Może pani sobie dobrać zapach dziecka do domowych odświeżaczy powietrza!
– Ale one są bardzo zimne! – doleciał znowu głos mamy.
– Ależ oczywiście, że są. Stoją tam już od tygodnia. Niech sobie pani rozgrzeje jakąś dziewczynkę w kuchence reanimacyjnej! – wydarła się sklepowa jędza.
Sally potulnie podążała za swą przewodniczką. Dłoń prowadzącej wydawała się chłodniejsza od lodu i jeszcze bardziej sztywna niż przedtem. Drobne drzazgi jej skóry w rzeczywistości były aplikatorami i regularnie, co kilka sekund wtryskiwały w skórę dziecka srebrną kroplę środka uspokajającego. Stąd ten uchwyt był tak paraliżujący, a zacisk nie do rozluźnienia.
– Twoja mamusia bardzo cię kocha, Sally. W dzisiejszych czasach taka miłość to skarb. Musisz jej wybaczyć tę słabość do mody. Zakładając, że stara będzie żyła jeszcze tylko osiemset lat, jak wskazują obecne statystyki, nigdy nie doczekasz przebudzenia. Lepiej pomyśl o mamusi portfelu i daj za wygraną. Przecież jej też należy się prezent pod choinkę, prawda?
– Jak to? – wykrztusiła z płaczem dziewczynka.
– Naturalne dzieci są modne tylko czasami, a takie chude i niekształtne jak ty wyjątkowo rzadko. Domy mody nie lubią wyzwań. Za hibernator trzeba zapłacić kilkanaście tysięcy kredytów, a to jest pełna szafa najmodniejszych ciuchów od Velora i Dawsona. A ja zrobię dla klienta wszystko. Tak zostałam zaprogramowana – mówiła natchnionym głosem sprzedawczyni.
Stanęli przed małą trumną.
– No, na co czekasz? Wchodź mała. Czy mam cię zabić na stojąco?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz